Brigitte, zostaniesz królową Polski

Brigitte, zostaniesz królową Polski

Żona Hansa Franka czerpała korzyści nie tylko z krakowskiego czy warszawskiego getta

Na temat władcy Generalnego Gubernatorstwa, Hansa Franka, unurzanego w zbrodniach na narodzie polskim, historia pozostawiła dokumentów aż nadto, począwszy od procesu norymberskiego przeciwko głównym zbrodniarzom wojennym, gdzie „rzeźnika Polaków” (takie określenie doń przylgnęło) skazano na śmierć. Podobnie „upamiętniło się” jego najbliższe otoczenie. Dość przypomnieć, że wśród 1817 nazistowskich zbrodniarzy wojennych, przekazanych przez aliantów polskiemu wymiarowi sprawiedliwości, 34 osoby pracowały w administracji Generalnego Gubernatora. Dieter Schenk, autor znakomitej monografii o Franku („Hans Frank. Hitlers Kronjurist und Generalgouverner”, Fischer Verlag 2006), znany już i ceniony przez polskiego czytelnika po książce o obrońcach Poczty Gdańskiej oraz o Albercie Forsterze, władcy wcielonego do Rzeszy Pomorza, w najnowszej pracy wydobywa szerzej na światło dzienne mało dotychczas znaną sylwetkę Franka jako postaci skorumpowanej i pazernej do szpiku kości. Żona co najmniej dorównywała mu w tym.
Kiedy po utworzeniu 26.10.1939 r. z części Polski Generalnego Gubernatorstwa (GG) Hitler zdecydował, że na czele tego okupacyjnego tworu stanie Hans Frank, należący do

starej gwardii nazistów,

świeżo upieczony gubernator pospieszył najpierw do swego bawarskiego domu. Klęknąwszy przed żoną, zawołał: Brigitte, zostaniesz królową Polski!”.
Frank nie szczędził słów ani zarządzeń, grożących najsurowszymi karami za korupcję i inne przekręty. Jednocześnie sam tkwił po uszy w korupcyjnym bałaganie. Nie bez kozery w jednym z raportów donosów do Himmlera autorstwa aparatu SS w Generalnym Gubernatorstwie pisze się, że w publicznym obiegu jest zagadka. Co znaczy skrót GG? Odpowiedź: Okręg gangsterów – Gangster Gau. Rzesza była administracyjnie podzielona na gauy. Krążył także inny dowcip: Urzędnicy administracji Generalnego Gubernatorstwa otrzymają nowe mundury – całkiem obcisłe i bez kieszeni. Adresatem niektórych złośliwości był sam Frank. Mówiono: „Na zachodzie leży Frankreich (Francja), na wschodzie Frank reich (bogaty Frank). Frank ostrzegał podległy mu personel niemieckiej administracji przed najsurowszymi karami, jeśli ktoś wejdzie na drogę ciemnych interesów i da się uwieść korupcji. Nie przeszkadzało mu to samemu opływać w nienależne bogactwa, zgarniać pod siebie bez skrupułów, co się dało i gdzie się dało. Choć Frank apelował do podwładnych, by żyli skromnie, sam był tego zaprzeczeniem. Wieści o jego zakłamanym stylu życia przenikały nawet do polskiego ruchu oporu, który – jak zauważa Schenk – „w podziemnych publikacjach kpił i wyszydzał za to gubernatora”. Kiedy we wrześniu 1943 r. Frank wszczął procedurę rozwodową (Hitler zablokował rozwód), otrzymał od żony listowne ostrzeżenie: „Znam twoje dochody i wiem, że ministerialne uposażenie to najmniejsza tego cząstka”.
Już te całkiem oficjalne dochody były niebotyczne jak na warunki wojenne. Korzystając z nominacji na dyktatora,

