Azjatycki filmowy skok

Azjatycki filmowy skok

Czy kino dynamicznie rozwijających się Indii i Chin podbije świat? Nasz młody, ufny we własne siły, szybko urbanizujący się i z odważną nadzieją kraj – napisał w amerykańskim „Newsweeku” o Indiach Shekhar Gupta. Bollywood wchodzi do Hollywood! – piszą z charakterystycznym błędem dziennikarze. To nie Bollywood tam wchodzi, to wchodzi indyjski kapitał. Ale pytanie, jakie uniwersalne szanse ma azjatyckie kino, wcale nie jest banalne. Miliardy Bollywoodu Jedno jest pewne: z finansowaniem to kino nie powinno mieć problemów. Publiczność indyjska to największy kinowy rynek świata. Prawie cztery miliardy sprzedanych biletów, przeciętny Hindus chodzi do kina 3,6 razy rocznie. Bardziej zapalonymi kinomanami są tylko Afroamerykanie. Hindusi są zdecydowanie zwolennikami własnego kina. Dla mieszkańców Indii Ameryka czy Europa nie są dziś żadnym wzorem. Chociaż nie ma żadnych regulacji ograniczających dostęp innych kinematografii, nie jest łatwo uszczknąć kawałek tego filmowego tortu. W zeszłym roku 76,5% widzów oglądało krajowe filmy. A jest co oglądać: wyprodukowano ich w roku ubiegłym 1091, dwa razy więcej niż w Ameryce i ponad sześć razy więcej niż w wielkich wytwórniach Hollywoodu. Jednak ekonomicznie film amerykański, ze swoimi 7 mld dol. krajowych wpływów kasowych i 4 mld z eksportu, jest znacznie bardziej dochodowy. Indyjski Bollywood zarobił, zgodnie z danymi przedstawionymi w marcu 2007 r. przez Indyjską Izbę Handlu, 1,5 mld dol. Z punktu widzenia Hollywoodu rynek Azji i Pacyfiku jest jednak rynkiem przynoszącym coraz mniejsze dochody. Wysoka cena biletów kinowych w Japonii i Australii i głęboki spadek frekwencji w tych krajach, gdzie rynek jest zdominowany przez produkcje amerykańskie, zaważył na ogólnych wynikach, choć na przykład w Chinach i Indiach ponad dwa miliardy mieszkańców oglądało lokalne filmy z rosnącym entuzjazmem. Być może wielki biznes filmowy tym się nie przejmuje, bo kwotowo to wciąż niewiele: cena biletu w Indiach to zaledwie 40 centów. 25 razy mniej niż w Japonii, a nawet pięć razy taniej niż w sąsiednich Chinach. Ten ostatni fakt być może związany jest z tym, że w Chinach kin jest niewiele, a rząd chiński, tak jak w innych dziedzinach, postawił na nowoczesność. Buduje się wyłącznie hipernowoczesne kina, filmy zaś kręcone są w technice cyfrowej. Siłą rzeczy wpływa to na cenę biletu. W Chinach, które w porównaniu z Indiami są krajem znacznie bardziej jednorodnym, kino nie musi odgrywać równie ważnej roli społecznej i politycznej. Indie – film łączy i uczy Centrum filmów w języku hindi jest Mumbai, największy na świecie pod względem liczby premier ośrodek, obejmujący przy tym tylko 25% produkcji. Reszta filmów, produkowanych w ok. 25 językach, przypada na regionalne ośrodki. Film indyjski spełnia więc nieocenioną funkcję polityczną, łącząc rozmaite wspólnoty swojego pluralistycznego, wielojęzycznego i wieloetnicznego subkontynentu. Rząd centralny ingeruje bezpośrednio w pobudzenie produkcji lokalnej, anulując np. 15-procentowy podatek lokalny dla filmów tamilskich, czego rezultatem był rozkwit kinematografii w tym języku. Dla ogromnej diaspory hinduskiej w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii filmy te także są narzędziem narodowej identyfikacji. W Europie filmy indyjskie mają powodzenie ze zrozumiałych względów przede wszystkim w Wielkiej Brytanii. W pozostałych krajach sukces zależy od niewielkiej liczby koprodukcji typu „Monsunowe wesele”. W samych Indiach film nie tylko jednoczy, ale i edukuje. Wprawdzie według danych ONZ już 61% mieszkańców Indii umie czytać, ale znany indyjski publicysta zauważa kąśliwie, że rząd do osób piśmiennych zalicza po prostu wszystkich, którzy umieją się podpisać. Film w tej sytuacji pokazuje świat. Jak bardzo jest on odmienny od naszego, dowodzi uwaga komentatora BBC, iż poprzedni rząd przegrał wybory z powodu reklam komercyjnych w telewizji. Świat reklam drażnił podobno wielu wyborców, bo ukazywał nieosiągalny dla nich poziom życia. Polscy krytycy filmowi mogli potraktować z góry film „Czasem słońce, czasem deszcz” (nie zauważając zresztą świetnej pracy operatora, drapieżnego rytmu montażu, poziomu choreografii i strony muzycznej), ale zastanówmy się, jakie wrażenie na setkach milionów Hindusów, żyjących w społeczeństwie nadal w dużym stopniu kastowym, wywiera historia o Kopciuszku. Można przyjąć, że widz indyjski przypomina

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 44/2008

Kategorie: Kultura