Najważniejsze to być skutecznym w innym języku. Nie musimy mówić doskonale, żeby mówić Jagoda Ratajczak – filolożka, tłumaczka przysięgła i konferencyjna, autorka książki „Języczni. Co język robi naszej głowie” Niedawno ukazała się twoja książka „Języczni. Co język robi naszej głowie” (Wydawnictwo Karakter) poświęcona nauce języków obcych i zjawisku dwujęzyczności. Co to właściwie znaczy znać język obcy? – Odpowiedź dla każdego będzie brzmiała inaczej. Dla niektórych będzie to absolutna biegłość, dla innych zdolność wypowiedzenia kilku zdań. Moim zdaniem znać język to komunikować się na miarę własnych potrzeb i dostrzegać zjawiska i procesy w języku jako takim. Co zmienia w nas nauka języków obcych? – Po pierwsze, dwujęzyczność otwiera przed nami świat innych kultur i inne punkty widzenia. Po drugie, oswajanie się z drugim językiem wzbudza w nas refleksje dotyczące języka ojczystego, ponieważ siłą rzeczy dokonujemy między nimi porównań, także na płaszczyźnie ekspresji. Zaczynamy się zastanawiać, w jaki sposób mówimy, dostrzegamy, że język ma funkcję nie tylko komunikacyjną. Nauka drugiego języka pozwala dostrzec, że w wymiarze poznawczym język rzeczywiście na nas wpływa. Istnieje teoria językoznawcy Benjamina Whorfa, że język kształtuje rzeczywistość i determinuje to, w jaki sposób ją postrzegamy. To bardzo dyskusyjne, bo oznaczałoby, że jako Polacy mamy podobny sposób patrzenia na świat tylko dlatego, że władamy tym samym językiem, a tak nie jest. Oraz że, skoro mamy wykształcony przez określony język sposób postrzegania, nie jest w stanie wpłynąć na niego nic, czego o świecie uczy nas następny język. To również nie jest prawda. Na szczęście! I to kolejny powód, by uznać naukę nowego języka za wartość. Piszesz m.in. o ludziach, którzy w drugim języku zachowywali się inaczej niż w pierwszym. Podajesz przykład dziewczyny z Portugalii potrafiącej w swoim drugim języku soczyście przeklinać i wyrażać się o wiele swobodniej niż w pierwszym. – W tym przypadku było to związane z wychowaniem. Jej rodzina chciała, by była ułożoną dziewczyną, co nierozerwalnie kojarzyło się jej z okresem życia i otoczeniem, w których korzystała tylko z języka pierwszego. Język drugi jest zaś językiem jej dorosłości, rozmów z przyjaciółmi – w nim wyraża cechy osobowości, którym daje dojść do głosu w innym otoczeniu, językowym i kulturowym. O języku drugim mówi się często jako o tzw. języku oderwania, czyli takim, który daje nam dystans do tego, co przeżywamy. Widać to w badaniach, w których językoznawcy starają się dowieść, jak dużą terapeutyczną wartość ma mówienie w języku drugim właśnie w trakcie terapii. Drugi język pozwala się oddalić i spojrzeć z dystansu na swoje emocje. Działa jak filtr. Język pierwszy jest bardzo silnie nacechowany emocjonalnie, bo poznawaliśmy go na najwcześniejszych etapach naszego rozwoju. To dlatego piszesz, że w nauce języka obcego najbardziej pomagają przeżywane w nim emocje? – W im większej liczbie kontekstów emocjonalnych się znajdziemy, tym większe prawdopodobieństwo, że językiem drugim będziemy się posługiwać swobodnie. A emocji uczymy się przecież z życia, nie z podręczników, gdzie dialogi są sztampowe. Dotyczą nierealnych sytuacji, np. grupa nastolatków spotyka się na imprezie i zaczyna dyskutować o sortowaniu śmieci. Stąd pytanie, czy lepiej, by w takich rozmowach pojawiały się wyrażenia slangowe lub mówiące o bardzo silnych przeżyciach. Pozostawiam tę kwestię otwartą, ale przypuszczam, że nie tylko lepiej byśmy się bawili, lecz także poczuli dzięki naturalności języka. Z podręcznika też trudno się nauczyć poczucia humoru. Koleżanka tłumaczka opowiadała, jak w spotkaniu biznesowym między dwiema stronami uczestniczył tłumacz, który tłumaczył z języka japońskiego na rosyjski, i ona, przekładająca to na polski. Nagle padł żart, w którego zawiłości tłumacze zaczęli się zagłębiać, aż ustalili, że po prostu przekażą drugiej stronie polecenie: teraz zacznijcie się śmiać. – To sprawdzona sztuczka, której stosowanie również mi zalecano w pracy zawodowej, bo jeśli żart jest oparty na grze słownej, trzeba go wymyślić od nowa, a to stresujące i mało realne, gdy pracujemy pod presją czasu. I nawet jeśli żart sprawnie przetłumaczymy, a jest mocno osadzony w jakimś kontekście kulturowym, to żeby szczerze się roześmiać, trzeba mieć kompetencję społeczno-kulturową. Pod tym mądrym terminem kryje się wprawa w rozpoznaniu tego, co jest kulturowo właściwe, co ludzi posługujących się danym językiem bawi, świadomość prawdziwego znaczenia znaków i sytuacji.