Szarża z odzysku

Daniel Olbrychski w roku 2000 próbuje przypomnieć o sobie gestami sprzed ćwierćwiecza

– Ucałować te zacne rączki, co ujęły się za Ojcem Świętym – tak przywitały Daniela Olbrychskiego dwie zakonnice latem 1979 r. na Krakowskim Przedmieściu po tym, jak po kraju rozeszła się wieść, że słynny aktor pobił syna premiera Jaroszewicza za to, iż ten w miejscu publicznym obraził Jana Pawła II. Zaprzeczenia Olbrychskiego nie na wiele się zdały – znany był już wówczas ze straceńczych gestów. “Olbrychski na pokładzie samolotu walczy z obłąkanym greckim terrorystą, a potem funduje nagrodę swego imienia uzdolnionej niepełnosprawnej malarce z Krakowa. Bije się na ulicy, a na wiecach broni racji politycznych popieranego przez siebie kandydata na prezydenta. Pije wódkę w Spatifie, by za chwilę wejść na scenę i przez dwie i pół godziny opowiadać tragedię duńskiego księcia. Wyzywa na pojedynek najlepszych polskich kaskaderów, gra w tenisa z Lelouchem,

uwodzi kobiety,

we fraku wjeżdża konno na salę w “Victorii”…” – tak jego styl życia rekapitulują biografowie.
Olbrychski, dziś przeszło pięćdziesięcioletni Kmicic, który rusza z szablą na wystawę w Zachęcie, przypomina emerytowanego szwoleżera, który metodą szarży wprowadza porządek w pogłowiu własnego gospodarstwa. Nie te metody, nie te czasy. Umieszczenie przez artystę, Piotra Uklańskiego, portretów znanych aktorów w filmowych mundurach hitlerowskich pod nagłówkiem “Naziści” to zabieg sztubacki, obliczony na wywołanie taniego rozgłosu. Gest rozpaczy jednego z tych “artystów”, którzy Monie Lizie domalowywali wąsy i obraz podpisywali własnym nazwiskiem. Szkoda szabli Kmicica, nawet mocno już przerdzewiałej, na chlastanie takiego badziewia. Co gorsza – w umysłach miłośników filmu może bowiem zakiełkować przekonanie, że “tonący brzydko się chwyta”: Daniel Olbrychski rozpaczliwie próbuje się przypomnieć publiczności roku 2000 gestami z wczesnych lat 70. Może rację miał Nikita Michałkow, który opowiadał o nim żartobliwie: “Idzie uliczką bosy Daniel Olbrychski i słychać tylko brzęk ostróg – dzyń, dzyń, dzyń…”.
W każdym razie katalog popisów Olbrychskiego z lat największej świetności pozostaje niewyczerpany. Po “Popiołach” został playboyem. – Szpanował: chodził na rękach, na przyjęciach spuszczał się z okien, wisiał na parapetach na jednej ręce. Uwielbiał zwracać na siebie uwagę – wspominał Stefan Friedman w wypowiedzi lojalnie zamieszczonej przez aktora w autobiografii “Anioły wokół głowy”. – Daniel należy do niewielkiej grupy ludzi, którzy gdyby mieli czapkę-niewidkę, nie chcieliby zrobić z niej użytku – opiniowała Agnieszka Osiecka.
– Byłam z Danielem na festiwalu w Rio de Janeiro. Idziemy razem słynną Copa Cabana, rozmawiamy, śmiejemy się. Nagle patrzę, a on – ni z tego, ni z owego – zaczyna iść na rękach – wspominała Małgorzata Braunek, Oleńka z “Potopu”. – “Co się stało? Co robisz?”. Okazało się, że Daniel zauważył zbliżających się z przeciwka fotoreporterów akredytowanych na festiwalu. Żeby zwrócić ich uwagę, maszerował na rękach. Nie znaczy to, by Olbrychski był tylko fircykiem – jego aktorska osobowość to stop autentycznego talentu i

autentycznej megalomanii.

Kariera nabrała przyspieszenia w roku 1964, kiedy Andrzej Wajda kompletował obsadę “Popiołów”: – Od razu spostrzegłem, że to jest ktoś niezwykle żywy, wyrazisty, no “ktoś” – krótko mówiąc.
Z kolei po premierze filmu “Bokser” z czołowym udziałem Olbrychskiego, Stanisław Dygat pisał: “Nie umiem napisać o nim tak, jak bym chciał, bo nie znalazłem jeszcze właściwych słów dla wzruszeń, których mi dostarcza”. Na planie filmowym często na ochotnika podejmował się wyczynów kaskaderskich. W filmie “Potem nastąpi cisza” własnym ciałem przebijał szklaną witrynę wystawy sklepowej. Występ w “Popiołach” i sława, jaka dzięki temu spłynęła na Olbrychskiego, uczyniły z niego gwiazdora polskiego kina – końcowy egzamin w szkole aktorskiej zdał w trybie eksternistycznym, uzyskawszy jeden dzień urlopu z planu filmu “Potop”. Bardziej wyciszone i zniuansowane kreacje stworzył w “Weselu” i “Brzezinie” Andrzeja Wajdy. Wkrótce posypały się też propozycje od reżyserów zachodnich – zagrał u Volkera Schlöndorffa w słynnym “Blaszanym bębenku”.
W teatrze z łatwością odnalazł się dzięki współpracy z Adamem Hanuszkiewiczem. W tytułowej roli w “Hamlecie” wystawionym w 1970 roku, partnerowali mu Zofia Kucówna i Mariusz Dmochowski, a w “Beniowskim” sam Hanuszkiewicz. “Emanuje z niego radość dziecka, które opanowało reguły nowej, nieznanej mu przedtem dobrze zabawy”, pisała krytyka. Te komplementy krytyka powtarza do dziś, choć zarówno emploi aktorskie, jak i życiowe Olbrychskiego należy do epoki minionej.
Dekada lat 70., której ducha postanowił Olbrychski odświeżyć w ćwierć wieku później, wydała zresztą całą formację utalentowanych kontestatorów, lubujących się w tego typu gestach. Ireneusz Iredyński, gwiazda nowelistyki i słuchowisk radiowych, po kolejnej dziwkarsko-alkoholowej awanturze trafił do więzienia w Sztumie, gdzie z celi do pobliskiego kina doprowadzano go na kolaudacyjne pokazy filmów według jego prozy. Edward Stachura, laureat wszelkich możliwych nagród i stypendiów, wolał uchodzić za literata odrzuconego przez establishment i lizać rany na wyrębie. Janusz Głowacki, bywalec, który, zaczynając od kawiarnianej literatury warszawskiej, zrobił imponującą amerykańską karierę, kontestował w tamtym czasie system,

opalając się nago

na plaży. “Proszę wysoki sąd o darowanie mi życia” – apelował w trakcie rozprawy.
Odpowiedzią na jałowiznę życia publicznego doby gierkowskiej był jednak przede wszystkim Jan Himilsbach. “Jasia-Wędrowniczka” cała artystyczna Warszawa znała jako domorosłego filozofa i “bożego pijaczka”. – Wprowadzam element baśniowy do szarej rzeczywistości – odpowiedział starszej pani na zarzut wlewania w siebie na ulicy taniego wina o wczesnoporannej porze. Swą pozycję w literaturze interpretował w duchu beztroskiej brawury. – Dwóch jest tylko wielkich pisarzy doby współczesnej: Faulkner i ja – mawiał – i już od lat idziemy łeb w łeb, łeb w łeb… To rezonerstwo nie uchroniło jednak ani Jasia, ani jego legendarnego przyjaciela, Zdzisława Maklakiewicza, od najgorszego: zatraty w tunelu alkoholowym. “Maklak” na silnym wspomaganiu alkoholowym w październikowy wieczór 1977 r. wdał się w bójkę z jednym z gości warszawskiego “Bristolu”. Dojmująco poturbowany zasłabł na ulicy, skąd zabrało go pogotowie. Lekarz nieświadomy, że ma do czynienia z chorym na gruźlicę, podał mu glukozę, co stało się ostateczną przyczyną zejścia. Data śmierci Himilsbacha trudna jest do ustalenia – na jednej z imprez, w której popadł w kolejną “trzydniówkę”, towarzystwo długo nie przyjmowało do wiadomości jego śmierci, zakładając, że zdrzemnął się na dłużej. Gazety, donosząc o śmieci aktora 11 listopada 1988 r., były spóźnione co najmniej o trzy dni.
Gest Olbrychskiego w Zachęcie wydaje się próbą zawrócenia czasu – przypomnieniem o sobie publiczności lat 90. w stylu Kmicica z połowy lat 70. Wówczas najszersza publiczność kibicowała takiej fantazji, rozumiejąc, iż godzi ona w ponury i bezduszny system. W ćwierć wieku później Kmicica, dobijającego się w galerii swych racji szablą, otacza

sztab prawników

rozpisujących jego gest na paragrafy. A już się wydawało, że po pięćdziesiątce Olbrychski nabrał dystansu do własnego gwiazdorstwa. W filmie Radosława Piwowarskiego “Kolejność uczuć” zagrał poniekąd samego siebie – starzejącego się aktora, usiłującego się odmłodzić poprzez miłość do licealistki. W jednym z wywiadów deklarował, że na ekranie chętnie widziałby się teraz w roli starzejącego się homoseksualisty – najchętniej w duecie z innym macho polskiego kina – Bogusławem Lindą.

 

Wydanie: 2000, 48/2000

Kategorie: Wydarzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy