Wpisy od Ludwik Stomma

Powrót na stronę główną
Świat

Co kryje chusta

We Francji rozgorzał spór o laicki charakter szkół i religijny ubiór uczniów Korespondencja z Paryża W ciągu stu lat przeżyła Francja dziesięć odmiennych ustrojów: monarchię – republikę rewolucyjną – dyrektoriat – konsulat – cesarstwo – restaurację – monarchię lipcową – drugą republikę – drugie cesarstwo – trzecią republikę. Każdy z tych reżimów operował inną ideologią (nawet II i III republika są trudno porównywalne), innymi odwołaniami historycznymi i filozoficznymi, miał też inną, niekiedy radykalnie inną politykę wyznaniową. Od (na przestrzeni 20 tylko lat) np. radykalnie antyklerykalnego i antyreligijnego jakobinizmu poprzez powierzchownie antykościelny i religijnie indyferentny bonapartyzm po klerykalną restaurację. Żadna z tych orientacji nie spadła z nieba. Każda miała swoje realne zaplecze społeczne. Dodajmy do tego konflikty międzywyznaniowe. Jeszcze w latach 1702-1705 szaleje w południowej Francji wojna protestancko-katolicka, którą do dzisiaj upamiętnia coroczna wielka pielgrzymka protestancka do Mas-Soubeyran. Sprawa Dreyfusa w latach 1894-1906 pokazuje głębię pokładów francuskiego antysemityzmu mającego w znacznej mierze religijne podłoże etc. Tymczasem podstawową zasadą ustroju republikańskiego, który zwycięża ostatecznie, począwszy od 1871 r., jest równość obywateli wobec instytucji. Jak ją zapewnić w obliczu istniejących w społeczeństwie drastycznych nieraz kontrowersji ideowych,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Upór Chiraca

Paryż stał się reprezentantem milionów ludzi, którzy w wielu krajach protestują przeciw wojnie Polscy komentatorzy międzynarodowej sceny politycznej sugerują, że sprzeciw Francji wobec wojny w Iraku wynika z pobudek ekonomicznych lub też z obawy o reakcję paru milionów obywateli i rezydentów pochodzenia arabskiego. Jest to tylko w drobnej mierze słuszne i dowodzi zupełnego zwątpienia w możliwość istnienia szerokiej wizji politycznej, z której wynikają pryncypialne zasady. Tymczasem tak jest właśnie w tym przypadku. Gdyby tylko było to możliwe, Francja zaakceptowałaby zapewne sytuację, w której Stany Zjednoczone podejmują się roli żandarma świata. Jest to jednak figura czysto teoretyczna. Stany Zjednoczone, nawet przy współdziałaniu z sojusznikami, roli takiej odegrać po prostu nie są w stanie. Owszem, możliwe są punktowe zwycięskie uderzenia na Grenadę, Panamę, Afganistan, wreszcie Irak. Już jednak w przypadku Korei Północnej, Iranu czy Wietnamu (co zostało sprawdzone) staje się to nierównie bardziej skomplikowane. Gdyby chodziło o Chiny, Rosję, Indie, Indonezję, ogół krajów arabskich… całkowicie wykluczone. Cóż bowiem z ewentualnego sukcesu militarnego, skoro niemożliwa jest jakakolwiek dalsza kontrola sytuacji? Z niemożności tej wynika dość oczywisty wniosek. Oto w skali globalnej skazani jesteśmy na działania dyplomatyczne w najszerszym tego słowa, obejmującym również naciski ekonomiczne,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Publicystyka

Echa po Leszku

Najbardziej obsobaczyły książkę pisma: „Tygodnik Solidarność”, „NIE” i „Gazeta Wyborcza” W najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałem się, że moja książka o Leszku Millerze wzbudzi aż takie emocje. Żadna z kilkunastu moich książek nie doczekała się tylu recenzji. I to jakich! Dwie kolumny w „Gazecie Wyborczej”, pełna kolumna w „Tygodniku Solidarność” etc. Chodzę dumny jak paw i nurzam się w glorii. Owszem, zdarzyło się parę komentarzy przychylnych, większość jednak – zawsze lepiej źle niż wcale – starała się zrównać tekst z poziomem morza, a nawet z Depresją Żuławską (nie mylić z Żuławskim Andrzejem). Najbardziej obsobaczyły książkę pisma: „Tygodnik Solidarność”, „NIE” i „Gazeta Wyborcza”. Przyznać trzeba, że jest to tercet w polskich układach politycznych dosyć egzotyczny. Oczywiście, nie jestem na tyle zarozumiały, żeby sądzić, że o mnie tu chodzi. Nie autor jest tu naprawdę ważny, ale jego wynurzeń bohater. Chociaż i autorowi się obrywa. Pisze Mirosław Skowron w „Tygodniku Solidarność”: „Po co najlepszy obok Hama felietonista »Polityki« (dziękuję za komplement – L.S.) wziął się za wazeliniarstwo rodem z dawnej epoki? Odpowiedzi może być kilka. Najczęściej mówi się jednak o tym, iż Stomma, decydując się na wydanie »Leszka Millera«, miał na oku dość konkretne zyski. Nie wiem, ile prawdy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Tak dla ”NIE”

Dziesiąta rocznica tygodnika (czy jak kto woli dziennika cotygodniowego) “NIE”, aczkolwiek przypuszczalnie będzie przemilczana, jest znaczącym wydarzeniem społecznym, politycznym i kulturalnym w życiu Rzeczypospolitej. Jaka jest orientacja ideowa “NIE”? Jest to pismo zapewne lewicowe (choć lewicy też nie oszczędza), lecz tutaj wpadlibyśmy w pułapkę dyskusji o istocie lewicowości bardzo u nas rozmytej. Natomiast na pewno jest “NIE” antyprawicowe, antynacjonalistyczne, antypopulistyczne i antyklerykalne. Błędem byłoby jednak definiować profil pisma przez same “anty”. Paradoksalnie bowiem stało zawsze “NIE” z odwagą i konsekwencją na straży prawa. Ilość wykrytych przez redakcję afer, nadużyć, naciągań legislacji, czy nawet pospolitych przestępstw, stawia w tym względzie dziennik cotygodniowy na czele wszystkich periodyków polskich. Rewelacje “NIE” były następnie często podchwytywane lub wręcz bezczelnie kalkowane przez inne pisma, z reguły jednak bez podania źródła. Tłumaczone jest to (o ile taki proceder można zgoła wytłumaczyć lub usprawiedliwić) swoistym ostracyzmem, którym dotknięte jest “NIE”. Wynika on z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, co jest zasadniczo normalne, atakowani przez organ Urbana kontratakują, że zaś jedna strona nie przebiera w słowach, to i druga oddaje z nawiązką. Po drugie – co bez porównania istotniejsze – mamy tu do czynienia z odwieczną narodową hipokryzją. Są w ojczyźnie tematy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

W Belgradzie z francuskim paszportem

Opowieści o Jugosłowianach – złowrogich mieszkańcach dzikiego kraju mają, niczym magiczne mydełko, umyć nasze sumienia Ponieważ od dawna przestałem już ufać telewizyjnym korespondentom z “zawsze na pierwszej linii i zawsze pod ostrzałem, bohaterskim” Waldemarem Milewiczem na czele, wybrałem się do Jugosławii, żeby zobaczyć na własne oczy, co się tam dzieje. I warto było. Bo jest tam naprawdę ciekawie. Belgrad i inne miasta stwarzają w pierwszej chwili przemożne wrażenie całkowitej normalności. W ogródkach licznych kawiarni dyskutują młodzi ludzie, restauracje są pełne i klientów, i dobrego jadła, obowiązkowo orkiestry cygańskie grają repertuar od “Rebeki” po piosenki Toto Cotugno. Ruch na ulicach nie gorszy niż w Warszawie, chociaż mniej luksusowych samochodów. Dziewczyny ubrane z reguły bardzo obciśle, co nie jest zapewne zgodne z tegorocznymi kanonami paryskiej mody, za to jakże miłe dla męskiego oka. Ruiny spotyka się sporadycznie i nie świadczą one przeważnie najlepiej o celności amerykańskich “chirurgicznych” uderzeń. Częściej natknąć się przychodzi na kolorowe zdjęcia gruzów ustawione przed już odnowionymi obiektami. W fabryce samochodów “Zastawa” część zabudowań leży jeszcze w gruzach, ale produkcja ruszyła. I ludzie są jednomyślnie dumni z tego imponującego tempa odbudowy, będącego dla nich nie tylko wyrazem prężności i solidarności narodowej, lecz także

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.