Bunt wykształciuchów

Teledelirka Wykształciuchy się ożywiły, dołączyły do protestujących przeciw buldożerom w dolinie Rospudy. Swoją drogą dziwne, że nie zrobiono przejść dla pieszych. Tyle lat niepodległości, samorządów i nic dobrego z tego nie wynika dla obywateli. „Dziennik” napisał, że policjanci dostali zadanie rozpracowania ekologów na terenie całego kraju. Jak to możliwe, że jeszcze nie są rozpracowani? To karygodne niedopatrzenie, bo haki na każdego powinny być zawsze w pogotowiu. Tak jak w 500. „Szkle kontaktowym”, gdzie w ramach „Specjalnej Misji” znalazły się odpowiednie materiały nie tylko na gości, Andrusa, Jachimka, Przybylika, Zimińskiego i Daukszewicza, ale nawet na prowadzących, Miecugowa i Sianeckiego, którzy mieli haki na siebie wzajem. Oto prawdziwie obywatelska postawa, obywatele, by odciążyć organa, donoszą sami na siebie. Gdy sprawa zaangażowania policji została nagłośniona, premier wypowiedział się, że to nie jego pomysł, i siły skierowano do innych zadań. Po stronie Rospudy stanęła bratowa premiera, prezydentowa Kaczyńska. Powstaje pytanie: czy rządzące bliźniaki mogą się pokłócić? Po stronie ocalenia doliny stanęła początkowo także pani Gosiewska, ale się wycofała. Jej syn przejdzie do historii jako ten, co wstrzymał pociąg, ruszył ziemię, a polskie wydało go plemię. Ziemię ruszył, nakazując peron we Włoszczowie zbudować, a InterCity faktycznie wstrzymał i już chyba z dziesięć osób z niego wysiadło, co sfilmowali czatujący w krzakach reporterzy. Gdyby w dolinie Rospudy mieszkał minister Szyszko, budowa poszłaby kawał dalej i byłby spokój. Niestety, postawił dom w Wesołej, więc obwodnica ominie to miejsce, mimo że od lat tu ją planowano. Dyspozycyjne ministerstwo wydało dyspozycje, wytnie się dodatkowo 50 ha lasu i będzie ok. Tak już jest, że król lub kacyk ma kaprysy, a reszta musi je spełniać, póki władza nie padnie. Miało być inaczej, prawica zapowiadała odnowę moralną, ale prawicowy kucyk jaki jest, każdy widzi. „Moja osoba” (jak mawia o sobie marszałek Putra) lubi niektórych posłów z prawej strony. Niektórzy, jak mecenas Piesiewicz, podobają mi się, bo są mądrzy, innych lubię za niewyparzony język. Do tych należy senator Niesiołowski, posługujący się krwistą polszczyzną. W „Dzienniku” wypowiada się na temat języka polityków, porównuje Jarosława Kaczyńskiego do Gomułki. Pamiętam ówczesnego idola, mówiącego: tak krawiec kraje, jak mu staje – długa pauza – materii. Te efektowne pauzy, inwektywy pod adresem Szpotańskiego, którego nazwał alfonsem, stanowiły pożywkę dla złośliwego chichotu inteligentów. Telewizji, radia, gazet Gomułka nie krytykował tylko dlatego, że rządząca partia miała media w zaciśniętej garści oraz na usługach. Do tego właśnie dąży obecna ekipa, chcąc zawłaszczyć wszystko, co się na ekranie rusza, ale ponieważ są media prywatne, idzie to opornie, choć co chwilę ktoś obrywa za obśmiewanie PiS, stale także władza grozi paluszkiem gazetom, wygraża koncernom, że jeśli nie zgrzecznieją, to ho, ho, ho, damy im popalić. Gomułka był również uzdrawiaczem narodu. Robił to poprzez lansowanie odpowiedniej diety. Polecał kiszoną kapustę zamiast egzotycznych cytryn, których zresztą nie było. Gdy zachwalał walory naszej polskiej kiszonej kapusty, ktoś szepnął: towarzyszu pierwszy sekretarzu, ale nie da się nijak pić herbaty z kiszonką. W podtekście kapusty był oczywiście patriotyzm, odnowa moralna, dawanie odporu cytrynom jako miazmatom kapitalizmu. Są więc istotne podobieństwa do pierwszego sekretarza PiS. Niestety, sen. Stefan Niesiołowski w ocenie języka różnych polityków posunął się zbyt daleko. I nie chodzi o mieszanie z błotem tych, co mają odmienne podejście do aborcji czy Kościoła. Są jakieś granice, których przekraczać nie wolno, i nie mówię tu o brzydkich wyrazach, bo sama lubię, a niekiedy muszę, k… mać, zakląć, gdy rozejrzę się, k… wokół. Teraz jednak zawstydziłam się za senatora, gdy na pytanie, kogo nie może słuchać, odpowiada: „Joanny Senyszyn. Ktoś z takim głosem nie powinien występować publicznie”. Hola, panie senatorze! Gdyby atakował ją pan z powodu tematów, jakie porusza, proszę bardzo. Wyraźnie jednak senator zaznacza: „Już pomijam, co mówi”. To wyjątkowo paskudna wypowiedź atakująca kogoś za to, na co on nie ma wpływu. Oto rodzaj prawicowego zacietrzewienia, który może doprowadzić do katastrofy. Na mocy ustawy, mając większość, eliminujemy osoby z nieodpowiednim głosem, jąkające się, rude, z długimi nosami… To już kiedyś było, gdy wszyscy mieli być wysokimi blondynami, aryjczykami w każdym calu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2007, 2007

Kategorie: Felietony