I b jak Burek

W Kunkach na szkolnej tarczy dzieci mają wizerunek bezdomnego kundla

Przed wejściem do szkoły pomalowanym w zielono-różową łączkę grupka maluchów z tornistrami wyładowanymi do granic możliwości wyczekuje na przyjazd „okejki” – prywatnego busa, który zawiezie ich do domu. W ogrodzie, tuż obok, wśród jesiennych kwiatów zawzięcie baraszkują młode kociaki, ze szkolnego podwórza dolatuje psie ujadanie.
– Tak grubo i poważnie – tłumaczą mi dzieciaki – to szczeka Bąbel. Burek tylko śmiesznie jazgocze, zaś malutki Bunio popiskuje.
Listonosz, który zjawia się niespodziewanie, odwraca na chwilę ich uwagę. – Jest coś dla nas? – pyta Wojtek, który mieszka w odległych zabudowaniach.
– Mam tylko list dla waszej pani i oddam go osobiście.
Elżbieta Anaszewicz, dyrektor niepublicznej szkoły w Kunkach, obraca w dłoniach urzędowe pismo.
– Może w końcu dostaliśmy subwencję za wrzesień – wzdycha, prowadząc mnie do środka.
W korytarzu wzdłuż różowo-zielonych, olejnych lamperii długi rząd wieszaków. Na ławach, przy sanitariatach szeregi dziecinnych kapci ustawionych prościutko. Ciepło, przytulnie, kolorowo, chociaż budynek ma prawie sto lat. W salach lekcyjnych dziesiątki pomocy. Większość starannie wykonana domowym sposobem przez ojca Elżbiety, Zygmunta Anaszewicza. Oprócz kilku klas i świetlicy w budynku mieszczą się też: całkiem spora sala sportowa, podręczna biblioteka i kuchenka, w której co rano czeka na dzieci gorąca herbata.
Pracownię komputerową urządzono na strychu. Z czterech komputerów podłączonych do Internetu korzystają Kunki i okolice. Kupiono je dzięki panu Zygmuntowi, który od dwóch lat pracuje w szkole za darmo, dodatkowo pełniąc obowiązki palacza.
– Mam 68 lat i wywodzę się jeszcze z pokolenia, które przyzwyczajone było do „partyjnych czynów”. Nie przypuszczałem, że na starość trafi mi się taki superczyn – żartuje pan Zygmunt.
– Pieniądze nie są wszystkim – wchodzi mu w słowo córka – wychowałam się w tej szkole, patrzyłam, jak z roku na rok ojciec ją po prostu stwarza, więc teraz przykro byłoby zobaczyć pustą…

Razem ze mną kundel bury…

„Gdy był mały / to znalazłem go w ogródku / i wyglądał jak czterdzieści siedem smutków (…). Razem ze mną kundel bury / penetruje wszystkie dziury” – śpiewają maluchy z Kunek. Ta piosenka jest hymnem szkoły.
A wszystko zaczęło się na początku 1999 r. od informacji w lokalnej prasie, którą przy śniadaniu wyczytał Zygmunt Anaszewicz. Gmina w Olsztynku ogłaszała akcję wyłapywania bezpańskich psów.
Koszt ich umieszczenia w schronisku w Ostródzie wynosił prawie tyle, ile było trzeba na utrzymanie zagrożonej zamknięciem szkoły w Kunkach. Zdecydowano więc, że każdy rodzic zaopiekuje się jakimś psiakiem, zdobywając w ten sposób pieniądze. Szybko powstała lista chętnych; wysłano stosowne pismo do gminy, lecz tam całą sprawę potraktowano jako żart, na który się nie odpowiada.
Mimo tych przeciwności szkoła przetrwała i od września 1999 r. rozpoczęła swój byt jako placówka niepubliczna. Właśnie wtedy w jej murach pojawił się legendarny Burek.
– Przybłąkał się, nie wiadomo skąd – wspomina Zygmunt Anaszewicz. – Pewnego dnia po prostu wszedł do klasy i mocno objął moje nogi łapami, tak, że nie mogłem się ruszyć.
Chociaż pomysł zaopiekowania się bezdomnymi psami nie wypalił, jego idea – poparta dodatkowo tajemniczym przybyciem Burka – ocalała. Szkoła w Kunkach uznała ochronę zwierząt i przyrody za swoje kredo wychowawcze.
– Zwierzęta, jak mawiał św. Franciszek, są naszymi mniejszymi braćmi. Winniśmy im poszanowanie i opiekę – mówi pan Zygmunt. – Nie chcemy tu zakładać żadnego schroniska, bo schroniska są wbrew naturze i kojarzą się tylko z cierpieniem. Chcemy jedynie wśród naszych wychowanków zaszczepić wrażliwość na naturę. Mamy już pierwsze sukcesy. Wszystkie psy we wsi dostały budy i są dożywione. Maluchy chętnie przygarniają też opuszczone zwierzęta. Kiedy zapanowała w okolicy nosówka, to dzieci wymogły na rodzicach kosztowne szczepienia.
Szkoła w Kunkach właściwie od zarania, gdy jeszcze nikomu nie śniło się nauczanie ekologii, była otwarta dla zwierząt. Zaglądały tu okoliczne koty, psy, a nawet koń Wojtek z sąsiedztwa. – Raz, gdy zapomniałem zostawić mu śniadanie, wszedł sobie po prostu do środka, ku uciesze moich wychowanków – wspomina pan Zygmunt.
Obecnie w placówce są trzy psiska, pięć kotów i stadko królików. Dzieciaki na przerwach składają niedojedzone kanapki na tacę i zanoszą podopiecznym. O swoich najmilszych i fascynacji przyrodą opowiadają w różny sposób. Jeden z chłopców namalował siebie jako ogromne, stare drzewo całe w słońcu. Na dziecięcych rysunkach czarne, popielate i brązowe pieski żeglują po niebie niczym egzotyczne ptaki. W błękitach płynie więc ogromna Tina z malutkim Cezarem, Misiek koślawy i szczeciniasty, groźny Negro, a także zagubiona wśród przestworzy malutka Kropelka.
Nawet system oceniania dopasowano do tematyki przyrodniczej. Najwyższą oceną w Kunkach jest sowa, potem jaskółka, miś, a na końcu… wiaderko z łopatką. Wizerunek bezdomnego Burka będzie się też znajdować na szkolnej tarczy. A w tekście ślubowania maluchy mają obiecywać wierność i poszanowanie przyrodzie.

Nie jesteśmy cyrkiem

– W tutejszej gazecie wypisują o nas głupoty – denerwuje się Pełkowa, matka jednego z uczniów. – Że nasze dzieci same jedzą suchy chleb, a Burkowi dają kiełbasę. Jak któremuś pies obsikał tornister, to wszyscy byli zachwyceni, że psy szwendają się po klasie, liżą maluchy po rękach i buziach. Za wariatów nas biorą, co sobie cyrk ze szkoły zrobili. Przez te brednie mamy tylko więcej kłopotów z sanepidem i władzami.
Zygmunt Anaszewicz też nie potrafi ukryć niesmaku.
– Ja już unikam tych wywiadów, jak mogę – mówi.
Kunki stały się również świetną etykietką dla lokalnych polityków. Na przełomie lat 80. i 90. uczyła w tej szkole Irena Petryna z PSL, obecnie – wicemarszałek warmińsko-mazurskiego sejmiku samorządowego. Kiedy jeszcze niedawno ważyły się losy placówki, pani marszałek nawet nie kiwnęła palcem. Na rozstrzygające spotkanie też nie raczyła przybyć, a zdesperowanym rodzicom i nauczycielom przez telefon życzyła… „dobrej zabawy”. Powszechnie było wiadomo, iż dzieci z Kunek mają zasilić promowaną przez Petrynę szkołę w Waplewie.
Lecz w obliczu zbliżających się wyborów PSL nagle pokochało wiejskie szkoły. Za pupilka obrało sobie właśnie Kunki. Z inicjatywy pani Petryny ubiegającej się o poselski mandat zorganizowano najpierw w czerwcu tego roku w Olsztynku konferencję pod szumnym hasłem: „Szkoła wiejska dobrym miejscem na sukces”. Impreza zakończyła się wycieczką do Kunek, podczas której błyskały flesze i w ruch poszły telewizyjne kamery. Jakby tego było mało, we wrześniu odbyło się tu spotkanie przedwyborcze PSL. Zachwytom i pochwałom nie było końca; niestety, nie szła z nimi w parze żadna pomoc.
– Wciąż czekamy na jakiś konkretny dowód tej miłości – mówi Elżbieta Anaszewicz – bo oprócz medialnego szumu nie zyskaliśmy nic. A wręcz straciliśmy jeszcze to, co mieliśmy. Szkolny autobus, który jeździł przez Kunki od 20 lat, nagle zmienił trasę, co zmusiło nas do wynajęcia „okejki”. Kiedy błagaliśmy burmistrza, by przemyślał swoją decyzję, stwierdził, że mamy tylu protektorów i na pewno sobie poradzimy. Poza tym nasze dzieci jako „niepubliczne” mają trudności z uczestniczeniem w imprezach i kołach zainteresowań – po prostu wykreślono je z gminy.
Chociaż podczas ostatnich wyborów mieszkańcy Kunek odpłacili pięknym za nadobne, głosując raczej na SLD niż na PSL, w rzeczywistości nie dowierzają żadnym politykom. Liczą tylko na siebie. Ta szkoła jest powodem ich dumy, ich wspólnym dobrem. Z trójki nauczycieli dwoje pracuje społecznie (katecheta i Zygmunt Anaszewicz). Matki 44 wychowanków zajmują się sprzątaniem, ojcowie dokonują napraw, remontów i przywożą opał. Nawet maluchy partycypują w tym wspólnym dziele, malując ze swoją panią te wszystkie różowo-zielone łączki.
Ewa Adamus z Jemiołowa jest zadowolona, że wybrała dla swojego syna szkołę w Kunkach.
– Gdzie indziej na komitet rodzicielski musiałabym płacić 10 zł miesięcznie, a tu tylko pięć i jeszcze Patryk dostaje gorącą herbatę. Dzieci wstają o przyzwoitej porze i są wspaniale dopilnowane. Anaszewicze to wyrozumiali nauczyciele, żyją na wsi od lat. Rozumieją tę naszą biedę i kłopoty jak nikt.

Jak opuszczone pieski

Wokół likwidacji wiejskich szkółek wiele jest niejasności i kontrowersji. Bywa, że lokalne władze kierują się raczej mechanicznym prawem serii, nie biorąc pod uwagę lokalnych przyzwyczajeń, tradycji i dobra dziecka. Nierzadko wchodzą też w grę miejscowe układy.
– Szkołę w Mierkach niedaleko Olsztynka pozostawiono, bo tam mieszka burmistrz, a likwiduje się odległe placówki w terenie – jak np. Platyny – wożąc dzieci tam i z powrotem. Zadziwiająca jest też niekonsekwencja samego ministerstwa, które, z jednej strony, wciąż mówi o szkole bliżej dziecka, tworząc nawet stosowne programy, a z drugiej, przyklaskuje tendencji zamykania małych placówek – zauważa Elżbieta Anaszewicz.
– Gdyby na jednej szali położyć niewielki nieraz koszt funkcjonowania wiejskiej szkółki, a na drugiej wysokie koszty dowozu, finansowania świetlic i opiekunów w autobusach, bilans pewnie by się zrównoważył – mówi dyrektorka szkoły w Kunkach. A przecież w wielu wsiach szkoła na miejscu to ostatni bastion kultury. Gdy zamyka się taki punkt, nastolatki są jak te bezpańskie pieski.
Kudłaty Burek z Kunek, który niemalże urósł do rangi symbolu, wyzwala najrozmaitsze reakcje. Pewnego dnia zajrzał do szkoły samotny turysta z plecakiem wyładowanym po brzegi pokarmem dla zwierząt. Pokręcił się chwilę, pobawił z psami, rozpakował pod płotkiem bagaż i pomaszerował dalej.


Małe, tanie, niepubliczne
W promieniu 30-50 kilometrów od Olsztyna powstało ostatnio kilkanaście szkół podstawowych, nie prowadzonych przez gminy. Pierwszą niepubliczną utworzono cztery lata temu w Dercu, po niej powstała trzyklasowa placówka w Kunkach i sześcioklasowa w Dylewie. Na nich wzorowały się warmińskie Gryźliny, gdzie szkołę prowadzi stowarzyszenie katolickie. Podobne powstały też w Słupach (niepubliczna), Szczepkowie Borowym (publiczna), Tynwałdzie pod Iławą (niepubliczna), Kronowie (niepubliczna) i Klewkach (publiczna).
Ten bum jest swoistym wotum nieufności wobec tzw. Programu racjonalizacji sieci wiejskich szkół. Wśród wymienionych placówek przeważają szkoły niepubliczne, bo gmina nie musi na nie wyrazić zgody (i nie partycypuje w kosztach ich utrzymania). Funkcjonują one tak jak Kunki, jedynie na podstawie subwencji budżetowej, bez żadnych dodatkowych opłat. Już sam fakt ich trwania dowodzi, iż w batalii o oświatę na wsi ekonomia wcale nie jest najważniejsza.

 

 

Wydanie: 2001, 46/2001

Kategorie: Oświata
Tagi: Helena Leman

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy