Wpisy od Marcin Ogdowski

Powrót na stronę główną
Kraj

Cygan zły nawet w trumnie

W czasie pogrzebu Cygana z Kęt koło Oświęcimia ksiądz nazwał żałobników złodziejami. Jak sam przyznaje, chciał dać im nauczkę… – Cygan to szmata. Ot, byle co, niewarte nawet odrobiny szacunku… Spotykasz takiego na ulicy i przechodzisz na drugą stronę. Albo patrzysz dumnie w ślepia i spluwasz pod nogi. Bo mijasz złodzieja, oszusta, lenia, brudasa. Gardzisz nim – to najlepsze określenie. I dlatego nie stać cię na przyzwoitość. Nawet wówczas, gdy ów Cygan nikomu nie wadzi, bo leży w trumnie. A wokół płacze rodzina, bliscy, znajomi. Ale ciebie to nie rusza. Nie widzisz tej rozpaczy. Więc trzaskasz słowami jak biczem. I nieważne, że jesteś księdzem. Bo przecież przemawiasz do Cyganów – żali się Adolf Szmyt, wiceprezes oświęcimskiego Stowarzyszenia Romów w Polsce. Nocą, 1 grudnia ub.r., czterech mężczyzn jechało osobowym autem na południe Polski. Wśród nich Stefan Majewski i Krzysztof Bartosiewicz. Rom i Polak, o tyle wyjątkowi, że połączeni więzami rodzinnymi – siostra Majewskiego, Ćierema, była żoną Bartosiewicza. W okolicach Świebodzina kierowca nie zdołał bezpiecznie wyprowadzić samochodu z poślizgu. W czołowym zderzeniu z tirem na miejscu zginęło trzech mężczyzn. Majewski osierocił żonę i troje dzieci. Bartosiewicz zostawił żonę, 20-letnią, pozbawioną nerek córkę i dwóch synów, 18- i 14-latka Ostatnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Prezes w białych rękawiczkach

Do sądu wraca sprawa Andrzeja S., b. prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Oskarżony o wykorzystywanie seksualne nastolatków przebywa za granicą Był rok 1997. Krystian G., wówczas 17-latek, wrócił z kilkodniowego pobytu w domu do krakowskiego ośrodka dla głuchoniemych i upośledzonych. W każdym razie notatka o jego powrocie znalazła się w książce prowadzonej przez stróża internatu. Chłopca jednak nie było w pokoju ani w żadnym z pomieszczeń ośrodka. Nagabywany przez wykładowców kolega przyznał, że Krystian poszedł wyrzucić śmieci. Czy jednak rzeczywiście spacer do śmietnika mógł mu zająć aż trzy godziny? Zaniepokojeni pedagodzy chcieli wezwać policję. I wówczas zaginiony chłopiec pojawił się w ośrodku. Zamroczony, choć nie czuć od niego było alkoholu. Wypytywany wyjaśnił, że był u pana z sąsiedniego domu. I ten pan dał mu jakiś zielony płyn, po którym zasnął. Gdy się obudził, leżał w łóżku mężczyzny. Nagi… – Byliśmy przerażeni – wspomina Elżbieta Piszczek, dyrektor krakowskiego ośrodka. – Tym bardziej, gdy sami wychowankowie przyznali, że do mężczyzny z sąsiedztwa, pod pozorem wyrzucania śmieci, chodzili także inni chłopcy. Wówczas jeszcze żaden z nich nie wspominał o tym, że był wykorzystywany. Z ich relacji wynikało, że odwiedzali mężczyznę, bo częstował ich słodyczami, a niekiedy dawał parę groszy. Ale fakt, iż gościł u siebie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Padnij, powstań… kradnij.

