Szkoła, której nie ma

Szkoła, której nie ma

W Szafarni rodzice głodują, nauczyciele nie dostają pieniędzy, dzieci uczą się przy świeczkach – a wójt upiera się, że szkoła działa nielegalnie – Głód czuć tylko przez pierwsze trzy dni. Żołądek wykręca się wtedy jak wyżymana ścierka. Lecz czwartego dnia ciało nie domaga się już pożywienia, ale snu. Po dwóch tygodniach człowiek nie ma już siły podnieść się z łóżka. Od początku protestu już trzech z nas ze stanami przedzawałowymi trafiło do szpitala. Na ich miejsce znaleźli się następni. I będą kolejni, gdy zajdzie potrzeba. Do czasu, kiedy zwrócą nam prawo do własnej szkoły – mówi Roman Sławkowski, rolnik z Szafarni. Szafarnia – wioska w województwie kujawsko-pomorskim. To właśnie tu, w dworku posiadaczy ziemskich Dziewanowskich, spędzał wakacje Fryderyk Chopin. W tym samym budynku mieści się dziś Ośrodek Chopinowski oraz mała wiejska podstawówka. Szkoła, która tym się różni od innych, że formalnie… wcale jej nie ma. Chociaż są nauczyciele prowadzący zajęcia i uczniowie, którzy na nie uczęszczają. Mimo iż spora część zajęć – jak przed stu laty – odbywa się przy świeczkach i lampach naftowych. I dzięki temu, że na parterze budynku czuwają rodzice, gotowi przepędzić każdego, kto zechce przerwać lekcje… Głód od Wigilii Czarne flagi i transparenty zawieszone na zabytkowym pałacyku od razu rzucają się w oczy. „Strajk okupacyjny!! Głodówka!! Żądamy części budynku na szkołę!!”, „Nie chcemy likwidacji Ośrodka Chopinowskiego!! Chcemy zachować pomieszczenia szkolne dla dzieci!!”. Dzieci po świątecznej przerwie wróciły do szkolnych zajęć. A mimo to budynek sprawia wrażenie wymarłego. Na widok obcej twarzy przy drzwiach pojawia się mężczyzna. – Pan z prasy? To zapraszam – mówi i otwiera zamknięte na podwójny zamek wrota. Prowadzi do klasy, w której w półmroku przy prowizorycznie podłączonym telewizorze siedzi kilkunastu, jak o sobie mówią, szafarskich. To oni pilnują, by w nielegalnej szkole odbywały się lekcje. Wśród nich głodujący od Wigilii Roman Sławkowski i Józef Baliński. Od zajęcia budynku w maju zeszłego roku to już ich czwarta głodówka. – Na razie nie udało się dojść do porozumienia z wójtem – mówi Sławkowski. – Zamiast z nami rozmawiać, odciął w budynku prąd, nie dostarczył węgla do opalania, a pomieszczenie z licznikiem zabarykadował. Myślał, że zimnem nas stąd wykurzy. Ale my nie w ciemię bici – energetyka założyła nam licznik przedpłatowy i zgodziła się na prowizoryczną instalację. Dzięki temu mamy światło na korytarzu i w piwnicy, gdzie urządziliśmy szatnię dla dzieci. Na telefon sami się zrzucamy, a węgiel dostaliśmy od przyjaciół ze Śląska. Wola rady gminy – Szkole? Jakiej szkole?! – Mieczysław Kończalski, wójt gminy Radomin, na terenie której leży Szafarnia, nie kryje irytacji. – Ta placówka z końcem sierpnia 2002 r. przestała istnieć! Taka była wola rady gminy. To, z czym mamy teraz do czynienia, to faktyczna okupacja budynku. Nie rozumiem determinacji tych ludzi, zwłaszcza że na tym wszystkim najbardziej ucierpią ich dzieci. Przecież nikt im nie zaliczy ocen zdobytych w nieistniejącej szkole. Lecz cierpi również gmina – z powodu okupacji musiałem zawiesić działalność Ośrodka Chopinowskiego. Pomysł likwidacji szafarskiej podstawówki pojawił się w porządku obrad radomińskiej rady gminy za sprawą wójta. Jego zdaniem, gminy nie stać było na prowadzenie trzech podstawówek, zwłaszcza tej w Szafarni. Jeszcze w marcu zeszłego roku wójt wyliczał, że utrzymanie tej placówki kosztuje 400 tys. zł rocznie. W budżecie gminy brakowało na ten cel 326 tys. I to ponoć przy założeniu, że w żadnej szkole nie zostanie przeprowadzony choćby najmniejszy remont. Zatem o likwidacji przesądził rachunek ekonomiczny – przekonuje dziennikarzy Mieczysław Kończalski. Ale przecież nie tylko ekonomia się liczy, argumentują mieszkańcy Szafarni. Szkoła poza tym, że najlepsza w gminie, była blisko i dzieci nie musiały wałęsać się po okolicy. Pełniła też funkcję centrum kulturalnego. To tam rodzice, dziadkowie i dzieci spotykali się z okazji Dnia Babci, Matki czy Ojca. Rodzice włączali się w życie szkoły, sami wykonywali część prac remontowych. – O park wokół dworku też walczymy – mówi Józef Baliński. – Bo jak stracimy szkołę, to park będziemy sobie mogli pooglądać najwyżej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2003, 2003

Kategorie: Kraj