Ballada o Nowej Hucie

Ballada o Nowej Hucie

Nova Huta, in 1956 an unfinished industrial town with vacant lots. Mothers and children take the air on a shabby lawn. A ferris-wheel and new, cheap housing in the background. A stray cow. Nova Huta, Poland, 1956.

Inżynierowie i budowlańcy zdali egzamin, pomylili się politycy. Nie przewidzieli, że życie wyprzedzi ich pomysły Zaprojektowane i zbudowane w ekspresowym tempie bloki Nowej Huty stoją już 70 lat, nic się nie wali ani nie pęka, mieszkańcy chwalą sobie ich ceglane ściany. Projekt i założenia urbanistyczne największej w dziejach Polski inwestycji miejskiej, z szerokimi ulicami, wielkimi terenami zielonymi i ścieżkami rowerowymi, przewidzianej początkowo na 60-100 tys. mieszkańców, a dzisiaj trzy razy większej, wzbudzają zachwyt specjalistów na całym świecie. W 1949 r. władze PRL wprawdzie podpowiedziały zespołowi projektantów z inż. Tadeuszem Ptaszyckim na czele, że mogą wzorować się na radzieckim Magnitogorsku, ale praktycznie zapewniły im pełną swobodę twórczą. Natomiast przedmiotem wielkiej troski kierownictwa Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej było życie codzienne mieszkańców tego nowego „socjalistycznego miasta wiecznej szczęśliwości”, bo takiego sformułowania używano. Projektanci Nowej Huty mogli wymyślać ozdobne arkady przypominające wenecki Pałac Dożów czy ateńskie kolumny, ale musieli uwzględniać wszystkie dyrektywy dotyczące warunków życia mieszkańców spisane przez sekretariat Komitetu Centralnego PZPR i zatwierdzone przez prezydenta Bolesława Bieruta. W dokumencie tym, który otrzymał inż. Ptaszycki i jego zespół, zaprogramowano to życie z najdrobniejszymi szczegółami, od świtu do nocy: gdzie mieszkańcy mają spożywać posiłki, wypoczywać, co robić w niedzielę, czym jeździć, gdzie korzystać z telefonu, kto ma się opiekować dziećmi, jakich słuchać radiostacji, gdzie czytać gazety, gdzie prać pościel i ją suszyć, gdzie chodzić na imprezy kulturalne, gdzie się schować w przypadku alarmu lotniczego. Po latach widać, że łatwiej było zbudować całe miasto, niż zaprojektować życie ludziom. Programowanie szczęścia okazało się czymś dużo trudniejszym. Co z tych planów zostało? Nowy obywatel Z okazji przypadającego w tym roku 70-lecia rozpoczęcia budowy miasta i kombinatu metalurgicznego w Nowej Hucie zaplanowano sporo imprez jubileuszowych. Z końcem marca w Muzeum Nowej Huty, które powstało z połączenia Muzeum PRL z oddziałem Dzieje Nowej Huty Muzeum Krakowa, otwarto wystawę „Nowohucianie” pokazującą, jak dzisiaj tu się żyje, co pozostało po raju, po idealnie zorganizowanym mieście, pięknych mieszkaniach. Czy wszyscy są nadal szczęśliwi? O tym mieście budowanym z niezwykłą szybkością i entuzjazmem pisali chyba wszyscy polscy pisarze – Marian Brandys, Wiktor Woroszylski, Ryszard Kapuściński, Andrzej Braun, Wisława Szymborska. Ale czy pierwsi mieszkańcy Nowej Huty byli szczęśliwi i wdzięczni rządowi i partii za stworzenie im raju? – To było miasto szczęśliwych ludzi – mówi mi Maciej Miezian z Muzeum Nowej Huty, który wraz z Marią Wąchałą-Skindzier jest autorem koncepcji wystawy „Nowohucianie”. – Budowniczowie kombinatu i miasta dostawali mieszkania, nie było podziałów na centrum i zaniedbane przedmieścia, ulice były szerokie, dużo zieleni, sporo kin, domów kultury. Może na tym kończyła się ich szczęśliwość? Bez bogatych i biednych Główny projektant Nowej Huty inż. Ptaszycki w lipcu 1950 r. w wywiadzie dla „Sztandaru Młodych” powiedział: „To pierwsze miasto bez ciasnych podwórek i ciemnych oficyn. (…) Każde z mieszkań zaopatrzone będzie w centralne ogrzewanie, instalację elektryczną, gazową i wodę. Wszystkie domy będą zradiofonizowane. Na każdej klatce schodowej będzie telefon. Poszczególne osiedla będą posiadać swoje żłobki i przedszkola. Każda zaś dzielnica otrzyma własny dom towarowy, ośrodek kultury, boisko sportowe, szkołę, kino, bibliotekę, teatr oraz lokale klubowe”. Tempo budowy było szaleńcze. Zmarły w 2006 r. inż. Bolesław Skrzybalski z krakowskiego Miastoprojektu, zastępca inż. Ptaszyckiego, opowiadał mi, że osiedle Ogrodowe zaprojektował w sześć dni. Pierwsze trzy dni zajął mu projekt urbanistyczny, przez następne dwa dobierał gotowe projekty architektoniczne bloków. Gdy szóstego dnia oddał projekt, geodeci zaczęli wytyczać teren. Po roku do budynków na osiedlu Ogrodowym wprowadzali się już mieszkańcy. W krakowskiej prasie pełno było informacji o zobowiązaniach i rekordach. Przed 1 maja 1950 r. „Gazeta Krakowska” pisała: „Murarze zobowiązali się wykonać po 5 m kw. muru na jednego murarza, czyli ok. 200% normy. Tynkarze, poza normalną pracą, zobowiązali się dodatkowo wykonać po jednej kondygnacji muru na każdy zespół. Brygada posadzkarzy Sylwestra Mularza zobowiązała się wykonać swoje posadzki w terminie do 1

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2019, 2019

Kategorie: Historia