sam przyznawał sobie

różne dodatki i ustalał ich wysokość. W oficjalnym budżecie rocznym Generalnego Gubernatorstwa rezerwował dla siebie 80 tys. zł na wydatki reprezentacyjne, a ponadto 84 tys. zł tytułem zwrotu kosztów osobistych. Z berlińskiego budżetu centralnego otrzymywał dodatkowo miesięcznie specjalną premię w wysokości 3,5 tys. marek. Musiała to być suma niebotyczna, skoro historyk Gerald Reitlinger w monografii „Die SS. Tragödie einer deutschen Epoche” pisze, że oszczędny do śmieszności Himmler pobierał miesięcznie ponad 2 tys. marek. Do autentycznie własnej kieszeni Frank musiał sięgać bardzo rzadko, bo korzystał bezpłatnie z prywatnej rezydencji (miał je aż dwie), z samochodów służbowych firmy Daimler Benz, nie mówiąc już o pełnym utrzymaniu dla całej rodziny.
Dwa razy w miesiącu mógł korzystać ze służbowej kolejowej salonki, będącej tylko do jego dyspozycji, i dokonywać wypadów do Rzeszy na trasie Kraków-Berlin lub Kraków-Monachium-Wiedeń. Dlatego często jego urzędowy fotel na Wawelu świecił pustkami. Opływając w takie dostatki, Frank nawet upublicznił jedną ze swych złotych myśli: „Radość ze zdobyczy to jedna z największych rozkoszy rozpusty”. Przeciwna rozwodowi żona wiedziała, co mówi, skoro Frank w okresie październik 1940-maj 1942 przelał na swe prywatne konto w Monachium 105 tys. marek. Był nie tylko gubernatorem, lecz także samozwańczym ministrem finansów, co pozwoliło mu jeszcze 6 marca 1945 r. przelać na konto w głębi Rzeszy 200 tys. marek. Dwa dni wcześniej wysłał do Reichu zaufanego ze 100 tys. marek.
Frank otworzył sobie konto osobiste nawet w Holandii, gdzie skupywał dzieła sztuki. Na jego monachijski i paryski, a nie krakowski adres nadeszło 12 skrzyń z antykami. Przedmiotem jego szczególnego pożądania były futra. Wyszło na jaw, że Frank podarował żonie 14-16 futer. Na potrzeby rzekomo reprezentacyjne generalny gubernator polecił uruchomić magazyn rzeczy i przedmiotów skonfiskowanych, którego zawartość oceniano na 75 tys. marek.
Jest raczej pewne, pisze Schenk, że Frank marnotrawił dla własnych celów środki publiczne budżetu GG, konfiskując bądź kupując często po żebraczej cenie dzieła sztuki dla potrzeb osobistych. Przykładowo na zakup mebli antycznych szef kancelarii Franka zażądał w marcu 1942 r. wypłaty z kasy 2,5 mln. „Część mebli wzbogaciła jego posiadłość w Rzeszy”.
W niemieckich kręgach urzędniczych Krakowa było tajemnicą poliszynela, że rodzina Franka zwykła robić zakupy nawet w krakowskim… getcie. Niklas Frank wspomina o takich wypadkach w książce „Moja niemiecka matka”. Schenk streszcza: „Patrząc przez szyby mercedesa z wolna posuwającego się uliczkami getta, Niklas pytał matkę, po co ci ludzie mają naszyte gwiazdy, co tu robią mężczyźni z pałkami. Matka odpowiadała niecierpliwie: „Dziecko, ty tego nie rozumiesz”. Niklas wspomina także o przyjeździe do filii obozu koncentracyjnego otoczonego drutem kolczastym. Chcąc uatrakcyjnić dzieciom gubernatora czekanie na pochłoniętą zakupami mamę, wartownicy sadzali wychudzonych więźniów na narowistego osła, z którego ci zaraz spadali. W obozie szyto dla Brigitte „lekkie, wygodne gorsety. Nikt nie jest w tym tak doskonały jak Żydzi w getcie”, chwaliła Brigitte Frank.
Żona gubernatora robiła nawet wypady po zakupy do Warszawy, gdzie w sklepach dla Niemców można było nabyć bardzo tanio wszystko, czego dusza zapragnie. Nienasycona tym żona Franka wymuszała

dodatkowo 50% rabatu,

co właściciele ze względu na stanowisko jej męża przeważnie akceptowali. Brigitte także w Warszawie czerpała korzyści z getta żydowskiego. Zachowało się pismo zamówienie od przedstawiciela władz dystryktu warszawskiego, skierowane do administracji getta, w którym czytamy: „Pani Brigitte Frank należy dostarczyć turecką maszynkę do kawy. Dla gubernatora Fischera dwie turystyczne skórzane walizki z serwisem na cztery-sześć osób oraz jeden damski neseser podróżny”. Z procesu denazyfikacyjnego w Niemczech przeciwko Brigitte Frank zachowała się po wojnie dokumentacja, z której wynikało, że w jej obuwniczej szafie naliczono 300 par pantofli.
Brigitte Frank miała do dyspozycji także mercedesa z szoferem. Jej brat, będący osobistym sekretarzem gubernatora, wypłacał jej miesięcznie na różne osobiste wydatki 2,5 tys. marek. Decyzją Franka stopniały one do 800 marek, gdy zaczęły się między nimi spory rozwodowe.
Pani Frank pokazała również, że potrafi urządzić własną rodzinę. Dla brata Ottona znalazła stanowisko sekretarza osobistego przy generalnym gubernatorze. Gdy w małżeństwie gubernatorstwa zaczęło zgrzytać i brat musiał się pożegnać z funkcją sekretarza, Brigitte sprawiła, że został szefem kolońskiego wydawnictwa. Drugi brat, Heinrich, został powiernikiem konfiskowanego mienia, a przy wstawiennictwie gubernatora uzyskał zgodę na przyjęcie obywatelstwa szwedzkiego, co pozwoliło mu uniknąć służby w Wehrmachcie. Męża swej siostry ulokowała jako generalnego pełnomocnika przemysłu tekstylnego w GG. Jej były kochanek znalazł zatrudnienie w centralnej administracji GG. Siostra Franka, Elżbieta, otrzymała imprimatur na robienie interesów w krakowskim getcie, gdzie skupywała za bezcen biżuterię. Z warszawskiego getta przywiozła m.in. drogi sygnet, futro karakułowe zaś zwyczajnie skonfiskowała.
Penetrowanie życia prywatnego małżeństwa Frank ułatwiały autorowi monografii zwierzenia syna Niklasa o rodzicach (Niklas Frank „Der Vater. Eine Abrechnung”, Monachium 1987, a także „Meine deutsche Muter”, Monachium 2005). Ostatnia pozycja ukazała się także nakładem wydawnictwa Bellona. Pozasłużbowe zainteresowanie Franka i małżonki Niklas podsumował: „Stanowiliśmy okropnie zbrodniczą rodzinę rabusiów”.
Szczytowi biurokraci gubernatorstwa nie zadawalali się kasowaniem częstych i licznych premii czy gratyfikacji pieniężnych. Już dla kierownika wydziału rezerwowano np. na gwiazdkę 1942 r. 120 puszek sardynek, 25 kg jabłek, 3 kg czekoladek i 5 kg kawy. Niezależnie od tego korzystano na co dzień ze specjalnych sklepów, gdzie za bezcen lub na podstawie bezpłatnych bonów pomnażano zasoby mieszkaniowe.
W kwietniu 1942 r. do szefa kancelarii Rzeszy, Lammersa, nadszedł donos od zatrudnionego w administracji Generalnego Gubernatorstwa sędziwego stażem partyjnym członka NSDAP. W donosie czytamy, że kwitnie handel między Niemcami a Żydami w getcie krakowskim. Za próbę ucieczki z getta Żyd może uniknąć śmiertelnego strzału, jeśli dostarczy futro. Według zapewnień donosiciela,

w ciemnych transakcjach handlowych

uczestniczą także eminentni urzędnicy gubernatorstwa. Wyroki sądów specjalnych trafiają jedynie w czubek korupcyjnej góry lodowej.
Z podwładnymi Heinricha Himmlera, przywódcy SS i policji, Frank miał cały czas na pieńku, bo nie podobały im się samowładcze ruchy gubernatora zapominającego konsultować lub chociaż uprzedzić imperium SS w Generalnym Gubernatorstwie o swych decyzjach czy zamiarach. Rejestrowano więc skwapliwie wszelkie kroki Franka odbiegające od wzorca narodowego socjalisty, by w odpowiedniej chwili zajrzeć do jego dossier. Frank popadł po kilku latach w niełaskę u Hitlera nie z powodu korupcji, lecz coraz większe komplikacje wojenne utrudniały podjęcie personalnych zmian na tak wysokim szczeblu.
W oczekiwaniu na proces norymberski przeciwko głównym zbrodniarzom wojennym Frank przyjął w celi więziennej postawę mea culpa. Nie mogąc już grzeszyć, zaczął przepraszać za grzechy. Do dyspozycji trybunału oddał tomiska swych urzędowych dzienników z lat sprawowania władzy w GG, bo zawierały także rejestr przestępstw i zbrodni. Kilku oskarżonych miało mu za złe, że kala własne gniazdo. W pokutnicze szaty Frank ubrał się także na blisko 80 stronach zapisanych maczkiem w celi, gdzie jednak bardzo selektywnie rozlicza się ze sobą. O charakterze Polaków wypowiada się tam bardzo lekceważąco. Rozmyślając nad masakrą mieszkańców Lidic, zanotował: „Niemcy miały tysiąc Lidic, Czesi tylko jedne”.
Przy okazji przekazuję czytelnikom wyłowioną przez Schenka mało znaną ciekawostkę. Gdy 1 września 1939 r. Hitler ogłosił w Reichstagu, że „od godziny 4.45 odpowiadamy Polsce strzałami na strzały”, na sali nieobecnością świeciło ponad stu posłów, w tym także Hans Frank. Marszałek Reichstagu, Hermann Göring, wpadł jednak błyskawicznie na pomysł łapanki w najbliższym otoczeniu aktywu partyjnego i mundurowych Wehrmachtu, którzy zajęli puste ławy poselskie, zabezpieczając medialne wrażenie wypełnionej po brzegi sali. Brali oczywiście także udział w przegłosowaniu porządku obrad.

 

Wydanie: 2007, 32/2007

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy