Jeśli Gross sądził, że swoją książką przeciwstawi się antysemityzmowi, to się przeliczył Książkę „Strach” Jana Tomasza Grossa czytałem co prawda w języku angielskim, ale już w roku 2007. Zdumiewa mnie, że wywołuje ona skrajnie polemiczne reakcje Polaków. Moje zdumienie wynika z przekonania, że podawane w niej „dowody rzeczowe” są przecież „odkrywaniem Ameryki”. Każdy, kto ma jakie takie pojęcie o wydarzeniach drugiej połowy XX w. w Polsce i kto w pamięci odnotowuje choćby w zarysach nadwiślańską faktografię, wie wszystko o pogromach krakowskim i kieleckim, wyczynach „Ognia”, listach sporządzanych przez UB w latach 1953-1955, obejmujących ludzi pochodzenia żydowskiego i mających być podstawą do internowania Żydów, kiedy przyjdzie na to czas. Jest to przecież okres demonstracyjnie prowadzonej w Moskwie agitki antyżydowskiej przebiegającej pod hasłem „Lekarze żydowscy chcieli zamordować Stalina”. Każdy zna wydarzenia z 1968 r., kiedy zmuszono 35 tys. obywateli polskich o żydowskich korzeniach do emigracji. Każdemu znane są niezliczone napisy na murach domów o nader jednoznacznej treści: „Żydzi do pieców”, „Bij Żyda”, „Żydzi = SS”. Nikt nie może udawać, że nie zna postaw ks. Jankowskiego albo o. Rydzyka lub Macieja Giertycha, który w Parlamencie Europejskim w Brukseli głosił, że Żydzi są zdemoralizowaną, niższą rasą. Takie przykłady można by mnożyć, ale posłużmy się tylko najbardziej znanymi. Atak pewnej części społeczeństwa polskiego na książkę Grossa można więc chyba uzasadnić tylko faktem, że katalogizując wydarzenia antysemickie nad Wisłą w czasie od 1945 r., niejako je zmasował, co wywołuje przerażenie i pytania o skalę nienawiści. Ale jeśli Gross sądził, że swoją książką przeciwstawi się antysemityzmowi, to się przeliczył. Dał widocznie wiarę swoim marzeniom, że słowa mogą mieć czarodziejską moc. Ta „naiwność” wynika chyba z faktu, że Gross niedokładnie zajął się genezą antysemityzmu w Polsce i tym, że polskość oznacza m.in. agresywny stosunek do Żydów, „morderców” Chrystusa. Najczęściej polskość pobudzano na siłę, aby podgrzać nastroje wygodne dla sprawującej właśnie władzę grupy politycznej. Populistyczne propagowanie przez falangistów tezy, że istnieją narody gorsze lub lepsze, jest przecież faszyzmem. Każdy naród ma swoją specyfikę, ale ta nigdy nie zapewnia wyższości ponad inne nacje. Przypomnijmy, że tradycja żydowska bardzo się różniła od polskiej, choćby ze względu na specyficzny strój ortodoksów, ich tendencję do skupiania się we własnych gettach, a także odmiennym praktykowaniem religii, której kanony, z wyjątkiem zasady monoteizmu, różniły się diametralnie od zasad religii katolickiej. W wyniku najrozmaitszych zarządzeń politycznych włodarzy Polski Żydom nie wolno było wykonywać wielu zawodów, a te, które im zostały, a więc szynkarstwo, lichwiarstwo, bankowość i kilka innych, spotykały się w społeczeństwie polskim z pogardą. Do tego dochodzi jeszcze problem zwalczania „jednego brata” przez „drugiego brata”, co w Kościele katolickim głównie znajdowało wyraz w odrzucaniu żydostwa jako zasadniczego źródła religii katolickiej. Przecież dla Kaina nie było większego wroga niż Abel. A własny „sąsiad” jest zawsze największym wrogiem. Ukłon w stronę hebrajskich i izraelskich źródeł wydawał się hierarchii kościelnej dowodem niedoskonałości własnego systemu religijnego. W końcu trzeba było walczyć z narażeniem życia o prawdę, czyj Bóg jest właściwie panującym Bogiem: żydowski czy też katolicki? To pewnie z tych względów, „konkurencyjnych” dla komunistów sowieckich, najniebezpieczniejszy okazał się komunizm europejski, groźniejszy niż amerykański kapitalizm. Także w Chinach, w czasach rewolucji kulturalnej, nie kapitalizm światowy, lecz komunizm sowiecki lub jugosłowiański był bardziej znienawidzony niż Wall Street. Hasło, że Żydzi zabili Chrystusa, okazało się doskonałym cementem własnej, nowej religii, jedynie prawdziwej i uniwersalnej. Do czasu Karola Wojtyły nikt w Kościele nie starał się o poniechanie tej nienawiści do Żydów. W latach 1918-1939 żydowska społeczność w Polsce stanowiła około 7% ludności, ale to wystarczało ówczesnej Falandze, by nadać antysemityzmowi rangę ideologii propagującej agresję wobec mniejszości narodowej wyznania mojżeszowego. Wiadomo: najłatwiej się rządzi, jeśli wynajduje się wroga, przydając mu cechy, które mają nieść zagrożenie dla własnej nacji. W naturze ludzkiej tkwi głęboko zakorzeniona cecha: homo homini lupus est. Na nic, jako ewentualny kontrargument przeciw tej „ideologii”, nie zdało się to, że tkalnie Poznańskiego i Kohna w Łodzi (aby przytoczyć dowolny przykład)
Tagi:
Adam Zieliński