Bełkot Wieczorny

Bełkot Wieczorny

Wrzesień kolejny raz przejdzie do historii. Tym razem historii telewizji publicznej. 9 września – o czym informowały szeroko media – zarząd telewizji publicznej przyjął uchwałę powołującą instytucję Karty Ekranowej.

Byle kto i byle jak

„Ta decyzja pokazuje, że TVP stawia na jakość języka. Jeśli na naszych antenach nie będzie się mówiło poprawnie po polsku, to tak będzie w całym kraju”, tłumaczy wprowadzenie kart Aneta Wrona, rzeczniczka TVP.
„Teraz tylko ludzie z kartą będą mogli pokazywać swoją twarz i użyczać głosu w programach na antenach TVP”, poinformował „Dziennik”.
„Ostatnio w telewizji zaczęły pojawiać się przypadkowe osoby. Na antenie mógł pracować byle kto i nie było istotne, że mówił byle jak… TVP jest okienkiem, które oglądają miliony widzów, a to nakłada pewne zobowiązania”, powiedziała szefowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Krystyna Mokrosińska.

Człowiek orkiestra

9 września zarząd podjął decyzję, a 24 września telewizja wystartowała z programem „BW przedstawia”, którego autor i prowadzący, bełkotliwy, antytelewizyjny osobnik, nigdy by Karty Ekranowej nie uzyskał. Rozumiem, że prawo nie działa wstecz i Bronisław Wildstein, bo o nim piszę, może kaleczyć język dowolnie, bo Karty Ekranowej jako wybitna, choć atelewizyjna postać mieć nie będzie musiał i może spokojnie swój „Bełkot Wieczorny” prowadzić. Warto w tym miejscu przypomnieć, że to właśnie Wildstein, jako krótkotrwały prezes TVP, instytucję Karty Ekranowej skasował, o czym właśnie przypomniał „Newsweek”. Trudno zresztą się dziwić, żeby facet, który ma wadę wymowy i pogardę dla poprawności języka, korzystając z chwilowej władzy, postąpił inaczej. Wildstein kleił telewizję na miarę swoich umiejętności, możliwości i wyobrażeń. Dziś też uważa, że „Telewizja znowu mnoży nikomu niepotrzebne, czysto biurokratyczne byty… Warsztat pracownika powinien oceniać jego szef” („Newsweek”, 05.10.br.).
I właśnie w myśl tej pewnie zasady kierownictwo telewizji publicznej pozwoliło BW na kolejny program autorski. Wildstein, jak pamiętamy, zadebiutował w „pluralistycznej” telewizji Urbańskiego jako współautor i prowadzący program „Cienie PRL-u”, „cykliczne widowisko publicystyczne”. To prawda. Było to raczej „widowisko” niż zapowiadana przez telewizję „debata na najwyższym poziomie”. Zresztą spadło z anteny, osiągając jak na „debatę na najwyższym poziomie” żenujące wyniki oglądalności. Widocznie telewidzowie nie kupili osobowości Wildsteina, małego, zaciętego faceta, który pojęcia nie ma o warsztacie telewizyjnym i do prowadzenia programów nadaje się jak nie przymierzając, wół – przepraszam – kucyk do karety. Średnie udziały w rynku tego dzieła zaledwie przekroczyły 11%, co dla fachowców z branży medialnej jest informacją, że przez pół roku katowania widzów BW do widowni ze swoim dziełem się nie przebił.
Teraz próbuje po raz kolejny. „W programie „Bronisław Wildstein przedstawia” autor, bohater i gospodarz programu razem z grupą młodych ludzi próbuje nazwać i zrozumieć wyzwania naszej rzeczywistości. Stara się wyjść poza obiegowe stereotypy i półprawdy. Program zajmuje się konkretnymi wydarzeniami, poprzez które możemy zobaczyć zjawiska kształtujące naszą rzeczywistość. Pomaga zrozumieć stan naszego kraju. Mówiąc o sprawach pozornie oczywistych i rzekomo zamkniętych, pokazuje, że mają znaczący i trwały wpływ na nasze życie”. Tak dzieło Wildsteina zapowiada sama telewizja publiczna na swoich internetowych stronach. Proszę zwrócić uwagę: „Autor, bohater i gospodarz programu”. Trzy w jednym. Człowiek orkiestra.

Teatrzyk z puszki

Widowisko, z którym Wildstein wystartował 24 września, jest kiepskim amatorskim teatrzykiem, choć jak informuje plansza końcowa – reżyserowanym. Program leci z puszki, bo prowadzący tej klasy, co BW, nawet jeśli jest autorem, bohaterem i gospodarzem, nie jest w stanie prowadzić programu na żywo. To po prostu wyższa szkoła jazdy, której Wildstein absolwentem nie jest. Nawet pod okiem reżysera jest po prostu tylko śmieszny.
Według zamysłu dramaturgicznego teatrzyk umieszczono w newsroomie, gdzie Wildstein, mistrz (autor, bohater, gospodarz) uczy dziennikarską młodzież. Czego uczy? Jak odgrzewać stare kotlety. W pierwszym, szeroko reklamowanym programie Wildstein odgrzał „aferę Rywina”. Nie poznaliśmy jednak grupy trzymającej władzę ani nie dowiedzieliśmy się o tej sprawie nic nowego poza tym, że firma Rywina nie działa, a on sam nie chce rozmawiać. Już tylko dla tego warto było wywalać forsę na reklamę programu, bo reklamy Wildsteina nigdy w TVP nie za dużo. Co Wildstein przekazał dzieciakom ze swojej szkółki? Że Rywin był be, Michnik be, także Czarzasty, Jakubowska, Kwiatkowski i sądy, które nie potrafiły znaleźć powodów, by skazać towarzystwo na zsyłkę i ciężkie roboty. Cacy był Jan Maria Władysław Rokita, Ziobro i grający rolę Sherlocka Holmesa Nałęcz.
Drugi spektakl śmiesznego teatrzyku poświęcił BW (autor, bohater i gospodarz) Unii Europejskiej, a dokładniej „stadnym odruchom”, które w Polsce „zwyciężają nad krytycznym uczestnictwem”. Ten pasztet też telewidzom nie smakował. Odważyło się go spróbować zaledwie 850 tys. widzów. Ok. 2% widowni. Po takiej reklamie, jaką ma Wildstein, 11% udziału w rynku to już nie porażka. To katastrofa. Niemożliwe, żeby prezes Urbański tego nie wiedział. A skoro Wildstein – jak poinformował „Newsweek” – wyznaje zasadę, że „warsztat pracownika powinien oceniać jego szef”, to ten newsroom Urbański powinien zamknąć, bo na taki warsztat szkoda pieniędzy. Wystarczy, że toleruje inny warsztat uczący młodych Polaków, jak nie należy prowadzić dyskusji albo jak prowadzić ją z tezą, czyli program Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać”. O języku tego mistrza mowy polskiej nie wspomnę.

Karta dla najlepszych

Nie znaczy to jednak, że gdyby w Komisji Karty Ekranowej była pani Mokrosińska, jeden i drugi mistrz Karty Ekranowej by nie dostał. Dostaliby z całą pewnością, bo jak powiedziała Mokrosińska, „karta ma przecież poprawić jakość programów, a nie służyć układom” („Polska” 16.09.br.). A nic tak nie poprawi jakości programów jak prowadzenie ciągłych doświadczeń na żywym organizmie widzów. Nic tak nie wpływa dobrze na sztukę rozmowy młodych Polaków jak naśladownictwo obu mistrzów, jak język i warsztat dziennikarski Jana Pospieszalskiego i Bełkot Wieczorny, czyli program „Bronisław Wildstein przedstawia”. Ponadto wszyscy przecież wiedzą, że kogo jak kogo, ale Wildsteina układy nie dotyczą. Nawet posadę prezesa TVP dostał od sprawiedliwego, który wybrał go spośród wielu sprawiedliwych.

 

Wydanie: 2008, 41/2008

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy