Kościół niemiecki przeżywa najostrzejszy kryzys finansowy w swoich dziejach Jesteśmy bankrutami. Ale zachowaliśmy wiarę w Boga, powiedział podczas kazania arcybiskup Berlina, kard. Georg Sterzinsky. Gebhard Fürst, biskup diecezji Rottenburg-Stuttgart, zapowiada swoim owieczkom płacz i zgrzytanie zębów. Zadłużenie archidiecezji berlińskiej osiągnęło niewiarygodne 150 mln euro. Biskup Fürst musi oszczędzić do 2010 r. 35 mln. Oba narodowe Kościoły Niemiec, katolicki i ewangelicki, stanęły w obliczu najostrzejszego kryzysu finansowego w swej historii. W dramatyczny sposób spadają dochody oraz liczba wiernych. Pesymiści, jak Matthias Ludwig z Instytutu Budownictwa Kościelnego w Marburgu, przewidują, że trzeba będzie zburzyć lub sprzedać co trzecią z 32 tys. katolickich i ewangelickich świątyń. W ciągu ostatnich dziesięciu lat ze wspólnot ewangelickiej i katolickiej wystąpiły ponad 4 mln wyznawców. Tylko w 2002 r. 119.405 niemieckich katolików formalnie odeszło od Kościoła, protestantów około 170 tys. Wielu zdecydowało się na ten krok z powodów finansowych. W zamożnym, konsumpcyjnym społeczeństwie RFN obywatele często wolą służyć mamonie niż Bogu. Członkowie większości Kościołów zobowiązani są w Niemczech płacić podatek kościelny od 8 do 9% podatku od zarobków lub dochodu (w zależności od kraju federalnego). Oznacza to, że obywatel, który miesięcznie zarabia 2,5 tys. euro brutto, jeśli zgłosi w urzędzie wystąpienie ze wspólnoty wiernych, zaoszczędzi w tym czasie nieco ponad 16 euro (a więc równowartość restauracyjnego obiadu z piwem). Niektórzy skwapliwie korzystają z tej możliwości. Finanse instytucji religijnych zmniejszają się także na skutek wprowadzonej przez rząd federalny reformy podatkowej najwyższe stawki podatków zostały obniżone. Następstwa okazały się dramatyczne. W 2004 r. niektóre parafie będą musiały przetrwać tylko z połową budżetu z roku poprzedniego. Dochód np. okręgu kościelnego Alt-Hamburg zmniejszył się o 83% w ciągu 30 lat. Komentatorzy są zgodni, że do finansowej zapaści doprowadzili także hierarchowie poprzez swą niefrasobliwość, rozrzutność i lekkomyślny zapał budowlany. W regionie Hamburga wzniesiono np. w ciągu ostatnich 60 lat więcej kościołów niż w czasie całego poprzedniego tysiąclecia. Niekiedy świątynie oddalone są od siebie tylko o 500 m, niektóre z nich będą musiały zmienić przeznaczenie. I nie mówię tylko o kilku, mówi ewangelicka biskupka Hamburga, Maria Jepsen. Budowano nowe domy parafialne i przedszkola, tworzono kolejne filie parafii czy niezliczone nowe etaty, np. ds. inżynierii genetycznej czy obserwacji sekt, także podczas tłustych ekonomicznie lat 90. A wtedy biskupi musieli już zdawać sobie sprawę, że w Niemczech, uważanych przez niektórych hierarchów Stolicy Apostolskiej za kraj misyjny, będzie coraz mniej chrześcijan. We Frankfurcie nad Menem w ewangelickich świątyniach jest miejsce dla 400 tys. wyznawców. W mieście pozostało wszakże tylko 145 tys. protestantów. Z połowy budynków trzeba będzie zrezygnować, przewiduje przewodnicząca frankfurckiego Parlamentu Kościelnego, Esther Gebhard. Jeszcze trudniejsza sytuacja panuje w nowych krajach federalnych. Polityka władz NRD przyniosła przynajmniej jeden trwały sukces doprowadziła do znacznej sekularyzacji społeczeństwa. Fenomen upadku chrześcijaństwa w Niemczech Wschodnich niełatwo jest wyjaśnić przecież NSPJ, partia Ericha Honeckera, nie prowadziła bezpardonowych prześladowań. W każdym razie rzesze wyznawców stopniały dramatycznie. Z 12 świątyń w Mühlhausen w Turyngii użytkowane są zaledwie cztery. Parafie muszą jednak ponosić koszty utrzymywania i remontów niepotrzebnych już gmachów, często o kapitalnej wartości historycznej. Brakuje więc funduszy na pensje dla pracowników, na pracę z dziećmi. Trzeba pamiętać, że Kościoły niemieckie nie zajmują się tylko duszpasterstwem. To potężne instytucje, będące drugim, zaraz po państwie, pracodawcą w kraju. Pieniądze z kościelnej kasy pobiera 1,3 mln obywateli RFN. Są to nie tylko kapłani, zakrystianie czy organiści, ale także lekarze, pielęgniarki, nauczyciele i urzędnicy. Kościoły mają niezwykle rozgałęzione instytucje socjalne katolicy Caritas, zaś ewangelicy Diakonische Werk. Caritas zatrudnia około 500 tys. ludzi, oferuje 1,2 mln miejsc w szkołach, żłobkach, klinikach czy domach opieki. W obecnej sytuacji wielu pracownikom kościelnym grozi utrata pracy. Jak pisze dziennik Berliner Zeitung, 200 muzyków kościelnych w stolicy żyje w coraz większym stresie. Kantorzy i organiści nie mają złudzeń wiedzą, że nie znajdą pracy w swym zawodzie, gdy archidiecezja już im podziękuje.
Tagi:
Jan Piaseczny