Książę redaktor

Książę redaktor

Jerzego Giedroycia w latach 90. najbardziej bolały nawroty starych polskich demonów

“… Co do mnie, nie odczuwam potrzeby urlopu; jest zawsze tyle zaległości” – mówił o sobie Jerzy Giedroyc w “Autobiografii na cztery ręce”. I dalej: “Tak się złożyło, że zawsze prowadziłem życie aktywne. Co gorsza, wikłałem się w wiele spraw ubocznych, miast skupić się na samym piśmie, co by na pewno wyszło mu na dobre. Ale ciągle pojawiają się jakieś sprawy, które pochłaniają mnie i odciągają. Toteż mam poczucie zmarnowanego życia. Mówię nie o ambicjach, ale o życiu czysto osobistym. Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem kosztem życia osobistego, którego nie mam”. Gdzie indziej tłumaczy, że kochał próżnować i że musiał sam sobie nakładać gorset obowiązków. Zapewne koresponduje z tą samowiedzą wyznanie, że zamyślał kiedyś wstąpić do zakonu jezuitów… Bo Jerzy Giedroyc, choć katolik, nie miał w sobie nic z zelota i zakon jezuitów pociągał go nie swoją pobożnością, ale umiejętnością działania sprawnego i dyskretnego.
Redaktor “Kultury” pochodził z rodziny magnackiej, ale obranej z pieniędzy już po śmierci pradziadka i to nie, jak dodawał złośliwie, przez carskich czynowników, ale przez radę familijną, która wszystko roztrwoniła. Ojciec Redaktora był aptekarzem w Mińsku Litewskim. Rodzina wróciła do Polski, do Warszawy w 1919 r., gdzie Jerzy ukończył gimnazjum i studia prawnicze, studiował nadto historię Ukrainy.
We wstępie do “Autobiografii…” Redaktor stwierdzał, że uważa za swój obowiązek złożenie w sposób możliwie szczegółowy i udokumentowany sprawozdania z tego, co robił od swych pierwszych kroków w życiu publicznym. Pozostaje w ten sposób wierny zasadzie jawności życia publicznego, jakiej zawsze broniła “Kultura”.
Widać od razu, że Jerzy Giedroyc pojmował działalność publiczną jako służbę, z której składa się sprawozdania. Służbę – komu? Politycy odpowiadają zazwyczaj pompatycznie i ogólnikowo: – Polsce, Ojczyźnie… Giedroyc, który przyznaje się do “żeromszczyzny”, służył państwu polskiemu i zarazem ideałowi Polski, jakim dzięki swemu państwu być miała. W okresie międzywojennym był wskutek takiej postawy w ognisku nieustających konfliktów politycznych. Należał do pierwszego pokolenia kadry służby publicznej, nieskażonego pracą w administracjach zaborczych, o którego duszę i lojalność walczyły wszystkie obozy polityczne i ideowe. Giedroyc mógł był zapewne robić bardzo spektakularną karierę urzędniczą, ale zadowalał się rolą ministerialnego sekretarza (nazywano go żartobliwie szarą eminencją). Natomiast bardzo szybko podjął działalność edytorską, w latach 30. redagował “Bunt Młodych” i “Politykę”, bardzo liczące się pisma, przeznaczone właśnie dla nowych elit.
Był piłsudczykiem, ale bez złudzeń. Sprzeciwiał się reżimowi Berezy i potem ordynacji wyborczej narzuconej przez sanację, choć popierał umocnienie władzy wykonawczej. Miał poczucie rosnącego zagrożenia: słabości zagrożonego państwa i oddalania się wizerunku Polski idealnej, w której Polak miał znaczyć obywatel – niezależnie od pochodzenia, narodowości czy wyznania. Koncepcje endeckie i klerykalne (państwa prawdziwych Polaków czy państwa katolickiego) były mu zawsze obce i nieznośne.
Kiedy po wojnie Jerzy Giedroyc wraz z kilkoma przyjaciółmi tworzył “Kulturę”, zadaniem było znowu przywrócenie suwerenności Polski. Ale przywrócenie suwerenności nie oznaczało w redakcji “Kultury” przywrócenia Polski przedwojennej i to była istota sporu pomiędzy “Kulturą” a emigracją londyńską. Jasne i wspólne było żądanie wycofania się Rosji, ale Jerzy Giedroyc i jego współpracownicy uznali, że przyszłe wolne państwa na wschód od Polski mają prawo do granic wykreślonych w 1945 r., tak jak Polska do swojej granicy zachodniej. “Kultura” uważała również, że swoją odzyskaną suwerenność Polska będzie mogła zachować i uchronić tylko wchodząc w skład zjednoczonej i odrodzonej Europy.
Stosunek “Kultury” do komunizmu (do bolszewizmu, jak wtedy mawiano) był, oczywiście, zdecydowanie negatywny, ale w przeciwieństwie do “twardej” emigracji londyńskiej, nie uważano tam ustroju zaprowadzonego w Polsce za wyłącznie obce ciało. “Bolszewizm wyrosły z chrześcijańskiej duszy rosyjskiej i oparty na marksizmie zawiera więc elementy, które do nas przemówić potrafią”, pisał Zespół “Kultury” w tekście ogłoszonym we wrześniu 1951 r., a zredagowanym przez ojca J.M. Bocheńskiego OP. Kończył się ów tekst następująco: “Wydaje mi się, że przekleństwo jakieś ciąży na naszej myśli politycznej, która zakrzepła na poziomie z 1939 r. – jeśli nie z 1926 r. Pewnie, że myśleć jest trudno, będąc tak daleko od realnej pracy w swoim kraju. A jednak myśleć trzeba. Trzeba dyskutować, tworzyć projekty, budować moralne poczucie, które pozwoli nam kiedyś wrócić do kraju z czymś więcej niż z ambicją zobaczenia z powrotem ojczystych stron i może ojczystego miejsca przy biurku”.
Przez następne dziesięciolecia “Kultura” zawsze wspierała w kraju wszystkie starania o krystalizację samodzielnej myśli politycznej, ośrodków oporu, a wreszcie również – “rozluźnienie” systemu. Była z nami w Październiku 1956 r. i Marcu 1968 r., i w 1970 r., 1976 r., 1980 r., z KOR-em i z “Solidarnością”.
Po 1989 r. można było usłyszeć, że “Kultura” przeżyła swój czas. “Pisze się nam laurki, w których przebija ton przemówienia pogrzebowego i które wydają mi się często bardzo przesadne” – mówił Redaktor w 1994 r. Nie znosił pompy, emfazy i hipokryzji.
W latach 90. najbardziej bolały go wszystkie nawroty starych polskich demonów. W ostatnich Notach Redaktora gromił jeszcze kolejne erupcje naszej rusofobii.
Komentator polityczny “Kultury”

Wydanie: 2000, 38/2000

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy