Dowódca oddziału, który 60 lat temu dokonał mordu na żołnierzach GL, dostał pośmiertnie jedno z najwyższych odznaczeń Dowodzony przez Leonarda Zuba-Zdanowicza oddział Narodowych Sił Zbrojnych dokonał 9 sierpnia 1943 r. mordu na 26 partyzantach Gwardii Ludowej z oddziału im. Jana Kilińskiego. Wydarzenie to przez wiele lat było przedstawiane jako początek wojny domowej wywołanej przez endecję. W rzeczywistości nie był to pierwszy atak NSZ na Gwardię Ludową i PPR. Nie obyło się też bez niepotrzebnych ataków GL na osoby powiązane z endecją. W Drzewicy oddział Izraela Ajzemana miał zabić oprócz członków NSZ co najmniej jednego cywila. Konflikt między NSZ a PPR narastał na Lubelszczyźnie na długo przed 9 sierpnia. Przykładem może być zamordowanie z użyciem noży, w domu, na oczach matki i siostry, 18-letniego Stanisława Szwai z okolic Zakrzówka za sympatyzowanie z PPR/GL. Po stronie GL wielu aktów bandyckich i zabójstw dokonywał oddział Józefa Liska, którego podkomendni weszli w skład oddziału im. Jana Kilińskiego. Polityka i walka zbrojna O ile konflikt polityczny między antykomunistycznym NSZ a PPR istniał w zasadzie od początku funkcjonowania obydwu organizacji, o tyle trudno dziś stwierdzić, która strona zaatakowała pierwsza. Dlatego analizując kwestię legalności wydarzeń z 9 sierpnia, należy przedstawić sprawę następująco: – Zarówno Gwardia Ludowa, jak i Narodowe Siły Zbrojne nie były formacjami podległymi państwu polskiemu i realizowały swoje interesy polityczne, a nie politykę Polskiego Państwa Podziemnego, którego zbrojnym ramieniem była Armia Krajowa. Różnica była tylko taka, że NSZ uznawały rząd na uchodźstwie, nie wiązało się to jednak z podporządkowaniem swoich oddziałów AK. – Dyrektywy NSZ i wszelkie wyroki były nielegalne i nie miały żadnej mocy prawnej. – Oddział GL im. Jana Kilińskiego został utworzony 14 lipca 1943 r., niecały miesiąc przed mordem pod Borowem, i nie przeprowadził żadnej akcji ani przeciwko Niemcom, ani przeciwko NSZ. Co robili żołnierze GL pod Borowem? Według wspomnień gwardzistów, opublikowanych w 1958 r., oczekiwali oni na zrzut broni ze Związku Radzieckiego. Według większości źródeł nie było ich więcej niż 30. Nie spodziewali się raczej ataku NSZ. W depeszy szyfrowanej do Wodza Naczelnego Tadeusz Komorowski-Bór w styczniu 1944 r. napisał: „Zostało ustalone, że wymordowania 26 ludzi oddziału partyzanckiego Armii Ludowej* dokonali dowódcy z oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych, wybijając upojonych alkoholem na przyjęciu. W publicznym oświadczeniu, nie wymieniając Narodowych Sił Zbrojnych, podałem, że Armia Krajowa nie ma nic wspólnego z tym mordem”. Wydał nas dowódca Stanisław Babieracki, ps. „Pokrzywa” – jeden z nielicznych, którym udało się przeżyć mord – wspomina: „(…) 8.08.1943 r. z lasów gościeradowskich przedarliśmy się do lasu borowskiego, gdzie rozłożyliśmy się obozem. Było nas 28 gwardzistów wraz z dowódcą »Sępem« na czele. Wkrótce po rozłożeniu obozowiska przyszło do nas 4 bezpartyjnych chłopów – sympatyków GL z relacją wywiadowczą. Z tej relacji dowiedzieliśmy się, że w pobliżu nas rozlokowany jest odział AK w sile 85 ludzi”. Spotkanie w lesie kilkakrotnie większego oddziału AK nie zaniepokoiło ani partyzanta Gwardii Ludowej, ani jego dowódcy, który rozkazał jemu oraz trzem innym podkomendnym udać się do dowódcy napotkanego oddziału. „Na skraju lasu spotkaliśmy trzech żołnierzy AK, po nawiązaniu z nimi rozmowy zostaliśmy zaproszeni do ich obozu. Dowódca AK po wysłuchaniu naszych projektów wspólnej walki przeciw znienawidzonemu okupantowi zgodził się na podjęcie wspólnej akcji wypadowej przeciw oddziałowi stacjonującemu w młynie w pobliskiej wsi Kosiany. Dowódca AK wyraził zgodę, dając słowo oficera-partyzanta. Nastąpiła wymiana haseł (…)”. Można przypuszczać, że partyzanci odbyli rozmowy z samym Zubem-Zdanowiczem, który podszywał się pod oficera AK. O umówionej godzinie „oddział AK” w liczbie 40 osób przyszedł do obozu gwardzistów. „Dziwnie wyglądał ten oddział: twarze chmurne, posępne, dzikie, każdy za pasem miał zatknięty toporek. Dowódca przybyłego oddziału zwrócił się do naszego dowódcy, by zebrał cały oddział w celu wspólnej narady i opracowania planu napadu. Zebraliśmy się wszyscy, jedynie tow. Janusz, jako prowiantowy, został przy wozie, a ja w tym czasie musiałem odejść na stronę. Po chwili o uszy moje liczne przeraźliwe głosy i huk wielu wystrzałów
Tagi:
Jan Rylski









