Wpisy od Helena Kowalik

Powrót na stronę główną
Sylwetki

Za dużo mam pragnień

Stanisława Celińska aktorka teatralna, filmowa, piosenkarka. Słynne role w „Matce” Witkacego, „Balu manekinów” Jasińskiego, „Operze za trzy grosze” Brechta. Blisko 60 ról w Teatrze Telewizji. Znaczące nagrody, m.in. Ministerstwa Kultury za rolę w „Spisie cudzołożnic” Jerzego Stuhra. 1. Kiedy Pani zrozumiała, że jest już dorosła? – Niedawno. A stało się to w momencie, gdy zamiast zrealizować pewną swoją zachciankę, powiedziałam sobie: stop, jeszcze to przemyślę. 2. Jakie wspomnienie z dzieciństwa Panią prześladuje? – Mroczna ulica Stalowa na warszawskiej Pradze, miejsce mego powojennego dzieciństwa. 3. Czy płakała Pani kiedyś z miłości? – Wiele razy. 4. Co ostatnio najbardziej wyprowadziło Panią z równowagi? – Zarzucono mi, że lekceważę swoje obowiązki zawodowe. Odebrałam to jako opinię niesprawiedliwą i bardzo krzywdzącą. 5. Czy ma Pani taką osobę, której nigdy nie wybaczy? – Nie! Ja potrafię wszystko wybaczyć i każdą krzywdę zapomnieć. 6. Czego ma Pani za dużo? – Różnych pragnień. Za bardzo jestem łapczywa na życie, i to we wszystkich dziedzinach, włącznie z jedzeniem. 7. W życiu nie ma nic lepszego, niż… – …wolność. 8. Brak mi pewności siebie, kiedy… – …ktoś na mnie słownie napadnie. Wtedy ja, choć może na taką nie wyglądam, tracę cały

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wydarzenia

„Quo vadis” w Rzymie

Zobaczyliśmy wielką, opowieść o władzy, którą pokonała wiara KORESPONDENCJA Z WATYKANU Światowa premiera „Quo vadis”, przewidziana w ubiegły czwartek na godzinę szóstą po południu, już o trzeciej zgromadziła na placu św. Piotra w Rzymie gęsty tłum szczęśliwych posiadaczy kart wstępu. Zaproszeni chcieli zdobyć dobre miejsca w auli Pawła VI nie tyle z uwagi na widoczność ekranu, co możliwość znalezienia się jak najbliżej papieża, który przyjął zaproszenie Jerzego Kawalerowicza na uroczystą projekcję. Ludzie stali więc karnie w spiekocie – termometry wskazywały 40 stopni – wszyscy jacyś tacy dobrzy dla siebie, nikt nikogo nie wypychał z kolejki, przeciwnie – panowie, niemal usmażeni w ciemnych garniturach, szarmancko ustępowali miejsca paniom i dzieciom. Głośno też martwiono się, czy Jan Paweł II wytrzyma prawie trzygodzinny pokaz w sali, wprawdzie klimatyzowanej, ale wypełnionej sześcioma tysiącami widzów. Przeważali Polacy, w tym wielu księży i zakonnic, ale słychać też było mowę włoską, angielską, francuską. Poza papieżem wyglądano też innych bohaterów tego polskiego wieczoru w Wiecznym Mieście. Byli nimi aktorzy grający główne role w „Quo vadis”, zwłaszcza nowe bożyszcze nastolatków, Paweł Deląg (filmowy Winicjusz), oraz ciągle nietracący popularności Bogusław Linda (Petroniusz).

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Koalicja wysmażona

Nikt nikogo nie ugotował i nikt nikogo nie zjadł. Najlepsi byli politycy z SLD i PSL Zaczęło się od protestu kibiców zorientowanych na prawicę – dlaczego fartuchy uczestników konkursu są czerwone, to daje preferencje SLD. Ledwo udowodniono brak złej woli organizatorów, kucharze spod znaku AWSP i PSL tak się wyrwali do przodu, że popełnili falstart. Czujny Ryszard Kalisz (SLD) powołał się na prawo, które ma być równe dla wszystkich. Ci, których przed czasem dopadł amok wygranej, dostali upomnienia. Organizatorem konkursu „Gotowanie polityków” było Centrum Multimedialne Foksal. Stoły do przyrządzania posiłków ustawiono w ogrodzie Domu Dziennikarza. Ponieważ politycy różnych partii stali koło siebie z dużymi, ostrymi nożami, nad ich bezpieczeństwem dyskretnie czuwali wyjątkowo barczyści mężczyźni, ubrani dla niepoznaki w kucharskie czapki. Poziom kulinarny potraw mieli ocenić zaproszeni goście, oddając głos do urny wyborczej. Kryteria: nazwa potrawy, kompozycja smakowa, wygląd. Wszyscy dostali te same składniki: dużo przypraw, kostkę warzywną, oliwki, oliwę, śmietanę, po pół kostki masła, jogurt, już ugotowane: ryż, makaron i ziemniaki, jedną główkę czosnku, 20 g boczku, piersi kurczaka i indyka, wołowinę, żółty ser, po trzy surowe jajka,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Za dużo apetytu i naiwności

EWA BEM wybitna piosenkarka ze złotej kolekcji artystów polskich. Ostatnio zmieniła sposób śpiewania, czego potwierdzeniem będzie płyta, której premierę przewidziano na październik br. 1. Kiedy Pani zrozumiała, że jest już dorosła? – Kiedy pierwszy raz musiałam napisać odwołanie, po odmowie wydania mi paszportu. 2. Jakie wspomnienie z dzieciństwa Panią prześladuje? – Ojciec, wyprowadzając się, nie zauważa karteczki ode mnie. Napisałam kulfonami: „Tato możesz mi zrobić lanie, ale ja cię nie lubię”. 3. Czy płakała Pani kiedyś z miłości? –- Odpowiem nie wprost. Można płakać na każdym etapie miłości, nawet tej odwzajemnionej, choć nieodwzajemniona okrutnie boli. 4. Co ostatnio najbardziej wyprowadziło Panią z równowagi? – Kolejna wiadomość, że ktoś zabił swoje małe dziecko. 5. Czy ma Pani taką osobę, której nigdy nie wybaczy? – Nie! Nie jestem zawzięta i umiem wytłumaczyć postępowanie drugiego człowieka. 6. Czego ma Pani za dużo? – Apetytu i naiwności. 7. W życiu nie ma nic lepszego niż… – …moja rodzinka bawiąca się w Disneylandzie. 8. Brak mi pewności siebie, kiedy… – W ogóle nie jestem pewna siebie, czasami tylko pewna swego. 9. Starość to… – …czas, którego naprawdę należy się poważnie obawiać i oddalać od siebie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Feministka ze szpilką w dłoni

Anna Tatarkiewicz jest jak kij wkładany w mrowisko – musi powiedzieć publicznie, co myśli, choć sypią się na nią gromy Anna Tatarkiewicz, znana feministka, urodziła się w 1921 roku we Lwowie. Wiosną 1944 roku została zmobilizowana do armii Berlinga i skierowana do pracy w prasie wojskowej. Z tego rodzaju dziennikarstwem rozstała się w 1951 roku, zwolniona za „niedostatek dyspozycyjności”. Jako romanistka jest tłumaczem literatury francuskiej. Na jej dorobek uskładało się 30 książek najwybitniejszych pisarzy francuskich oraz dwie własne: „W labiryncie” i „Gra w inteligencję” zawierające eseje literackie oraz historiozoficzne. Przypala czajniki. Ale nie wówczas, gdy tłumaczy literaturę francuską. Wtedy Anna Tatarkiewicz jest precyzyjna, skupiona. Diabeł wstępuje w panią Annę, gdy na chwilę oderwie się od słownika i zajrzy do świeżych gazet. Jeśli coś ją tam zastanowi, zawoła męża Krzysztofa, profesora matematyki, i zapyta, co o tym sądzi. On z reguły ma inne zdanie. Wtedy ona: „Bo ja uważam, że…”. On nadal obstaje przy swoim. Wtedy ona jeszcze salonowo uśmiechnięta, ale już przez zaciśnięte zęby: „Nie rozumiem, jak człowiek tak inteligentny jak ty nie pojmuje tak prostych rzeczy”. I zaczyna się… A w czajniku woda dawno już się wygotowała, zaraz zapali się ebonitowa rączka. Jeszcze dramatyczniej przebiegają dyskusje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Społeczeństwo

Wesela polskie

Ludowo czy wykwintnie? W pałacu czy karczmie? Z małżami czy prosiakiem? Ona – wykształcona za granicą specjalistka od marketingu. On – menedżer poważnej firmy. Urodzeni w Warszawie, chcieli mieć romantyczny ślub, w wiejskim kościółku, który wypatrzyli w okolicach Radomska. Nie mają rodziny na wsi, ale od czego firma specjalizująca się w organizowaniu wesel? Był więc paradny zaprzęg do kościoła, złożony z umajonych furmanek. Wszystkie dania przygotowała wiejska kucharka. Zabawa odbyła się w remizie, noclegi dla gości przewidziano w chałupach po sąsiedzku, a także w stodole na sianie. Do tańca grała prawdziwa weselna orkiestra znanego w Radomsku pana Jasionki. O północy wpuszczono do remizy kawalerkę ze wsi, która podglądała pod oknami. Goście ze stolicy byli zachwyceni. Modzie na dawne obyczaje uległ też poseł Michał Kamiński, który w lipcu br. zawarł w łomżyńskiej katedrze ślub z Anną Pacuską, asystentką Jerzego Buzka. Po ślubie goście udali się do karczmy Rzym w Kermusach koło Tykocina. Na weselnym przyjęciu serwowano chłodnik, ziemniaki ze skwarkami, pieczonego prosiaka i podpiwek. Przygrywała wiejska kapela. Pan młody występował w szlacheckim kontuszu. Lucjan Maciejewski, właściciel renomowanej firmy w Bielsku-Białej, specjalizującej się w urządzaniu weselnych przyjęć, twierdzi, że idzie moda na wesela z elementami folkloru. Zazwyczaj uroczystości nie przyjmują tak ekstremalnej postaci jak wspomniane weselisko

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Nie zostałbym kanarem

Jan Wieczorkowski aktor filmowy, znany milionowej publiczności głównie z seriali telewizyjnych, m.in. z „Klanu”.  1. Kiedy Pan zrozumiał, że jest już dorosły? – Nie wiem, od jakiego momentu liczy się dorosłość. Czy to przychodzi wtedy, gdy zakłada się rodzinę, a może wcześniej, z okazji wyjazdu na pierwsze samodzielne wakacje? A jeśli tą cezurą są pierwsze zarobione pieniądze? Wobec tych niejasności nie wiem, czy już jestem dorosły. 2. Jakie wspomnienie z dzieciństwa Pana prześladuje? – Gdy rodzice wyjeżdżali za granicę, a ja, wtedy mały, stałem w oknie i patrzyłem, jak znikają za zakrętem. 3. Czy płakał Pan kiedyś z miłości? – Tak, zdarzyło mi się to raz. 4. Co ostatnio najbardziej wyprowadziło Pana z równowagi? – Długie czekanie na planie filmowym. Niby normalka, ale ja się gotuję. Na szczęście szybko wracam do normy. 5. Czy ma Pan taką osobę, której nigdy nie wybaczy? – Nie mam. 6. Czego ma Pan za dużo? – Chyba emocji. 7. W życiu nie ma nic lepszego, niż? – Dobra kuchnia. 8. Brak mi pewności siebie, kiedy… – …muszę coś wynegocjować. 9. Starość to… – …samotność. 10. Czym jest dla Pana obraz Leonarda da Vinci „Ostatnia wieczerza”? – Czułym wspomnieniem dzieciństwa. Wisiał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Bez laptopa się nie ruszam

Aleksander Krawczuk wybitny historyk, pisarz, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor kilkudziesięciu książek o czasach starożytnych, tłumaczonych na wiele języków. 1. Kiedy Pan zrozumiał, że jest już dorosły? – Gdy straciłem ojca, a miałem lat siedem, pojąłem, że od tej pory w dużej mierze jestem skazany na własne siły. Ale wygląda na to, że wciąż dorastam. Coś mi się wydaje, że moja żona patrzy na mnie jak na wyrośniętego chłopca. 2. Jakie wspomnienie z dzieciństwa Pana prześladuje? – Mimo że byłem półsierotą, mam miłe wspomnienia z tego okresu. 3. Czy płakał Pan kiedyś z miłości? – Muszę ze wstydem przyznać, że chyba nie. A jeśli nawet zbierało mi się na płacz, to zagryzałem wargi, bo w przeciwieństwie do starożytnych jesteśmy wychowani tak, że mężczyźnie nie wypada się mazać. 4. Co ostatnio najbardziej wyprowadziło Pana z równowagi? – Najbardziej oburza mnie fałszowanie historii, zwłaszcza najnowszej, co obecnie dokonuje się z premedytacją i konsekwentnie. Chyba prawdziwa jest opowieść z czasów starożytnych, że bogowie, kiedy uznali, że nawet oni nie mogą zmienić przeszłości, wymyślili historyków. 5. Czy ma Pan taką osobę, której nigdy nie wybaczy? – Nie mam. Jestem bardziej chrześcijaninem, niż mogłoby się to wydawać. Bo wprawdzie nie okazuję zbytniej gorliwości w służbie bożej, w odróżnieniu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wydarzenia

Fundowana bezmyślność

Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie straciła 50 mln zł Polska jest jedynym krajem, który wolał odebrać odszkodowanie za przymusowe roboty w III Rzeszy we własnej walucie. Decyzję o przyjmowaniu odszkodowania w złotówkach Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie podjęła bez uzgodnienia z rządem. Prezes Fundacji, Bartosz Jałowiecki, twierdzi, że Niemcy, przekazując pierwszą pulę odszkodowań, nie mieli prawa wymieniać całej sumy na złotówki, bo nie skontaktowali się w tej sprawie ze stroną polską. Kwota na wypłatę odszkodowań została wyliczona po bardzo niekorzystnym kursie z początku czerwca. W związku z tym poszkodowani dostaną mniej, niż gwarantuje im federalna ustawa odszkodowawcza. – Gdyby pieniądze przekazano po bieżącym kursie – upiera się Jałowiecki – otrzymalibyśmy o 50 mln zł więcej. Prezes zapowiedział wynajęcie w Berlinie niemieckich adwokatów. Pojawiło się jednak pytanie, dlaczego fundacja nie chciała przyjąć marek. Jałowiecki tłumaczył, że jego biuro (284 osoby, roczne koszty administracyjne – 19 mln zł) utrzymuje się z odsetek, które narastają w ciągu 10 dni od przekazania Polsce danej transzy do rozpoczęcia wypłat. Przyjmując marki i sami wymieniając je na złote, moglibyśmy stracić nawet 10 mln zł. Niemcy odrzuciły zarzut, że oszukały polskich poszkodowanych. Hans Otto Braeutigam, zastępca szefa niemieckiej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Dokąd idzie Kawalerowicz?

„Quo vadis” będzie głęboko humanistyczny. A dobry humanizm to jest zarazem szczere wyznanie wiary Rozmowa z księdzem profesorem Waldemarem Chrostowskim, prorektorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, konsultantem filmu ”Quo Vadis” – Z jakimi pytaniami przyszedł Jerzy Kawalerowicz do księdza profesora jako konsultanta wyznaczonego przez prymasa Józefa Glempa? Wiem skądinąd, że reżyser przed przystąpieniem do kręcenia filmu wiele czasu spędził na studiowaniu epoki opisanej przez Henryka Sienkiewicza. – Pytania i wątpliwości były głównie natury religijnej, teologicznej. Podstawowy problem polegał na tym, że słowo należało przełożyć na obraz. Twórcy filmu musieli więc poznać różne realia z życia pierwszych chrześcijan. – A konkretnie, proszę o jakiś przykład…. – Sienkiewicz podaje, że chrześcijanie modlili się. W powieści to wystarczy. Ale widz musi zobaczyć tę modlitwę, pytano mnie więc, jak mogła ona wówczas wyglądać. Jakie czyniono gesty, jaki był język, ekspresja, wreszcie tekst modlitwy. Jeżeli Sienkiewicz wspomina, że chrześcijanie śpiewali, modląc się, reżyser musiał wiedzieć, jaka to mogła być melodia. – Znakiem rozpoznawczym chrześcijan była ryba. Dlaczego? – Ryba, to po grecku „ichthys”. To słowo składa się z liter, które rozpoczynają tajemne dla chrześcijan hasło: Iesous

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.