Bunt kobiet

Bunt kobiet

03.10.2016. RZESZOW . CZARNY PROTEST FOT BARTOSZ FRYDRYCH

Czarny protest w małych miastach Pierwsza taka manifestacja Lidzbark Welski to malowniczo położone, małe miasto w województwie warmińsko-mazurskim. Według Wikipedii w 2012 r. było tam 8217 mieszkańców. W ostatnich latach wiele osób wyjechało. – To spokojne miasteczko, mało się tu dzieje, a już szczególnie w sprawach politycznych – mówi pan Jan, 60-letni mieszkaniec Lidzbarka. Niektórzy jak przez mgłę pamiętają blokadę rolniczą z czasów Samoobrony. To był jedyny raz, kiedy coś się działo. 25 września w największych miastach odbywają się czarne protesty, uczestnicy wyrażają sprzeciw wobec zaostrzenia prawa aborcyjnego. Następnie rusza akcja Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. – Nie chciałem tylko się przyglądać. Wkurzało mnie, że protesty są tak daleko, że nie sposób się na nich pojawić, szczególnie jak człowiek mieszka o 100 km od najbliższego dużego miasta – opowiada Kuba Gierej ze wsi Jeleń położonej w pobliżu Lidzbarka. Barbara Józefowicz, mieszkanka Rynku, innej pobliskiej wsi, dodaje: – Klikanie lajków to było trochę za mało. Należę do grupy „Dziewuchy dziewuchom” na Facebooku. Pod którymś z postów zostawiłam komentarz: chciałabym zrobić „coś”, ale na wsi nie bardzo to sobie wyobrażam. Jak miałabym strajkować? Oboje z mężem jesteśmy rolnikami, czy miałabym tego dnia nie wyrywać buraków? Kto zauważyłby ten strajk? Kuba przeczytał mój komentarz i zadzwonił: „Zróbmy coś, zróbmy protest – wchodzisz w to?”. „Jasne!”. W środę 28 września Kuba przyjeżdża do Barbary po ziarno do siewu (on również wspólnie z żoną Olą prowadzi gospodarstwo), wtedy ustalają wstępny plan działania. Pomaga partia Razem, przekazuje ulotki i niewielką kwotę na plakaty oraz symboliczne czarne wstążki. W przygotowaniu transparentów pomagają rodziny i znajomi. Robią jeden główny baner z napisem: „Nie jesteśmy za aborcją, jesteśmy za wolnym wyborem” oraz kilkanaście transparentów na kiju. Następnego dnia Kuba składa w urzędzie zawiadomienie o planowanym zgromadzeniu. Barbara szuka kogoś, kto w trakcie protestu mógłby mówić do mikrofonu. Niestety, nikt nie odpowiada na jej apel. Na Facebooku wszyscy piszą z aprobatą: „Ojej, jak fajnie, że takie małe miasteczko się mobilizuje”. I na tym koniec. Barbara i Kuba przez portal zaprosili na protest ok. 300 osób. Zainteresowanych wydarzeniem było 24, „wezmę udział” kliknęło 14. – Zależało nam na wsparciu merytorycznym, zadzwoniłam do mojej przychodni, żeby pogadać z ginekolożką, ale położna była zaporą nie do przejścia. Po słowach o proteście w ogóle nie chciała mnie słuchać. Poszperałam w necie, znalazłam prywatny telefon ginekolożki. Wspaniale ze mną rozmawiała, bardzo poparła protest, nawet by przyjechała, ale nie było jej na miejscu – opowiada Barbara. W akcie desperacji z prośbą o wsparcie inicjatywy pisze do aktorki Julii Kamińskiej, która sama poparła strajk kobiet. Wiadomo, znana twarz. Kamińska nie zawodzi. Wrzuca na profil facebookowego wydarzenia swoje zdjęcie i tekst zachęcający ludzi do przyjścia na protest. W kilkanaście minut post polubiło 100 osób, to był rekord. W sobotę wieczorem Barbara zawozi plakat do sklepu spożywczego w najbliższej wsi. Sklepowa słucha, o co im chodzi, niby coś tam wie, ale niedokładnie. Po rozmowie wieszają plakat w oknie sklepu, a sprzedawczyni idzie oglądać „Wiadomości”. Chce się dowiedzieć więcej o sprawie. „Wiadomości” puszczają zmanipulowany materiał o „zwolennikach aborcji na życzenie”. W poniedziałek rano plakat znika ze sklepu. Zostaje zerwany, sklepowa nie kryje złości. Nie chce rozmawiać z Barbarą. W przeddzień i w dzień protestu robią transparenty. Dwa drukują na drukarce, jeden – główny – Barbara robi ze starej pościeli teściowej. Mąż dorabia kijki do trzymania. – Do tej pory w piwnicy został ślad po spreju. Chyba hasło „Nie jestem za aborcją, jestem za wolnym wyborem” zostanie już z nami na zawsze – mówi Barbara. Poniedziałek, 3 października. Jedynym miejscem na zorganizowanie protestu jest plac przy kościele. Przed godz. 16 są na miejscu. W dzień protestu pozytywny nastrój organizatorów słabnie. Kolejne osoby rezygnują z uczestnictwa, a to ząb, a to dziecko czy wyjazd itd. – Wtedy pomyślałam: pieprzę! Pójdę, choćbyśmy mieli tam stać sami jak słupy – wspomina Barbara. Prąd dostają za darmo i bez żadnego problemu od pobliskiego fotografa. Przychodzą pierwsi uczestnicy. Dziewczyna z facetem, starsza pani, potem jeszcze dwie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 41/2016

Kategorie: Kraj