65 żołnierzy oskarżonych o kradzież amunicji stanęło przed sądem w Gdańsku To miała być zwyczajna dyskoteka. Żadna z przeszło 200 osób, które 9 listopada zeszłego roku przyszły do klubu Forty, nie spodziewała się takiego finału zabawy. Zapewne sam Grzegorz L., 22-latek z Gdańska, także nie planował tego wieczoru jakichś specjalnych występów. Lecz po kilku głębszych stracił panowanie nad sobą. Sprowokowany czy nie – dziś trudno ustalić – Grzegorz L. wyciągnął z kieszeni granat F-1, zwany popularnie cytryną. Trzymając go nad głową, wrzasnął, że za chwilę zwolni zapalnik. Rozbawiona młodzież zamarła. Przerażona trwała bez ruchu przez kilkadziesiąt minut – do czasu, gdy szaleńca obezwładniła policja. Większość uczestników pechowej imprezy dopiero wówczas dowiedziała się, w jak poważnym była niebezpieczeństwie. Promień rażenia F-1 to 250 m. Arsenał w ziemiance – I tak to wszystko się zaczęło – mówi kpt. Marek Majewski, prokurator z Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Gdyni. – Grzegorz L. trafił do aresztu pod zarzutem usiłowania zabójstwa, a my otrzymaliśmy bardzo ważny trop. Okazało się bowiem, że granat został skradziony z magazynów Marynarki Wojennej. Mało tego, następnego dnia mieszkaniec Gdyni znalazł w podmiejskim lasku prawdziwy arsenał. W specjalnie wykopanej ziemiance schowano

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Trzcinowe żniwa

Zima na rozlewiskach Biebrzy to czas zbiorów. Magnuszewscy zrywają surowiec gołymi rękami nawet przy 30-stopniowym mrozie – Wam, miastowym, wydaje się, że bagno to dół wypełniony wodą, błotem i torfem. Taka śmierdząca, martwa breja. Ale mylicie się – bagno żyje. Nawet skute lodem wydrąży w nim otwory, przez które paruje. Oddycha. Nie można chodzić po nim w pojedynkę. Nie ma nic gorszego niż zsuwać się w dół w śliskiej mazi, nie czując dna pod stopami… Obok musi być ktoś, kto pomoże wydostać się z zapadliny. Wie, gdzie stawiać kroki – mówi Dariusz Magnuszewski i prowadzi w głąb mokradeł… Podlasie, rozlewiska Biebrzy w okolicach wioski Pisanki. Wokół Biebrzański Park Narodowy, największy w Polsce – 60 tys. ha, z czego blisko połowę zajmują słynne biebrzańskie bagna – najrozleglejsze w Europie. Miejsce gniazdowania, żerowania i odpoczynku ptactwa wodno-błotnego. Równie unikalnego jak sama Dolina Biebrzy. Jednak dla miejscowych nie ptaki są największym skarbem doliny, lecz rosnąca na mokradłach trzcina. To z jej wycinki żyją mieszkańcy okolicznych wiosek. Ci, którzy nie boją się ciężkiej pracy w niebezpiecznych warunkach. Tacy jak bracia Magnuszewscy z Pisanek. Robota głupiego – Sezon na trzcinę zaczyna

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Krew na blokadzie

W Cieni Drugiej policjanci i rolnicy wzajemnie się oskarżają za sprowokowanie zajść – To był najgorszy dzień w moim życiu – żali się Krzysztof Nowak, rolnik spod kaliskiej Aleksandrii. – Gdybym wiedział, że cała ta historia tak się skończy, zostałbym w domu. Ale kto przypuszczał, że policja będzie taka brutalna? W niejednej blokadzie brałem udział. I zawsze było tak samo – my wchodziliśmy na drogę, a mundurowi robili objazdy. Mijało kilka godzin i obie strony spokojnie rozjeżdżały się do domów. Nikomu do głowy nie przychodziło, by walić do nas z karabinów, albo katować pałkami. Aż do środy… W Cieni strzelali tak, jakby nie mieli przed sobą ludzi, a rzeźne bydło. I niech teraz ciemnoty nie wciskają, że kule szły w powietrze, a nas trafiały rykoszety. Policjant, który mnie trafił, mierzył od razu w moją głowę. I nie spudłował, robiąc ze mnie do końca życia kaleką. Środa, 12 lutego, była kolejnym dniem trwającego od końca stycznia rolniczego protestu. Jego uczestnicy domagają się zwiększenia ceny skupu żywca wieprzowego do poziomu gwarantującego, ich zdaniem, opłacalność hodowli. W Wielkopolsce, w regionie , w którym było najwięcej blokad, protestujący mówią o minimalnej stawce 3,6 zł za kilogram. Tymczasem na początku minionego tygodnia rząd zaproponował podniesienie ceny skupu do 3,1-3,3 zł.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Szkoła, której nie ma

W Szafarni rodzice głodują, nauczyciele nie dostają pieniędzy, dzieci uczą się przy świeczkach – a wójt upiera się, że szkoła działa nielegalnie – Głód czuć tylko przez pierwsze trzy dni. Żołądek wykręca się wtedy jak wyżymana ścierka. Lecz czwartego dnia ciało nie domaga się już pożywienia, ale snu. Po dwóch tygodniach człowiek nie ma już siły podnieść się z łóżka. Od początku protestu już trzech z nas ze stanami przedzawałowymi trafiło do szpitala. Na ich miejsce znaleźli się następni. I będą kolejni, gdy zajdzie potrzeba. Do czasu, kiedy zwrócą nam prawo do własnej szkoły – mówi Roman Sławkowski, rolnik z Szafarni. Szafarnia – wioska w województwie kujawsko-pomorskim. To właśnie tu, w dworku posiadaczy ziemskich Dziewanowskich, spędzał wakacje Fryderyk Chopin. W tym samym budynku mieści się dziś Ośrodek Chopinowski oraz mała wiejska podstawówka. Szkoła, która tym się różni od innych, że formalnie… wcale jej nie ma. Chociaż są nauczyciele prowadzący zajęcia i uczniowie, którzy na nie uczęszczają. Mimo iż spora część zajęć – jak przed stu laty – odbywa się przy świeczkach i lampach naftowych. I dzięki temu, że na parterze budynku czuwają rodzice, gotowi przepędzić każdego, kto zechce przerwać lekcje… Głód od Wigilii Czarne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Szkoła, której nie ma

W Szafarni rodzice głodują, nauczyciele nie dostają pieniędzy, dzieci uczą się przy świeczkach – a wójt  upiera się, że szkoła działa nielegalnie – Głód czuć tylko przez pierwsze trzy dni. Żołądek wykręca się wtedy jak wyżymana ścierka. Lecz czwartego dnia ciało nie domaga się już pożywienia, ale snu. Po dwóch tygodniach człowiek nie ma już siły podnieść się z łóżka. Od początku protestu już trzech z nas ze stanami przedzawałowymi trafiło do szpitala. Na ich miejsce znaleźli się następni. I będą kolejni, gdy zajdzie potrzeba. Do czasu, kiedy zwrócą nam prawo do własnej szkoły – mówi Roman Sławkowski, rolnik z Szafarni. Szafarnia – wioska w województwie kujawsko-pomorskim. To właśnie tu, w dworku posiadaczy ziemskich Dziewanowskich, spędzał wakacje Fryderyk Chopin. W tym samym budynku mieści się dziś Ośrodek Chopinowski oraz mała wiejska podstawówka. Szkoła, która tym się różni od innych, że formalnie… wcale jej nie ma. Chociaż są nauczyciele prowadzący zajęcia i uczniowie, którzy na nie uczęszczają. Mimo iż spora część zajęć – jak przed stu laty – odbywa się przy świeczkach i lampach naftowych. I dzięki temu, że na parterze budynku czuwają rodzice, gotowi przepędzić każdego, kto zechce przerwać lekcje… Głód od Wigilii Czarne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Rozkradziona brygada

We wzorcowej do niedawna 6. Brygadzie Artylerii w Toruniu przepuszczono ponad milion złotych Wojskowi zwykli mawiać, że „Toruń artylerią stoi”. Bo istotnie, w mieście były: jeden z największych w Europie artyleryjskich poligonów, jedyna w Polsce Wyższa Szkoła Wojsk Rakietowych i Artylerii, no i perła Pomorskiego Okręgu Wojskowego – 6. Brygada Artylerii. „Szóstą” jeszcze w połowie lat 90. uważano za wzorcową jednostkę. Bez przerwy odwiedzali ją Niemcy, Szwedzi czy Amerykanie. Dziś jest inaczej. Poligon zmienia się w wysypisko śmieci, a szkoła przejdzie niebawem do historii. Nie ma również „perły” – została rozformowana. Wojskowi, pytani o brygadę, uciekają wzrokiem. Widać, że się wstydzą. Za kolegów, którzy w rozformowywanej jednostce robili, co chcieli. Protokół sporządzony przez komisję Departamentu Kontroli MON mówi o „istotnych nieprawidłowościach” w działalności gospodarczo-finansowej brygady. Torunianie, w tym wielu żołnierzy, nazywają rzecz po imieniu – złodziejstwo i prywata. Protokół z kontroli gospodarczo-finansowej przeprowadzonej w 6. Brygadzie Artylerii Toruń liczy 38 stron plus cztery załączniki. Kontrola odbyła się w listopadzie ub.r. i objęła okres od stycznia 2000 r. do listopada 2001 r. Wykaz ujawnionych przez nią nieprawidłowości przeraziłby nawet umiarkowanych legalistów. Dość powiedzieć, że służby planistyczne brygady nie opracowały planu finansowego jednostki na 2001 r. Nie powołano komisji budżetowej,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Gwiazdor z wyrokiem

Toruński kryminalista miał robić karierę w Hollywood Co łączy Petera Weira i Dawida S.? Światowej sławy australijskiego reżysera, twórcę takich filmów jak „Piknik pod Wiszącą Skałą”, „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” czy „Truman Show”, i 19-latka z Torunia, bezrobotnego kryminalistę, mającego na koncie dwa wyroki za włamania i kradzieże oraz sprawę w sądzie za groźby wobec dziennikarza? Odpowiedź wydaje się oczywista – dwóch tak różnych mężczyzn z tak odmiennych światów raczej nie może mieć ze sobą nic wspólnego. Stało się jednak inaczej, gdy pierwszy zobaczył zdjęcie drugiego i uznał, że chciałby go mieć w swoim filmie. Bo Dawid, na czym bardzo zależało Weirowi, ma „wyrazistą, zmęczoną życiem twarz”. „Far Side of the World” – taki roboczy tytuł nosi najnowszy film Petera Weira, kręcony właśnie w Meksyku. Obraz jest kooperacją amerykańsko-angielsko-szkocką, a jego budżet przekracza 100 mln dol. Produkcją filmu zajmuje się słynna hollywoodzka wytwórnia 20th Century Fox, a w roli głównej występuje sam Russel Crowe. O scenariuszu wiadomo na razie niewiele – tyle tylko, że akcja filmu rozgrywa się na pokładzie XIX-wiecznego żaglowca. Zdjęcia kręcone są na tym samym planie filmowym, na którym powstawał „Titanic” Jamesa Camerona. Zaś statystów do roli

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Disco rozwali wszystko

Napaści z siekierami i kamieniami oraz profanacja grobów to normalna sceneria dla dyskoteki w Konojadach Z jednej strony kościół, z drugiej cmentarz. W środku budynek wiejskiego domu kultury. Jednak dziś nie ma tam ani śladu po kulturalnej placówce. W zamian – co sobotę i w każde święta – dyskoteka. Wówczas dawny WDK zamienia się w „Venus” – dance club, jak głosi napis przy wejściu. Naprzeciwko „Venus”, za asfaltową drogą, dom rodziny Rudników. – To wesoły rewir – nie ma wątpliwości część mieszkańców Konojad, małej wsi w woj. kujawsko-pomorskim. Lecz wcale im nie do śmiechu. Teresa Rudnik, w koszulce z satanistycznymi motywami, stoi w progu domostwa. – Wszystkie szyby powybijali! – zawodzi ochrypłym głosem. – Nie mam na nowe, to dykty wkładam. Ale jak walną kamieniem, takim ze trzykilowym, to i dykta nie wytrzyma. Cud, że nikogo nie zabili. Krew na ścianach Kobieta zaprasza do środka zniszczonego i zaniedbanego domu. Z sieni widać niemal wszystkie pomieszczenia. Brudne, od lat niemalowane ściany, zdemolowane meble, podarte dywany. W powietrzu zapach stęchlizny. W samym przedpokoju na ścianach bure plamy. Zaschnięta krew. – To nic – macha ręką gospodyni. – Świnię szlachtowalim, pryskało, to i plamy zostały. Niczym nie dało się zmyć – zapewnia rzeczowym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.