Buble “Warszawskiej Jesieni”

Buble “Warszawskiej Jesieni”

Początek jesieni to tradycyjnie czas najważniejszego wydarzenia muzycznego w kraju – Festiwalu Muzyki Współczesnej “Warszawska Jesień”. Na tych wspaniałych imprezach można było przez dziesiątki lat usłyszeć nowości, które wyszły spod pióra wybitnych zagranicznych i polskich twórców, w tym np. Lutosławskiego, Pendereckiego, Góreckiego, Kilara i innych. W Komisji Repertuarowej Festiwalu też zasiadali najwięksi. Kiedy jednak odszedł do wieczności Witold Lutosławski, który jak Mahomet nieoficjalnie kierował Związkiem Kompozytorów Polskich i życiem muzycznym kraju, wszystko się zmieniło i przetasowało. Nie ma już jednego autorytetu i wielkości, do której inni starali się dorosnąć, jest natomiast koteria albo klika. Do głosu doszli młodzi… 50-latkowie, których nazwiska nikomu nic nie mówią. Lutosławski i Penderecki na swą światową pozycję pracowali długo i w trudniejszych warunkach, bez wolnego rynku mediów i stałego paszportu w domu. Ich następcy wszystko mają podane, a mimo to nie potrafią się przebić. Dlatego zgodnie z eksploatowaną w polityce zasadą “teraz k… my”, zapraszają na koncerty “Warszawskiej Jesieni”, notabene festiwalu robionego za pieniądze państwowe, swoich kolegów, o których sądzą, że ich czas wreszcie nadszedł. Pendereckiemu, Góreckiemu, Kilarowi i prawdziwej czołówce twórców to nie zaszkodzi, bo istnieją i bez “Warszawskiej Jesieni”. Co ma jednak uczynić publiczność, której podkłada się do słuchania różne buble, sakrosongi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2000, 39/2000

Kategorie: Kultura