W Mielcu lekarze szpitala grali o swe pieniądze jak szulerzy – życiem pacjentów. I dopięli swego Starosta Józef Smaczny pamięta, że już podczas pierwszego spotkania doktor Mariusz Kocój zrobił na nim dobre wrażenie. Może nie był elokwentnym rozmówcą, za to pełnym innowacyjnych pomysłów menedżerem, co starostę nastawiło doń życzliwie, wszak czego jak czego, ale innowacyjności i fachowców to mielecki Zespół Opieki Zdrowotnej nie miał w nadmiarze. Starosta pamięta też i to, że życzliwi radzili, by nie spieszył się z podpisywaniem kontraktu; kandydat na dyrektora zarobił sobie w poprzednim miejscu pracy na paskudną opinię. Zostawiał wprawdzie ZOZ w Przeworsku z 900 tys. zł zysku, co było fenomenem na skalę woj. podkarpackiego, lecz zadarł z ludźmi. Odwrócili się odeń nawet koledzy-politycy AWS z Rzeszowa, którzy wcześniej mówili: – Prawdziwy menedżer, człowiek zawodowego i ekonomicznego sukcesu. Nasz człowiek! Dojść całej analitycznej prawdy o gospodarstwie, gospodarowaniu i gospodarności dyrektora w Przeworsku dziennikarskimi metodami i możliwościami nie sposób, na to trzeba mieć wiedzę i uprawnienia wszystkich instytucji kontrolnych. Obiegowe opinie o nim zaś są dwie – ekonomiczna i personalna. Diametralnie różne. Tę pierwszą wyraził jeden z działaczy RS AWS z Rzeszowa, odpowiedzialny za służbę zdrowia w województwie: – Wszystko, co robił, miało ekonomiczną myśl, głowę, ręce i nogi. Było to myślenie o zakładzie, o całej jego strukturze. Jedno, co można mu zarzucić – że po sukcesie finansowym, którego był kreatorem, poczuł się zbyt mocno w siodle, uznał, że jest skazany na sukces. Jakieś trzy tygodnie temu przestrzegałem go przed zbytnią pewnością siebie. Nie słuchał. – Pożegnaliśmy go bez żalu i odetchnęliśmy z ulgą – podsumowało dwuletni okres nieudanego pożycia przeworskie starostwo. – Niech idzie z Bogiem. Wejście smoka Propozycję samookreślenia złożyłam Mariuszowi Kocójowi w zeszłym roku, kiedy zetknęłam się z nim po raz pierwszy, on zaś po raz drugi przesiadał się na dyrektorski fotel i podpisywał nowy menedżerski kontrakt. Czas nie jest tu bez znaczenia, wszak działo się to już w ZOZ w Mielcu, gdzie władze rwały sobie włosy z głów, bo jawiło im się widmo bankructwa i 16-milionowy dług, wiszący nad szpitalem, a wszystko to po przebudzeniu okazywało się nie snem, lecz rzeczywistością. – Co z tego, że mamy nowoczesną i doskonale wyposażoną placówkę, skoro w 1999 r. przyniosła ona osiem milionów złotych strat, a w 2000 r. dwa razy tyle? – retorycznie pytał starosta, Józef Smaczny. – Co z tego, że kandydat na dyrektora ma opinię człowieka związanego z AWS, a ja i koledzy nosimy legitymacje SLD? Nieważne, czy kot jest biały, czy czarny, byle dobrze łowił myszy. Co z tego, że wziął w Przeworsku 50 tys. zł tantiemy? Gdyby mój dyrektor osiągnął podobny wynik finansowy, chętnie z własnej kieszeni dołożyłbym mu kolejne dziesięć. W tym samym czasie Kocój mówił: – Tu są normalni ludzie, z którymi przyjemnie pracować. Moje propozycje, których w Przeworsku nikt nie chciał słuchać, tu zostały zaakceptowane od razu. Powiatowa władza ustaliła, że dyrektor ma zahamować spiralę długów, zniwelować 16-milionowe zadłużenie i wyprowadzić szpital na prostą. Skoro tak, musi działać według innych reguł i całkiem innymi metodami. To jasne, że w ten sposób nie mógł sobie zjednać przyjaciół. Wręcz przeciwnie, zburzył dotychczasowy porządek i hierarchie ważności, z miejsca więc otoczył go ostracyzm kolegów-lekarzy, a każda decyzja przyjmowana była z dezaprobatą. Przebrał miarkę, gdy zaczął robić – po swojemu, a więc energicznie i nietaktownie – porządki kadrowe w ZOZ, do czego miał prawo jako dyrektor, a jako szef zakładu, chylącego się w momencie przejęcia ku upadkowi – także obowiązek. Tymi pociągnięciami popełnił, kto wie, czy nie największy błąd; zadarł z ludźmi, którzy dotychczas swoją robotę i państwowe środki permanentnie partolili i marnotrawili, ale którzy byli w układach. Rychło więc ogłosili, że reformę i oddłużenie ZOZ Kocój robi ich kosztem. Najpierw chodziło o odwołanie wysokopłatnych dyżurów nocnych, potem o likwidację stanowisk zastępców ordynatorów i obcięcie premii, wreszcie o plan przeniesienia części lekarzy z oddziałów pediatrycznego i neonatologicznego do pogotowia. To podobać się nie mogło, bo i komu będzie się podobać obniżenie stopy życiowej? W związkach zawodowych też zasiadają lekarze, ci właśnie, którzy przestali dobrze zarabiać i mieli odtąd zarabiać przeciętnie. Więc krzyczeli: – Osiągnięcia finansowe, które Kocój wysuwa jako atuty, są fikcją. Składają się na nie nasze premie
Tagi:
Teresa Ginalska









