Ze szkoły do miedzi

Ze szkoły do miedzi

Absolwentów szkół górniczych w Lubinie jest już ponad 15 tysięcy. Ilu zjawi się na jubileuszu 40-lecia Zespołu Szkół nr 1? Potężny budynek z czerwonej cegły w centrum Lubina robi wrażenie koszar. I słusznie – ponieważ to gmach wybudowany w końcu XIX w. z przeznaczeniem na siedzibę oddziału kawalerii cesarza Prus Wilhelma II. Koszary wojsk niemieckich były tu aż do zakończenia II wojny światowej, potem zajęli je zwycięscy żołnierze Armii Czerwonej. Na podstawie porozumienia z władzami polskimi w początkach lat 60. rozpoczął się – już polski – remont budynku. Ponieważ zespół doc. Jana Wyżykowskiego odkrył w tej okolicy bogate złoża rud miedzi i zaczynało się rozwijać zagłębie miedziowe, dawne koszary przy ul. Kościuszki 9 przeznaczono na szkołę przygotowującą kadry dla nowo powstających kopalń. W przerobionym budynku miały się mieścić: Zasadnicza Szkoła Zawodowa, Technikum Górnictwa Rud oraz Technikum Górnicze dla Pracujących. Nauka miała się rozpocząć we wrześniu 1964 r., ale potrzeby kadrowe kopalń wymusiły roczne przyspieszenie terminu. Lekcje w Zasadniczej Szkole Zawodowej oraz w Technikum Górniczym dla Pracujących rozpoczęły się we wrześniu 1963 r. Zajęcia odbywały się gościnnie w budynku I LO oraz w gmachu miejskiej biblioteki. Jakoś tego pierwszego roku nie uwzględniono w historii szkoły i dopiero od dnia wejścia do gmachu przy ul. Kościuszki liczy się lata istnienia zespołu szkół górniczych. Organizatorem i pierwszym dyrektorem został Czesław Kowalak, po roku zmienił go Mieczysław Łaniewski. W gmachu działały: Technikum Górnictwa Rud Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego, Zasadnicza Szkoła Górnicza KGHM oraz Technikum Górnicze dla Pracujących KGHM. Od początku istnienia lubińska szkoła bardzo szybko nabierała znaczenia. Rosła też „wszerz”, o czym świadczy zwiększająca się wciąż liczba wychowanków. W 1963 r. zespół miał 207 uczniów, rok później już 723, zaś w trzecim roku kształcenia 1303 osoby uczące się w 44 oddziałach. Dziś uczy się 1824 młodych ludzi. Wraz ze zmianami profilów nauczania zmieniała się też nazwa szkoły. 1 września 1972 r. powołano Zespół Szkół Technicznych Górnictwa Rud KGHM w Lubinie, a rok później – 30 października 1973 r. – nadano mu imię prof. Bolesława Krupińskiego. Szkoła miała szczęście do znakomitej młodzieży i znakomitych nauczycieli. Większość absolwentów oczywiście swoje życie związała z górnictwem. W kopalni Lubin głównym inżynierem jest inż. Wiesław Cyganowski, który ma pierwszy numer dyplomu technika wydanego przez lubińską szkołę. W 1976 r. skończył krakowską AGH i zaczął pracować w Lubinie. Jeden z absolwentów technikum z roku 1975, dzisiejszy dyrektor naczelny kopalni Lubin, absolwent Politechniki Wrocławskiej, mgr inż. Krzysztof Tkaczuk, twierdzi, że magnesem były osiągnięcia sportowe. Uczyli się tu mistrzowie Polski, Europy, a także olimpijczycy. W jego sportowej klasie o profilu elektrycznym najsłabsze z 38 świadectw miało dwie oceny dobre. Reszta to oczywiście bdb. Dyr. Tkaczuk wspomina kolegę, speca od wygrywania olimpiad. Nie sprawiało mu różnicy, czy z matematyki, czy z geografii, polskiego albo wiedzy o świecie. Dwa tygodnie przygotowań dawały mu pozycję wśród laureatów. Kolega dyrektora ze szkolnej ławki, też inżynier, Ryszard Biernacki, jest głównym energetykiem w kopalni Polkowice-Sieroszowice. Ale są wśród absolwentów i tacy, którzy wybrali całkiem inny sposób na życie. Wojciech Marciniak skończył filologię angielską, a Ryszard Sienczewski i Paweł Jamróz – polonistykę. Żaden absolwent nie ma wątpliwości, ile zawdzięcza swoim nauczycielom. Dyr. Tkaczuk do dziś wspomina zwłaszcza dwóch – matematyka i polonistę. Matematyk, Tadeusz Czaja, znany dziesiątkom pokoleń uczniowskich jako „Dziadek”, był uosobieniem dobroci i łagodności, ale – to nie paradoks – wiele wymagał i surowo oceniał postępy swoich pupilów. „Chłopie, tyle jest pięknych szkół w okręgu. Są szkoły murarskie, kucharskie, a ty akurat wybrałeś technikum górnicze i akurat klasę elektryczną”, mawiał ponoć do niechętnych nauce, a robiło to większe wrażenie na leniuchach niż najsroższe reprymendy. Dyr. Tkaczuk twierdzi, że aby nie pojąć matematyki wykładanej przez prof. Tadeusza Czaję, trzeba było zupełnie nic nie mieć w głowie. O jego niezwykłym sposobie nauczania matematyki krążyły opowieści nie tylko po szkole, ale i całym Lubinie. Prof. Czaja uczył do ostatnich nieomal chwil życia. W roku 1999 wyjechał na wakacje i…

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 48/2004

Kategorie: Kraj