Cygan zły nawet w trumnie

Cygan zły nawet w trumnie

W czasie pogrzebu Cygana z Kęt koło Oświęcimia ksiądz nazwał żałobników złodziejami. Jak sam przyznaje, chciał dać im nauczkę… – Cygan to szmata. Ot, byle co, niewarte nawet odrobiny szacunku… Spotykasz takiego na ulicy i przechodzisz na drugą stronę. Albo patrzysz dumnie w ślepia i spluwasz pod nogi. Bo mijasz złodzieja, oszusta, lenia, brudasa. Gardzisz nim – to najlepsze określenie. I dlatego nie stać cię na przyzwoitość. Nawet wówczas, gdy ów Cygan nikomu nie wadzi, bo leży w trumnie. A wokół płacze rodzina, bliscy, znajomi. Ale ciebie to nie rusza. Nie widzisz tej rozpaczy. Więc trzaskasz słowami jak biczem. I nieważne, że jesteś księdzem. Bo przecież przemawiasz do Cyganów – żali się Adolf Szmyt, wiceprezes oświęcimskiego Stowarzyszenia Romów w Polsce. Nocą, 1 grudnia ub.r., czterech mężczyzn jechało osobowym autem na południe Polski. Wśród nich Stefan Majewski i Krzysztof Bartosiewicz. Rom i Polak, o tyle wyjątkowi, że połączeni więzami rodzinnymi – siostra Majewskiego, Ćierema, była żoną Bartosiewicza. W okolicach Świebodzina kierowca nie zdołał bezpiecznie wyprowadzić samochodu z poślizgu. W czołowym zderzeniu z tirem na miejscu zginęło trzech mężczyzn. Majewski osierocił żonę i troje dzieci. Bartosiewicz zostawił żonę, 20-letnią, pozbawioną nerek córkę i dwóch synów, 18- i 14-latka Ostatnie słowo Kęty, niewielkie miasteczko w pobliżu Oświęcimia – rodzinna miejscowość Stefana Majewskiego. Trzy dni po wypadku w kościele pw. św. Małgorzaty i Katarzyny zebrał się tłum ludzi. Trzysta, może czterysta osób, przede wszystkim Cyganów. Wśród nich spora grupa Romów z Niemiec, Francji, Szwecji, a nawet Kanady. Cygańska elita. Przyjechali, by pożegnać Majewskiego. Jego ojciec to cygański wójt z Kęt. Osoba znana i poważana wśród Romów, także tych, którzy wyemigrowali za granicę. Obecność na pogrzebie jego syna to sprawa honoru i szacunku. Tego dnia w tym samym miejscu żegnano również Bartosiewicza. Obie trumny stały obok siebie. Wspólne pogrzeby Cyganów i Polaków nie zdarzają się zbyt często. Lecz Bartosiewicz żył wśród Romów ponad 20 lat. Miał czas, by stać się jednym z nich. I to oni towarzyszyli mu w ostatniej drodze. Pełnej spokoju i powagi. Do czasu… – Cyganie! – wołał w trakcie kazania Franciszek Knapik, proboszcz kęckiej parafii. – Teraz się pojawiliście. A na co dzień do kościoła nie chodzicie. Okradacie go tylko, skarbonki zabieracie, figurki i szyby rozbijacie. Mnie wyzywacie, zakonnice obrażacie. A wasze dzieci w chrzcielnice z uświęconą wodą sikają. Złodzieje i bezbożnicy… – Horror, prawdziwy horror – wspomina Ćierema Bartosiewicz uroczystość pogrzebową. Rozmawiamy w jej mieszkaniu w Oświęcimiu. Budynek to brudna i zniszczona czynszówka. Lecz w środku czysto i po cygańsku kolorowo – mnóstwo obrazków, figurek, dywaników. Na biurku przewiązane czarną kokardą zdjęcie Krzysztofa Bartosiewicza. Kobieta co rusz zerka w jego stronę. – Jednego dnia straciłam męża i brata. Myślałam, że nic gorszego spotkać mnie już nie może. A tu taki cios, i to ze strony księdza. Do żywych mówił, ale i zmarłego, Cygana przecież, tak samo obraził. Przyszłam na pogrzeb słaba, na prochach, więc gdy usłyszałam te słowa, zemdlałam. Później opowiedzieli mi, co się dalej działo. W kościele podniósł się szum. Niemal do awantury doszło – kobiecie łamie się głos. – Jedna z Cyganek krzyknęła, że Polacy też kradną, lecz nie wypada o tym mówić, bo to pogrzeb – opowiada Adolf Szmyt, uczestnik ceremonii. – Ksiądz na to, że jak nam się nie podoba, to możemy zabrać ciała i wyjść z kościoła… Bo tak naprawdę to on nam łaskę robi. Nikt mu Cygana chować nie każe. Dziś trochę mi głupio, że przyłączyłem się do reszty – wsadziliśmy dumę w kieszeń i pozwoliliśmy, by proboszcz dokończył pogrzeb. Ale co było robić? Zmarłego nie pochować? Potem w czasie stypy żałobnicy doszli do wniosku, że ksiądz, dla Polaków autorytet, publicznie ich naznaczył. Wskazał jako tych, których trzeba gnoić. Bo kradną i są źli. Jakby chciał, by powtórzyły się wydarzenia sprzed pięciu lat. Kamienie w odwecie 19 lutego 1998 r. do jednego z kęckich marketów przyszło kilkoro cygańskich dzieci. Ochroniarz nazwał je brudasami i złodziejami, a następnie pogonił ze sklepu. Cygańscy rodzice poskarżyli się właścicielowi, który wyrzucił nadgorliwego pracownika. Ten w odwecie zebrał 15 kolegów i udał się z nimi pod romskie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2003, 2003

Kategorie: Kraj