Byłam świadkiem cudów

Byłam świadkiem cudów

Trzydzieści razy chirurdzy z Polanicy szyli, pruli i znów szyli mi twarz Jestem tu ostatni raz. Na blok operacyjny wchodzę bez lęku. Gdy proszą, bym się położyła na wózku, bo za chwilę Ewa wstrzyknie mi lek rozluźniający mięśnie, nie dygoczę ze strachu jak kiedyś. Mam wrażenie, że sala operacyjna, cały blok operacyjny, niebieski, sterylny od podłogi po sufit, wypełnia niewidzialna bania nadmuchana spokojem. Czeka mnie zaledwie kilka zygzakowatych cięć, kilkadziesiąt szwów na brodzie i policzku. To już 30. podejście. (…) Profesor jest przy mnie. Specjalnym pisakiem zaznacza linie cięć. Ukłucie jedno, drugie, trzecie…. Drętwieją mi usta, policzek, broda. – Proszę nóż… – mówi profesor. Na szyi czuję ciepło od strużki krwi. Naprawiacze świata W latach 80. przyszłam do szpitala na rozmowę; tym razem nie jako pacjentka, ale dziennikarka. Prof. Michała Kraussa zastałam w gabinecie pośród stosu kolorowych przeźroczy i gipsowych odlewów. (…) Rozsadzała go radość. Pokonał niewidoczne bariery i opór natury. A jeszcze nie tak dawno wydawało się, że w organizmie człowieka istnieje granica, której chirurgowi plastykowi przekroczyć nie wolno. Profesor znacznie ją przesunął. – Zobaczmy, co tu mamy – mówił wtedy. – Tu na przykład jest przerost żuchwy, a tu niedorozwój. Chłopak i dziewczyna przed zabiegiem: dziewczyna ma zapadniętą górną wargę i wystającą brodę, a u chłopaka jest odwrotnie. A oto jak wyglądają po zabiegach. Ładny profil, prawidłowy zgryz, nic nigdzie nie wystaje. Na tym przeźroczu, spójrzmy, są superkomplikacje. Szczęka niedorozwinięta, żuchwa przerośnięta i w dodatku skrzywiona. Co trzeba było zrobić? Nic szczególnego. Wystarczyło szczękę przesunąć do przodu, żuchwę cofnąć i zrotować. To wszystko robi się podczas jednej operacji. Ale taka zabawa trwa długo. Od rana do wieczora. Co tu jeszcze mamy? O, jest przepuklina mózgowa. Rozpycha oczodoły. Chłopak ma także rozszczep wargi i podniebienia. Do niedawna nikt nie operował takich ludzi w całej Europie Środkowo-Wschodniej. My ich przyjmujemy. (…) Profesor z zainteresowaniem przyglądał się twarzom na kolejnych przeźroczach. Znał je dobrze. Bo przecież sam je reperował, naprawiał, sztukował. I zapamiętał okoliczności okaleczenia. – Ten mężczyzna dostał siekierą między oczy. Stracił oko, zgryz ma cofnięty, nos płaski, z bliznami. Ta dziewczyna trafiła do szpitala po wypadku samochodowym. Strzaskany oczodół i szczęka, ubytek żuchwy, co dobrze widać na gipsowym odlewie. Tu wystarczyło zrobić to, co u poprzednich pacjentów – przesunąć ścianę oczodołu, wymodelować szczękę, ubytek żuchwy uzupełnić przeszczepem kostnym z biodra. (…) W ubiegłym roku przypomniałam profesorowi tamte fascynacje i rozmowę sprzed lat. Gipsowe odlewy? To już odległa historia. Teraz przed operacją robi się trójwymiarowe modele za pomocą tomografii komputerowej. Taki model uwzględnia każdą kosteczkę. (…) Przeszczepianie palca ze stopy na dłoń też już nie jest czymś niezwykłym. To prawie codzienność. Profesora nadal jednak fascynują operacje naprawcze twarzy i czaszek. Pojawiły się zupełnie nowe, jeszcze kilkanaście lat temu niewyobrażalne możliwości. Teraz przecina się i rozciąga kości czaszki, żuchwy, szczęki w trzech płaszczyznach. Zdarza się, że dziecko ma niedorozwiniętą żuchwę po jednej stronie. Zniekształcenie jest bardzo widoczne, deformuje twarz. Kiedyś trzeba było żuchwę rozciąć, wstawić tam kość i na wiele tygodni zadrutować, unieruchomić i związać szczękę z żuchwą. A teraz wystarczy przeciąć żuchwę wewnątrz, założyć aparacik, który rozciąga ją po milimetrze na dobę. Szczelina kości wypełnia się sama. Już nie trzeba przeszczepiać kości z biodra czy z żebra. – Czy to nie jest coś fascynującego? Wspaniałego? – pyta profesor. Jest. Sama na chwilę ulegam złudzeniu, że wystarczy położyć się na stole operacyjnym i pozwolić profesorowi coś przyciąć, rozciągnąć, przeszczepić, by odzyskać utraconą w wypadku urodę i wiarę, że z tą poprawioną twarzą, z odtworzonym uchem, z nowym nosem, zrekonstruowaną żuchwą po koniecznej amputacji, by rak nie rozlał się na całą twarz, można żyć jak dawniej, jak żyją ludzie niedotknięci nieszczęściem. A przecież tak nie jest. Każdy, kto trafia do tego szpitala, wlecze za sobą psychiczny garb. I głównie chodzi o pozbycie się tego garbu, tego niewidocznego ciężaru, który tkwi gdzieś głęboko w człowieku. Określenie „chirurgia plastyczna” kojarzy się z estetyką i pięknem. Ze sztuką. Ale chirurgia plastyczna to także skalpel, krew, ból, łzy,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 16/2003, 2003

Kategorie: Reportaż