„Quo vadis” w Rzymie

Zobaczyliśmy wielką, opowieść o władzy, którą pokonała wiara KORESPONDENCJA Z WATYKANU Światowa premiera „Quo vadis”, przewidziana w ubiegły czwartek na godzinę szóstą po południu, już o trzeciej zgromadziła na placu św. Piotra w Rzymie gęsty tłum szczęśliwych posiadaczy kart wstępu. Zaproszeni chcieli zdobyć dobre miejsca w auli Pawła VI nie tyle z uwagi na widoczność ekranu, co możliwość znalezienia się jak najbliżej papieża, który przyjął zaproszenie Jerzego Kawalerowicza na uroczystą projekcję. Ludzie stali więc karnie w spiekocie – termometry wskazywały 40 stopni – wszyscy jacyś tacy dobrzy dla siebie, nikt nikogo nie wypychał z kolejki, przeciwnie – panowie, niemal usmażeni w ciemnych garniturach, szarmancko ustępowali miejsca paniom i dzieciom. Głośno też martwiono się, czy Jan Paweł II wytrzyma prawie trzygodzinny pokaz w sali, wprawdzie klimatyzowanej, ale wypełnionej sześcioma tysiącami widzów. Przeważali Polacy, w tym wielu księży i zakonnic, ale słychać też było mowę włoską, angielską, francuską. Poza papieżem wyglądano też innych bohaterów tego polskiego wieczoru w Wiecznym Mieście. Byli nimi aktorzy grający główne role w „Quo vadis”, zwłaszcza nowe bożyszcze nastolatków, Paweł Deląg (filmowy Winicjusz), oraz ciągle nietracący popularności Bogusław Linda (Petroniusz). Zarówno wejściu, jak i wyjściu, już po projekcji, ulubieńców towarzyszyły ekstatyczne krzyki. Jan Paweł II nie tylko dobrze zniósł kilkugodzinne unieruchomienie w fotelu, ale i potem, gdy znów zabłysły w auli światła, miał ochotę na wygłoszenie dłuższego komentarza do obejrzanego dzieła. Papież mówił po włosku, wersję w języku polskim potem skrócono; ciągle powtarzała się myśl, że trzeba wracać do przeżyć pierwszych chrześcijan, ich woli życia z programem wierności, ich poczucia osamotnienia i doświadczenia mocy płynącej z bliskiej obecności Boga. – Trzeba wracać – powtarzał papież – aby zadać sobie pytanie, czy coś z tego dramatu zrodziło się w nas. Nie usłyszeliśmy, czy film podobał się Ojcu Świętemu. Zastrzegł się, że zostawia krytykom ocenę artystyczną. Publiczność swój stosunek wyraziła długimi oklaskami. W tym zbiorowym entuzjazmie kryły się pochwały różnych aspektów filmowego przesłania „Quo vadis”. Jednych zafascynował obraz pierwszych chrześcijan, innych równie mocno uwypuklony w filmie wątek despotycznej władzy, klakierów dworskich, strachu przed despotą. Bowiem Kawalerowicz zrobił film nie tylko o chrześcijanach-męczennikach. Jest to rzeczywiście – jak sam powiedział – wielka filmowa opowieść o władzy, którą pokonała wiara, o wierze, którą przyniosła miłość i o miłości, która odmieniła Rzym. Prezes spółki Chronos Film, Mirosław Słowiński: – To największa produkcja w dziejach polskiego kina. Kawalerowicz zaimponował mi energią i pokorą wobec dzieła Sienkiewicza. nJa tu jestem Film został wyświetlony w miejscu męczeństwa chrześcijan. Ze starożytnego Rzymu pozostały już tylko ślady. Wieki pochowały go jak umarłego i pokryły grubymi warstwami gruntu, a na tym grobie zadomowiło się nowe życie. Ale ciekawość dzisiejsza lubi odgrzebywać stare mogiły i w ten sposób odgrzebano Forum Romanum. „Dziwne myśli – pisał Henryk Sienkiewicz w listach z Rzymu – przychodzą do głowy podróżnikowi, gdy raz tu się znajdzie i stanie jakby oko w oko z przeszłością. Wspomnienia, wszystko, co wie o dziejach Rzymu, co o nich czytał, a co mimo zdolności do odtwarzania wyobraźnią wydawało mu się mimo woli czymś oderwanym, po prostu jakąś teorią historyczną, tu występuje. (…) Można na to patrzeć i dotykać ręką. Jest w tym jakaś dziwna rozkosz, gdy się pomyśli: „Ja tu jestem”. Forum wygląda jak wielki, zrujnowany cmentarz, na którym bezład grobowców dopełnia dzieła śmierci. Chwilami zdaje się zwiedzającemu, że jest w jakiejś olbrzymiej pracowni rzeźbiarskiej”. Tak pisał Henryk Sienkiewicz sto lat temu i nic od tej pory tu się nie zmieniło. Quo vadis, homo? Jerzy Kawalerowicz: – Zawsze interesowało mnie rekonstruowanie dawnych, nieistniejących już światów i ukazywanie na ich tle człowieka uwikłanego w rozwiązywanie odwiecznych dylematów. „Quo vadis” porusza ponadczasowe, wielkie problemy władzy, wiary, miłości i odpowiedzialności, a postacie głównych bohaterów tej wybitnej, przetłumaczonej na blisko 50 języków, powieści Henryka Sienkiewicza skupiają niemal wszystko, co się da powiedzieć o ludzkich charakterach. I może dobrze, że to się stało

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 36/2001

Kategorie: Wydarzenia