Boniek w pięciu smakach

Boniek w pięciu smakach

Zawsze wolałem swój kapitał inwestować na niższy procent, ale w pewniejsze transakcje

Od 15 lipca Zbigniew Boniek jest selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji Polski. Ta nominacja odbija się szerokim echem. Trudno się dziwić, bo przecież popularny „Zibi” to nietuzinkowa postać. Zanim przystąpiliśmy „do dzieła”, zadałem fundamentalne pytanie: – Czy zawodnik Zbigniew Boniek miałby szansę znalezienia się w kadrze prowadzonej przez Zbigniewa Bońka? – Zastanawiałem się tydzień, czy to stanowisko, które zrobiło się wolne, wziąć. Gdybym wiedział, że jest taki zawodnik, to bym się zastanawiał pięć minut.

Boniek charakterny

– Jak właściwie ma pan charakter? Czy rzeczywiście taki kontrowersyjny?
– Bardzo prosty. Jak mam komuś coś do powiedzenia, to biorę telefon i dzwonię. Nigdy nie wiruję, nie robię zasadzek ani podwójnych planów. Jestem człowiekiem, który jak idzie, to po najprostszej drodze. Jak ma coś powiedzieć, to powie.
– Potrafi pan się wzruszyć?
– Bardzo często.
– A mogę prosić o parę przykładów?
– I na filmie, i w wielu najróżniejszych sytuacjach życiowych. Jestem człowiekiem, który potrafi płakać.
– A kiedy ostatni raz pan zapłakał?
– Gdy grali nam hymn na meczu Polska – Stany Zjednoczone, w Korei. Jak kończyła się nasza piękna przygoda.
– Co pana najbardziej denerwuje?
– Brak kompetencji. Czytam czasami rzeczy, które nie są prawdą. Czytam o rzeczach wymyślonych. Żeby o Zbigniewie Bońku czasami coś więcej napisać, wymyśla się rzeczy, które mi są absolutnie niepotrzebne. Denerwują mnie także grubiaństwo, brak kultury i chamstwo.
– Jakie zachowania pan pochwala i akceptuje?
– Lubię ludzi szczerych, potrafiących rozmawiać na ciężkie tematy. Takich, którzy nie wstydzą się dyskutować o problemach.
– Żyje pan i działa nadzwyczaj intensywnie. Wyobraża pan sobie siebie w roli domatora?
– Lubię, kocham dom. W ogóle uwielbiam samotność. Lubię być sam w pokoju czy w samolocie i poczytać choćby wtedy książkę.
– Czy nic nie jest pana w stanie powstrzymać przed osiągnięciem zamierzonego celu?
– Absolutnie! Do celu dążę zawsze bardzo konsekwentnie, ale z zachowaniem zasad fair play.
– Wyrządził pan kiedyś komuś przykrość, a potem rzeczywiście szczerze pan tego żałował. A kiedy ktoś pana urazi, to wówczas potrafi pan wybaczyć?
– Ja jestem katolikiem i zawsze wszystkim wszystko wybaczam. Uważam, iż nie ma ludzi, którym życzyłbym źle.
– Czyli nawet Janowi Tomaszewskiemu dobrze pan życzy!
– Oczywiście. Ja na temat Janka Tomaszewskiego nigdy nic złego nie powiedziałem. Wydaje mi się, że nie ma ludzi, którym w życiu zrobiłem krzywdę.
– Czy objęcie funkcji selekcjonera stanowi pełne zaspokojenie pana obecnych ambicji?
– Nie tylko obecnych, ale w ogóle ambicji. Nie marzyłem o tym, żeby zostać selekcjonerem. Stworzyła się jednak taka sytuacja, że zrozumiałem, iż powinienem to wziąć, zaryzykować. Nie było to moim marzeniem miesiąc temu, nie było to moim marzeniem dwa tygodnie temu. Ta sytuacja stworzyła się kilkanaście dni temu – taka, w której musiałem podjąć ryzyko. Mam nadzieję, iż swoją pracę będę wykonywał w sposób pozytywny i ze szczęśliwym zakończeniem. Dam z siebie wszystko, co jest u mnie najlepsze.
– Nie boi się pan ciężkiej pracy?
– Nie. Wydaje mi się, że jest to jedyna rzecz, której się w życiu nie boję.
– A potrafi pan pogodzić się z porażką?
– Jeżeli da się z siebie wszystko, porażka może być prawie podobna do zwycięstwa. Wtedy można nie mieć do siebie żadnych pretensji. Porażka jest wkalkulowana w sport. Kto nie zna słowa „porażka”, to w sporcie nigdy nie będzie mógł tak naprawdę zaistnieć.

Boniek rodzinny

– Jakimi ludźmi są pańscy rodzice?
– Normalnymi. Ojciec Józef, mama Jadwiga. Jak większość Polaków 70-letnich. To ludzie uczciwi, którzy całe życie ciężko pracowali. Są teraz na rencie, dobrze życzą swoim synom i wszystkim najbliższym.
– A mama była panią domu czy też pracowała zawodowo?
– Moja mama pracowała chałupniczo.
– Co robiła?
– Szyła.
– A czym zajmował się tata?
– Pracował w przedsiębiorstwie komunalnym w Bydgoszczy. W zakładzie energetyki cieplnej. Był tam jednym z mistrzów.
– Czuje się pan mocno związany z rodzicami?
– Tak, i to bardzo.
– Od kiedy się znacie z żoną?
– Od 1973 r. Chodziliśmy razem do szkoły średniej, do VI LO w Bydgoszczy.
– Czy pamięta pan waszą pierwszą randkę?
– Pamiętam. I na tym koniec. To są moje sprawy.
– Z tego, co wiem, rzadko państwo odbywają wspólne podróże samolotem. Dlaczego?
– Ja się nie boję latać w przeciwieństwie do żony. Czasami jak trzeba, to lecimy razem. Natomiast jak jest taka możliwość, staramy się tego unikać. Gdy człowiekowi coś się stanie, nigdy nie jest to jego problem, atylko tych, których zostawi. Uważam, że nasza rodzina jest tak mocno związana, połączona i jak lecimy innymi samolotami, to czasami jest to dobre. Aczkolwiek dla mnie samolot jest najlepszym środkiem lokomocji.
– Macie państwo trójkę dzieci. Czy wcześniej marzyliście sobie o takiej domowej gromadce?
– O dwójce tak. Trzecie było troszeczkę przypadkowe, nie do końca kalkulowane, ale bardzo dobrze, że tak się stało.
– Czyli stało się tak jak w kochającym się małżeństwie!
– Tak. Brawo!
– Czym teraz zajmuje się pana żona?
– Moja żona zajmuje się domem, organizacją życia rodzinnego. Ma też czas dla siebie, dba o mnie, o dzieci, tak że zajęć ma ze sto tysięcy.
– Co robią dzieci, w kolejności przychodzenia na świat – Karolina, Tomasz, Kamila?
– Karolina niedawno obroniła pracę magisterską na socjologii, na uniwersytecie w Rzymie. Rok temu wzięła ślub, a teraz jeździ ze swoim mężem – Vincenzem Santopadrem – po turniejach tenisowych. Przyjemnie sobie żyje. Natomiast Tomek ma 17 lat, znakomicie się uczy w liceum, chciałby być pilotem. Gra w tenisa, w piłkę, w golfa. Jest kibicem reprezentacji. Kamila zaś ma 11 lat. Chodzi do szkoły podstawowej. Gra w tenisa, chodzi też do szkoły baletowej, jest pełna wigoru.
– A czy Kamila myśli już o zawodzie dla siebie?
– Nie, jeszcze ma na to sporo czasu.
– Jak były wychowywane pana dzieci?
– Moim dzieciom nigdy niczego nie brakowało, ale nigdy nie chciałem, aby myślały o bogactwie. Uważam, iż swoich dzieci nigdy nie musiałbym się wstydzić. Potrafią się dobrze wszędzie zachować. Są bardzo troskliwe w stosunku do innych. Jestem zadowolony, że moje dzieci są wychowane tak, a nie inaczej.
– Czy zdarza się panu zapomnieć o rocznicach urodzin oraz imienin najbliższych?
– Zapominam o tym dosyć często, bo we Włoszech urodzin i imienin najczęściej po prostu się nie obchodzi. Imieniny to u nich rzecz w ogóle nieznana, czasami się pamięta tylko o urodzinach. Staram się o tym nie zapominać, ale mi się to zdarza.
– Bardziej lubi pan dawać, czy raczej dostawać prezenty?
– Prawdziwy mężczyzna zawsze lubi bardziej dawać, niż otrzymywać prezenty.
– Czym w ogóle jest dla pana rodzinny dom?
– Wszystkim. Jakby nie było rodzinnego domu, to nie byłoby Zbigniewa Bońka, takiego piłkarza i człowieka. Nie robiłbym tego, co robię. Rodzinny dom to jest ta energia, której potrzeba człowiekowi, aby wyjść z domu i mieć przyjemność dalej gdzieś pracować.
– A jak ten dom wygląda?
– Jest to apartament o powierzchni 270 m w Rzymie, w dzielnicy Parioli. Dom ma trzy piętra, zajmujemy całe najwyższe. Mieszkamy na uboczu centrum Rzymu. Blisko są szkoła, klubu tenisowy, basen i pole golfowe.
– Ma pan jakieś marzenia związane z rodziną?
– Jedyne moje marzenie to takie, aby wszyscy byli zdrowi. To podstawa.

Boniek zaradny

– Czy to godziwe zarobki w Juventusie oraz Romie i zgromadzony kapitał na koncie skłoniły pana do podjęcia decyzji o zajęciu się biznesem?
– Było to trochę przypadkowe. Po zakończeniu kariery byłem trenerem, następnie komentatorem. Potem zaczęły niespodziewanie interesować mnie też inne rzeczy, które starałem się robić, będąc do tego odpowiednio przygotowanym. To jednak moja prywatna sprawa i nie chciałbym o tym więcej mówić. Uważam, że Polskę i Polaków powinien interesować bardziej Zbigniew Boniek ten, który jest im potrzebny, ten, którego znają. Natomiast druga strona medalu jest już całkowicie moja.
– Tak, zgoda. Ale ogólnie jakimi interesami, bez wnikania w szczegóły, pan się zajmuje?
– Broń, narkotyki (perlisty śmiech).
– A tak poważnie, to może pana interesy związane są z bankowością, może z nieruchomościami?
– Ja bym powiedział, że bankowość i nieruchomości. W pewnym okresie były one związane z promocją oraz z marketingiem, ale nie w Polsce.
– Czy posiada pan jeszcze, oprócz tego apartamentu, jakieś dobra?
– Posiadam.
– Na terenie Włoch czy w Polsce?
– We Włoszech, w Polsce nic nie posiadam. Ale to, co posiadam to… posiadam. Jak będę kiedyś, panie redaktorze, kandydował na posła Rzeczypospolitej Polskiej bądź na prezydenta, wtedy wypełnię deklarację. Natomiast na dzisiaj posiadam…
– Zdarzały się nietrafione transakcje?
– Ja nigdy nie uprawiałem hazardu w sensie takim, że coś za wszelką cenę. Starałem się być bardzo spokojny. Zawsze wolałem swój kapitał inwestować na niższy procent, ale w pewniejsze transakcje.
– Czy prowadząc rozliczne interesy, trzeba mieć w sobie coś z hazardzisty?
– Pewnie, że tak. Ale dużo też zależy od tego, jaki jest człowieka, od jego zaangażowania. Poza tym im więcej człowiek ma, tym mniej ryzykuje. Im człowiek ma mniej do przegrania, tym więcej ryzykuje. To normalne, tak jak w życiu. Jeżeli się powie małemu dziecku, aby skoczyło z mostu, to zrobi to. Duże zaś stwierdzi, że jest za wysoko. Stopień hazardu w biznesie zależy od tego, co się już ma i czym się dysponuje.
– Czy to, co już pan osiągnął w biznesie, zadowala pana?
– Ja to zawsze traktowałem jako trening dla samego siebie. Sprawdzenia się czy w sprawach bądź rzeczach, o których 10, 15 czy 20 lat temu nie myślałem, że mogę osiągnąć. Jeżeli coś mi się uda, coś skończę, coś zrobię, to jest to dla mnie taki trening, że jeszcze głowa funkcjonuje.
– Najlepszy interes, jaki się panu udało sfinalizować?
– Było kilka, było kilka dobrych.
– Jakie znaczenie mają dla pana pieniądze? Czy czasem nie wypaczają charakteru?
– Pieniądze wypaczają charakter, zmieniają ludzi. Kiedyś ktoś powiedział, że jak był mały, to myślał, że pieniądze to jest wszystko w życiu. Natomiast jak potem podrósł to, widać, iż nie tylko myślał, ale, że tak jest. Ja uważam, iż pieniądze są ważne, pieniądze pomagają ludziom żyć. Ale mógłbym wskazać całą masę ludzi bogatych, którzy są samotni. Kto ma wielkie pieniądze, bardzo często jest samotny. Wszyscy bogaci ludzie cierpią na samotność.
– Potrafi pan podzielić się z innymi?
– Jak bym się nie dzielił z innymi, to dzisiaj nie byłbym człowiekiem bogatym, ale przebogatym.
– Właściwie jakie to uczucie, być majętnym człowiekiem?
– Można się przyzwyczaić. Nie ma to żadnego znaczenia.

Boniek dynamiczny

– To temperament sprawił, że wdał się pan w menedżerkę sportową?
– Uważam, że w tym jestem dobry i mam do tego głowę, mam odpowiednie przygotowanie. Wszystko, co do tej pory zrobiłem, to dla dobra innych, którzy pracują w polskiej piłce, a nie dla swojego dobra. Z żadnej transakcji nie wziąłem ani 0,5%.
– Co takiego frapującego widzi pan w tym wszystkim?
– Przyjemnie jest z kimś negocjować. Umiejętność negocjacji to jak pojedynek na boisku. Kto komu więcej odpuści? Kto komu na więcej pozwoli? Kto jest bardziej zadowolony przy podawaniu ręki? To nie jest wcale łatwe, ale za to frapujące.
– Pan, człowiek z charakterem jak dynamit, podczas żmudnych, wielogodzinnych negocjacji. Trudno to sobie wyobrazić!
– To wcale nie trudne do wyobrażenia. Mam w sobie trochę energii, ale nie uważam, abym był jak dynamit, nie mam też trudnego charakteru.
– Ale przecież tak pana określają.
– Taki byłem tylko na boisku! Ludzie zapamiętali, że na boisku byłem twardy, zacięty, ale to była moja praca zawodowa. W życiu codziennym jestem zupełnie inny. Potrafię przez cały dzień się nie odezwać. Poczytać książkę, pojechać na wieś. Zaprząc konia do wózka, przejechać się nim 45 minut. Pójść sobie samotnie na jakieś wyścigi konne, posiedzieć, zagrać na jakiejś gonitwie dla śmiechu. Ja to kocham.
– Jak się zostaje menedżerem specjalnego typu – Zbigniew Boniek?
– Co to znaczy specjalnego typu?
– Takiego typu jak pan!
– Trudno mi jest na to pytanie odpowiedzieć. W życiu o wielu rzeczach decyduje przypadek. A potem trzeba mieć wiedzę i umiejętności. Wiadomo, że komuś, kto ma nazwisko, jest łatwiej, lecz tylko za pierwszym razem, jak mu drzwi otworzą. Ale potem trzeba mieć wiedzę, bo jeśli nie, drugi raz już panu nikt tych samych drzwi nie otworzy.
– Co pana skusiło, aby zostać wiceprezesem PZPN do spraw marketingu?
– Sam się nad tym zastanawiam. Uważam, że zrobiłem wiele dobrego, a byłem przez ten czas strasznie krytykowany. To jest taka funkcja, którą trzeba krytykować. Czasami zastanawiam się, do czego mi to wszystko było potrzebne.
– Można odnieść wrażenie, że w towarzystwie biznesmenów czuje się pan jak wśród swoich, jak ryba w wodzie. Czy tak jest w istocie?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Zbyt wielu biznesmenów nie znam. Nie uczęszczam raczej do tego świata. Częściej obracam się w towarzystwie ludzi sportu, wśród dziennikarzy sportowych, piłkarzy, trenerów. Oczywiście, czasami obcuję z biznesmenami, ale muszę powiedzieć, że na siłę ich nie szukam.
– Zawsze jest pan wierny zasadzie, że nie ma rzeczy i spraw niemożliwych?
– Nie ma tylko wyjścia, ucieczki przed śmiercią. Wszystkiego innego można starać się uniknąć, uciec od tego.
– Dąży pan po trupach do celu?
– Nigdy. Zawsze mam respekt w stosunku do innych.

Boniek światowy

– Kiedy przekracza się granice dowolnego kraju na świecie, to jeśli chodzi o Polskę, przedstawiciele służb reagują na cztery nazwiska: Jan Paweł II, Wałęsa, Lato i Boniek. Co pan na to?
– Znają mnie ludzie na świecie, a są kraje, do których jak lecę, nie muszę pokazywać nawet paszportu. Można się do tego przyzwyczaić.
– Zna pan wiele postaci światowego formatu – wspomnijmy o wieloletniej przyjaźni z Michelem Platinim, jednym z najwybitniejszych zawodników naszego globu. Z kim jeszcze utrzymuje pan stałe, bliskie kontakty, ma pan prywatny numer telefonu i w każdej chwili może pan zadzwonić?
– Teoretycznie do wielu takich osób mogę zadzwonić. Jednak rzadko korzystam z takich okazji, bowiem nigdy nie chcę nikomu w życiu przeszkadzać, każdy ma swoje sprawy. Ale od czasu do czasu telefonuję do ludzi z najwyższej półki i najniższej. Ja lubię swoich szarych, nieznanych przyjaciół, z którymi spędzam czas.
– A do księcia Monako może pan zadzwonić?
– Mogę. Mogę zadzwonić także do Janka Tomaszewskiego.
– Lubi pan obracać się w wielkim świecie?
– Tak. Jednak też bardzo cenię sobie spokój.
– Męczy to pana?
– Mnie to nigdy nie męczyło. Ja wiem, że uważa się mnie za światowca, bo znam wielu ludzi. Natomiast sam nie uważam się za światowca, nie lubię wielkich przyjęć. Jak dwa razy pojechałem z Michałem (Listkiewiczem – przyp. red) na konferencje FIFA, to po półgodzinie uciekłem. Ja lubię konkretne sprawy. Nie lubię przelewania z pustego w próżne.
– Pańskie pasje kojarzą się z życiem elit. Konie, golf, tenis…
– Mam obecnie trzy konie, są to kłusaki, które stale biegają we Włoszech. W Polsce tego typu konie są mało znane. Nie będę mówił, za ile kupiłem, bo znowu się opozycja ożywi. Golf to rewelacyjna gra, która jest niesamowicie ciężka. Ma coś w sobie z agonizmu. W golfa gram od niedawna, nie jakoś specjalnie dobrze, ale to lubię. Na tenis mam coraz mniej czasu, bo golf mnie od niego odciąga.
– Co jeszcze pochłania panu czas?
– Lubię grać w karty, które ogromnie rozwijają szare komórki. Uważam, że dzieci powinno się zachęcać do gry w karty, bo uczą one przewidywania, strategii.
– W co pan nie gra?
– Nie pasjonują mnie gry liczbowe.
– Czy podczas pogawędki lubi pan coś wypić? A może nawet zapalić?
– Tak, ale w normach, które przystoją człowiekowi. Przy dobrej rozmowie lubię się napić piwa czy czasami zapalić, ale nie cygaro, a wyłącznie papierosa.
– Kiedy doszedł pan do wniosku, że warto być sławnym i bogatym?
– Nigdy. To życie zrobiło ze mnie sławnego i bogatego, bo to, co robiłem, robiłem dobrze.
– Jak pan znajduje na to wszystko czas?
– Trzeba się dobrze umieć zorganizować. Jak ktoś to potrafi, ma czas na wszystko. Najważniejsze jest jednak zdrowie. Można chcieć robić wiele rzeczy, ale jak nie ma zdrowia, to jest dopiero dramat. Na razie zdrowie jest i mam nadzieję, że będzie jeszcze dopisywało najbliższe kilka lat.
współpraca Marcin Frączak


Zbigniew Kazimierz Boniek
Urodzony 3 marca 1956 r. w Bydgoszczy. Absolwent Akademii Wychowania Fizycznego. Trener, biznesmen. Pseudonimy: „Murzyn” „Rudy” „Zibi”. Gracz środkowej linii, rozgrywający, czasami napastnik, na zakończenie kariery stoper. Kariera zawodnicza: wychowanek Zawiszy Bydgoszcz (1966-1975), następnie Widzew Łódź (1975-1982), Juventus Turyn (1982-1985), AS Roma (1985-1988). Reprezentacja: 80 występów – 24 gole; trzecie miejsce w MŚ 1982, uczestnik finałów w Argentynie (1978) i Meksyku (1986). Sukcesy: mistrz Polski 1981, 1982, mistrz Włoch 1984, wicemistrz Włoch 1983, 1986, zdobywca PZP 1984, Superpucharu 1984, PEMK 1985. Trzeci piłkarz Europy w plebiscycie tygodnika „France Football” (1982), triumfator plebiscytu „Przeglądu Sportowego” w 1982 r. Praca trenerska we Włoszech: Bari i Lecce (serie A), Avelino i Sambenedettese (trzecia liga) – bez sukcesów. Żona Wiesława, dwie córki Karolina i Kamila oraz syn Tomasz. Od 2 lipca 1999 r. wiceprezes PZPN ds. marketingu. Od 15 lipca 2002 r. selekcjoner reprezentacji Polski.


Jakie są mocne i słabe strony Zbigniewa Bońka?

Ryszard Niemiec,

redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej”

Pozytywne jest to, że reprezentacja potrzebowała silnej ręki, a Boniek silną rękę i charyzmę ma. Nikt inny w kraju nie potrafi narzucić różnych niepopularnych decyzji, np. płacowych czy kadrowych, naszym kadrowiczom. Niepowodzenie Bońka w trenowaniu we Włoszech jest dowodem na to, że powinien szukać sukcesu trenerskiego w Polsce. Tam był obcy, a tutaj jest sprzyjający klimat do stworzenia dobrej drużyny. Trzeci pozytywny argument: nadmiar energii i omnipotencja Bońka skoncentrują się we właściwym punkcie, co uwolni PZPN od jego rozmaitych ingerencji w sprawy, na których się nie zna, w tym dotyczące terenowej piłki amatorskiej, roli związków regionalnych, reformowania ligi, struktur, statutu itd. Co było do sprzedania – np. prawa telewizyjne i sprzętowe – już sprzedano, wszystkie kontrakty zostały pozawierane, więc Boniek zabrałby się za naprawianie gmachu polskiej piłki nożnej. Wiadomo, że na miejscu spokojnie nie usiedzi i gdyby nie to ważne zajęcie, wtrącałby swoje trzy grosze w kompetencje innych. On się na robotach betoniarskich nie zna, ale jest dobry jako dekarz. Życzymy mu jak najlepiej, bo na tle tego, co mamy obecnie, Boniek jest najbardziej uprawniony do kierowania kadrą, jeśli założymy, że Piechniczek swoje już zrobił.

Leszek Jezierski,
b. trener Zbigniewa Bońka

Najmocniejsza strona Zbyszka Bońka sprawiła, że tak głęboko się zastanawiał nad objęciem funkcji trenera i selekcjonera reprezentacji Polski i w końcu podjął się tej roli. Zbyszek wie, jak wygląda piłka, i pamięta, jak powinna wyglądać reprezentacja. Obawiam się tylko, by się za szybko nie zraził niepowodzeniami, bo wszystko weryfikuje wynik meczów, które się rozgrywa w ramach eliminacji mistrzostw Europy i mistrzostw świata. Boniek zna dobrze wartość polskich zawodników, wie, kim dysponujemy w zespołach ligowych i w ligach zagranicznych. Są tam różni zawodnicy, jedni grają, a drudzy tylko czekają, by zagrać. Rolą trenera jest wykazanie się dobrym ustawieniem zespołu, narzucenie odpowiedniej taktyki gry i sądzę, że on to będzie umiał zrobić. Jego ujemną stroną jest brak doświadczenia trenera klubowego, a niestety wiadomo, że w eliminacjach mistrzostw Europy nie wszystkie drużyny będą pokroju San Marino. Musi przejść z piłkarskich nizin do międzynarodowej konfrontacji. Dużo sobie po Zbyszku obiecuję, bo jest człowiekiem ambitnym, nie interesują go przegrane sprawy. Byłem jego trenerem przez dwa lata i wiem, że Zbyszka interesuje granie o najwyższe stawki. I to też jest jego mocna strona.

Zdzisław Ambroziak,
dziennikarz sportowy „Gazety Wyborczej”

Mocną stroną Zbigniewa Bońka, przynoszącą korzyści w każdej sytuacji, jest jego szybkość i bystrość. Mogłem to zauważyć już przed wielu laty, gdy jako początkujący dziennikarz robiłem z nim wywiad – wtedy najłatwiejszy na świecie, bo piłkarz Boniek sam stawiał sobie pytania i sam na nie odpowiadał. Gdyby jednak miało się to powtórzyć teraz, gdy został trenerem, to niech nad piłkarzami czuwa opatrzność. Słabą stroną Bońka jest bardzo małe doświadczenie trenerskie oraz dodatkowo uwikłanie w rozmaite geszefciarskie biznesy piłkarsko-medialno-sponsorskie i Bóg wie jakie. Uwikłany jest za bardzo w pieniądze, które otaczają piłkę nożną.

Grzegorz Lato,
sportowiec, trener, senator

Nie będę oceniał przyszłego trenera, szukał jego wad i zalet. Powiem inaczej – decyzja PZPN obsadzenia Bońka jako trenera reprezentacji jest na dzisiaj słuszna, a osiągnięte przez niego wyniki reprezentacji skorygują obecne wizje. Ważne, kogo trener powoła do drużyny. Dobrze, że Zbigniew Boniek zapowiada, iż będzie obserwował, jeździł, aby nikt mu nie zarzucił, że się zamyka w wąskim kręgu wybranej grupy.

Antoni Piechniczek,
były trener piłkarskiej reprezentacji Polski

Zbyszek był najlepszym ze wszystkich możliwych kandydatów. Jego wybór to strzał w dziesiątkę. Ma doświadczenie zawodnicze, autorytet i charyzmę, wnosi taki kapitał na dzień dobry, a każdy inny musiałby pracować na to wynikami, sposobem prowadzenia zajęć itd. Zbyszek ma łatwość poruszania się na boiskach światowych i w centrach piłkarskich, co stwarza wielkie ułatwienie. Wszędzie go dobrze znają, a on dodatkowo doskonale zna profesjonalną piłkę włoską. Od Włochów możemy się jeszcze wiele nauczyć. Atutem Zbyszka jest to, że drużyna nie startuje z bardzo wysokiego pułapu, z tzw. wysokiego C. Gdyby przejmował reprezentację po mnie, gdy był to trzeci zespół na świecie, miałby trudniejsze zadanie. Oczywiście, jakieś wady Zbyszek też ma, jednak jako jego dawny wychowawca i przełożony nie chciałbym na ten temat publicznie mówić. „Życzliwi” wymienią pewnie znacznie więcej wad, niż on rzeczywiście ma, więc po co się do tego dokładać.

Prof. Janusz Czapiński,
psycholog społeczny

Kiedy byłem w Montrealu, kierowca taksówki ciurkiem wymienił trzy polskie nazwiska: Bońka, Wałęsy i papieża. To jego zaleta, że jest znany. Ale z drugiej strony, to straceniec, który ma dobrą pozycję i markę, a skończy jak Engel. Jeśli cierpi na nierealistyczny optymizm w takim wymiarze, jest to jego wada, ale także świadczy o dużej odwadze. Każdy próbuje po sobie pozostawić mocne dzieło – tym mocniejsze, im słabsza drużyna – chce gdzieś się zakwalifikować i trochę pograć. Liczę na to, że skoro Boniek ma szczęśliwą rękę do pieniędzy, to może ma i do gry. Jego atutem po mistrzostwach świata jest to, że on wie na pewno, dlaczego polscy chłopcy źle grali. Jeśli byli zepsuci zyskami z reklam i już nie mieli finansowej motywacji, to on ich trochę wygłodzi, a potem dopiero nagrodzi. Jak będzie za co. Ktoś, kto pół życia spędził, grając w piłkę, w lot się orientuje, co z tym robić. Tutaj potrzeba nie tyle trenera, ile zgrania i motywacji. Podstawowym warunkiem sukcesu jest to, czy oni Bońka zaakceptują, na szczęście ma charyzmę wśród zawodowców. Życzę mu wszystkiego dobrego.
Not. BT

 

Wydanie: 2002, 28/2002

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy