Zajezdnia mistrza

Zajezdnia mistrza

Mariusz Pudzianowski byłby zdziwiony, gdyby przegrał w podnoszeniu ciężarów ze ślusarzem z wrocławskiej zajezdni tramwajowej Hala przy zajezdni tramwajowej Wrocław-Borek przypomina duży, zadaszony dworzec kolejowy. Zamiast pociągów stoi kilkanaście tramwajów. Mimo że między nimi kręci się kilku pracowników, w hali jest cicho. Co jakiś czas pojawia się tu nowy pojazd wymagający naprawy. Pracownicy zajezdni wymieniają silniki i sprzęgi łączące wagony, montują na dachach nowe pantografy, przyklejają reklamy. Najcięższą pracą jest jednak wymiana wózków, czyli kół tramwaju. Chociaż pojazd podnoszony jest wówczas przez specjalne windy, to po wymontowaniu wózek przeciąga lub przepycha po torach człowiek. Wózek waży 2,5 tony. Kilkanaście metrów pcha go zazwyczaj dwóch ślusarzy. Najgorzej, kiedy jest nowy. Wtedy ma niewyrobione koła, więc przepchać go jest jeszcze trudniej. Z wymianą sprzęgów wcale nie jest łatwiej. Wielki metalowy hak łączący dwa wagony waży 80 kg. Sprzęg przenosi dwóch ślusarzy, po czym jeden go podtrzymuje, a drugi przymocowuje do wagonu. Ryszard Życzkowski przychodzi tu od 20 lat. Przepychanie po torach 2,5-tonowego wózka czy wymianę 80-kilogramowych sprzęgów uważa za formę treningu. Znacznie lżejszego od tego, który czeka go na położonej kilkaset metrów dalej sali Śląska Wrocław. Tam niemal każdego dnia Ryszard przerzuca po kilkadziesiąt ton. Mierzący 160 cm wzrostu Życzkowski do sekcji podnoszenia ciężarów Śląska Wrocław wstąpił jeszcze w szkole podstawowej. – Klubowy trener robił nabór w naszej podstawówce – wspomina. – Brał samych rosłych chłopaków i nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Zgłosiłem się więc sam. I choć z początku nie bardzo mnie tam widziano, już po dwóch latach ten sam trener wręczył mi puchar za to, że jako pierwszy z grupy zrobiłem trzecią klasę sportową. A potężniejsi ode mnie bardzo szybko zrezygnowali. Stocznia, kopalnia, zajezdnia Choć klubowi trenerzy z początku nie dostrzegali w niewysokim chłopcu specjalnego potencjału, ten dzięki konsekwencji i ciężkim treningom doszedł do wyników 182,5 kg w podrzucie i 142,5 kg w rwaniu oraz zdobył kilkanaście medali, w tym brązowe medale mistrzostw Polski seniorów. Po pierwszych kilku latach treningów w Śląsku Wrocław Życzkowski kilkukrotnie zmieniał kluby. Równolegle do zmian barw klubowych zmieniały się też jego miejsca pracy. Kiedy reprezentował Plon Milicz, pracował jako klubowy konserwator, w czasach występów dla Burzy Wrocław rozładowywał ciężarówki, w klubie Dolmel Wrocław był ślusarzem, reprezentując Stoczniowca Gdańsk, pracował przy malowaniu okrętów, a przechodząc do Górnika Polkowice, został górnikiem w miejscowej kopalni. Od 20 lat pracuje w zajezdni tramwajowej i ponownie reprezentuje Śląsk Wrocław. Ryszard z żalem wspomina rok 1984. Powołano go wówczas do kadry narodowej, dzięki czemu znalazł się na liście rezerwowej w ekipie na igrzyska olimpijskie w Los Angeles. Ze względów politycznych Polska w nich jednak nie uczestniczyła, a na kolejne powołano już nowych, młodszych zawodników. Za największy sportowy sukces Ryszard uznaje brązowe medale mistrzostw Polski seniorów. Zwłaszcza ostatni, który zdobył, mając aż 41 lat. Po tych osiągnięciach 54-letni dziś Życzkowski nie zakończył jednak kariery sportowej. Od kilkunastu lat startuje w zawodach kategorii masters. Ta nazwa go cieszy – wcześniej o tej kategorii mówiono oldboje lub weterani, co denerwowało sztangistę. Nie uważa się za starego dziadka czy weterana. A właśnie w kategorii masters Życzkowski osiągnął największe sukcesy. Przede wszystkim mistrzostwo świata. Sam uważa się teraz za amatora wśród zawodowców i zawodowca wśród amatorów. Niemal każdy dzień dzieli między pracę w zajezdni a klubową siłownię. – Kiedy wypoczywam? – zastanawia się. – Kiedy trenuję! Jak mam dzień wolny od pracy, to trenuję w klubie dwa razy po trzy godziny. Jeśli zdarza się wolna niedziela, a żona akurat pracuje, też jadę na siłownię. Potem obiad lepiej mi smakuje. Mam wyrzuty sumienia, kiedy nie ma mnie na treningu, bo po pracy jestem już tak zmęczony, że jadę do domu. Jeśli zdarzy mi się przeziębić i przez dwa dni nie ma mnie w klubie, to od razu dzwonią do mnie z siłowni, czy coś się stało, bo wszyscy pytają, gdzie jest Rysiek. Urlop najczęściej wykorzystuje na dwutygodniowe zgrupowanie prowadzone

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 40/2011

Kategorie: Kraj, Reportaż
Tagi: Łukasz Stec