Baran wchodzi, baran wychodzi

Baran wchodzi, baran wychodzi

447895

Studenci udają, że studiują, a uczelnie udają, że ich kształcą – A to menda! No, oblał mnie dziad! – roznosi się po korytarzu czołowego polskiego uniwersytetu. Tak lamentuje studentka, która właśnie wyszła z egzaminu ustnego. Krzyczy, że została potraktowana niesprawiedliwie. Klnie na egzaminatora i nie przejmuje się tym, że profesor może wszystko słyszeć. Przecież siedzi tuż za drzwiami. Dziewczyna mówi, że się przygotowywała, że uczyła się całą noc. Sęk w tym, że niewiele umiała. Nie odpowiedziała na żadne z trzech pytań. Zdaniem wykładowców ta historia doskonale oddaje podejście do nauki większości polskich studentów. Na uczelni ma być lekko, łatwo i przyjemnie. Bo papierek przecież się należy. Dostać się może każdy Wykładowcy nie mają zbyt wielu możliwości zwalczania takich postaw. Lenia lub nieuka nie opłaca się wyrzucić, bo uczelnie są uzależnione od liczby studiujących. Im więcej ich będzie, tym większą dotację dydaktyczną dostanie dany wydział. Dlatego rekrutacja nastawiona jest na to, aby przyjąć jak najwięcej osób. Zadanie niełatwe, ponieważ studia rozpoczynają roczniki niżu demograficznego. Na wielu kierunkach obniża się kryteria przyjęcia. Matura nie musi być zdana śpiewająco. Wystarczy, że jest. Bo to wyłącznie jej wyniki są uwzględniane podczas rekrutacji na większości uczelni. Często jednak nie skutkuje nawet obniżenie wymagań. Dlatego konieczne są kolejne tury naboru. Na prestiżowym w Polsce Uniwersytecie Warszawskim w najbardziej ekstremalnych przypadkach można było dostać się na studia kilka dni przed rozpoczęciem roku akademickiego. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Totalna zapaść kształcenia zawodowego oraz panujące od lat 90. przekonanie, że na studia powinien iść każdy młody człowiek, bo tylko dyplom wyższej uczelni jest gwarantem zawodowego sukcesu, spowodowały niespotykane dotąd umasowienie studiów. W szczytowym momencie, w roku akademickim 2005-2006, studiowało w Polsce ponad 1,95 mln osób. W zeszłym roku, wskutek niżu demograficznego, na studia poszło 1,4 mln. Skalę bumu edukacyjnego pokazuje też inna statystyka: prawie trzykrotnie – z 14,4% w 2002 r. do 40,5% w 2013 r. – wzrosła liczba Polaków w wieku 30-34 lata z dyplomem ukończenia studiów. I byłaby to świetna informacja, gdyby nie fakt, że dyplom dyplomowi nierówny, a gwałtowny wzrost liczby studentów spowodował na wielu wydziałach – zarówno uczelni publicznych, jak i niepublicznych – obniżenie poziomu nauczania. Co więcej, na studia zaczęły trafiać osoby zupełnie niezainteresowane danym kierunkiem lub takie, które wcale nie chciały studiować. Dlaczego więc znalazły się w murach uczelni? Nie miały na siebie innego pomysłu, chciały opóźnić wejście w dorosłość, poszły na studia, bo tak zrobili znajomi albo nalegali rodzice. Cwani i znudzeni Zdarzają się osoby, które składają papiery na więcej niż pięć kierunków, w dodatku diametralnie różnych. Chodzi o to, żeby dostać się gdziekolwiek. Uczelniom takie podejście nie przeszkadza. Zgłoszenie na każdy kierunek kosztuje kandydata do 85 zł. Czysty zysk. Liczyć potrafią również tzw. studenci socjalni. Pojawiają się na uczelni tylko po to, by złożyć papiery i dostać legitymację. Potem znikają. Wystarczy im, że z legitymacją studencką mają 50-procentową zniżkę na komunikację miejską, tańsze przejazdy koleją, zniżki do kin, teatrów, niektórych kawiarni, salonów fryzjerskich itd. Takiemu studentowi legitymacji nie można odebrać do momentu rozliczenia sesji. Jeśli ma pecha, zostaje skreślony z listy po jednym semestrze, jeśli dopisze mu szczęście – po roku. A wtedy może się zapisać na następne studia. I tak do 26. roku życia. Pracownicy naukowi skarżą się, że „przypadkowa” młodzież studencka nawet nie próbuje ukryć swojego braku zainteresowania. Na wykładach śpi lub gra w gry komputerowe, a na ćwiczeniach milczy jak grób. Na jednym z wydziałów studenci, aby okazać swoje znużenie, zaczęli podczas zajęć sklejać papierowe łańcuchy choinkowe. „Studenci nie mają w zasadzie zdania na żaden temat, o niczym nie chcą dyskutować, a jakiekolwiek trudności rozwiązują tak, że przestają przychodzić na zajęcia i zalewają wykładowców korespondencją, w której usprawiedliwiają nieobecności swoimi urodzinami (autentycznie myśląc, że to wystarczy do wpisania im obecności), wyjazdem na urlop, a w skrajnych przypadkach podejrzeniem świerzbu”, pisała na portalu naTemat.pl Joanna Bogusławska. Równie krytycznie o sytuacji na polskich uczelniach wypowiadał się prof. Jan Hartman z Uniwersytetu Jagiellońskiego. „Wprawdzie i dawniej bywało, że prości ludzie masowo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 40/2016

Kategorie: Kraj