Byleś się nie dał złapać

Kilka tygodni temu napisałem felieton poświęcony nowo powstającym wyższym szkołom, które wprawdzie przyniosły ogromne zwiększenie liczby studentów, ale liczba nauczycieli akademickich nie wzrosła w tym samym stopniu, co studentów i w wielu nowo kreowanych “wyższych” szkołach nauczają młodzi ludzie bez dorobku naukowego, co nie licuje z pojęciem szkoły wyższej.
Profesor Jerzy Wiatr, ongiś minister edukacji narodowej, napisał tekst polemiczny, wskazując na korzyści, jakie Polska odnosi z rozrostu prywatnego szkolnictwa wyższego i choć rzeczywiście istnieje w nowej sytuacji problem poziomu naukowego sporej części kadry nauczającej, to korzyści, jakie ma młodzież i sama kadra mogąca wreszcie zarobić na godziwe życie, są tak znaczne, iż przeważają wskazane przeze mnie niedostatki, które profesor również dostrzega.
Rozumowanie profesora, eks-ministra, trafiało mi do przekonania i już byłem gotów uznać racje mego adwersarza, gdy Najwyższa Izba Kontroli ogłosiła swój raport z badań prywatnego szkolnictwa wyższego. Jest to tekst porażający – ujawnia aspekt przez profesora i przeze mnie nie dostrzegany. Obaj nie mieliśmy dostępu do tej dokumentacji, jaką dysponowała w trakcie dokonywania badań Najwyższa Izba Kontroli. Co wykryto? Gdyby ująć to w kilku słowach, wyszłoby jakoś tak: wielki kant.
Okazało się, że – jak to napisała w “Polityce” (nr 20) Ewa Nowakowska – że “Spośród wielu biznesów, które rozkwitły w okresie transformacji, biznes edukacyjny stał się jednym z najdynamiczniejszych. O jego dochodach krążą fantastyczne opowieści, a ponad stu starających się o zgodę na utworzenie nowych placówek świadczy, że założyciele mają się dobrze! ”.

Byłoby wielką niesprawiedliwością rozciągnięcie określenia “wielki kant” na wszystkie prywatne uczelnie. Wiele z nich, może nawet większość, zatrudnia kadrę o wysokich kwalifikacjach naukowych i otwiera drogę w świat prowincjonalnej młodzieży nie gorszą niż uczelnie państwowe, z których nie wszystkie – jak napisał profesor Wiatr – są bez zarzutu. Jednakże spora część tych prywatnych uczelni działa i zarabia w sposób interesujący przede wszystkim prokuraturę. Kierownictwa tych uczelni oszukują bezczelnie Ministerstwo Edukacji, podają fałszywe dane o personelu rzekomo tam nauczającym, prowadzą szkolenia zamiejscowe bez zgody ministra itp. Swoistym szczytem bezczelności było ubieganie się przez Wyższą Szkołę Hotelarstwa i Gastronomii w Poznaniu o prowadzenie studiów magisterskich w sytuacji, kiedy nauczający nie mieli nawet takich dyplomów.
Najpoważniejszy zarzut skierowany jest przeciwko samemu ministrowi. “Brak skutecznych działań ministra oznaczał też przyzwolenie na masowe wyłudzanie opłat od wprowadzanych w błąd studentów uczestniczących w nielegalnych formach kształcenia oraz aprobatę sytuacji, w której studenci ci mogli uzyskać honorowany w całym kraju dyplom ukończenia studiów wyższych”. Nie ma co wątpić. Ten zarzut pachnie Trybunałem Stanu.
Zupełnie nieprawdopodobne jest postępowanie osób odpowiedzialnych za zaistnienie Wyższej Szkoły Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza. 78% jej studentów uczy się (?) w zamiejscowych filiach… choć uczelnia nie ma zezwolenia na kształcenie zamiejscowe (cyt. za “Gazetą Wyborczą” nr 105).
Byłoby naiwnością sądzić, że młodzież musiała czekać aż na raport NIK, by zorientować się, kto ją naprawdę uczy i w jaki szwindel edukacyjny została wplątana za sprawą ministra Handkego. Powiedziałbym, że ta świadomość młodzieży jest być może najbardziej ponurym efektem tego wielkiego kantu.
Utwierdza mnie ten zespół wydarzeń w przekonaniu, iż nasze państwo znajduje się w stanie postępującego rozkładu, zarówno organizacyjnego, jak i moralnego. Szkoły bowiem, szczególnie wyższe, mają obowiązek dbania nie tylko o poziom wiedzy swoich absolwentów. Równie ważne – a są tacy, co twierdzą – iż najważniejsze jest kształtowanie postaw moralnych młodzieży. Czy szkoła, której samo istnienie jest oparte na jakimś szwindlu wobec obowiązującego w kraju prawa – czego świadomość nie jest obca wychowankom – może pełnić rolę wychowawczą? Czy też wypuszcza swoich absolwentów z ugruntowanym przekonaniem, dającym się streścić słowami: rób, co chcesz, byleś nie dał się złapać na łamaniu prawa.
I jeszcze jedno. Jakie ma być w przyszłości nasze społeczeństwo, jeżeli u zarania życia widzi – z jednej strony – rozpad państwa i – z drugiej – całkowitą nieodpowiedzialność za błędy i kanty tych wszystkich, którzy odpowiadają lub powinni odpowiadać za dziejące się zło.
Bardzo często mówimy sobie, że poprzednie epoki, np. czas rozbiorów, zostawiły w świadomości naszego społeczeństwa nie dające się usunąć skazy. Podobne mankamenty zostawiła ostatnia wojna i okupacja, a także stalinowskie lata PRL, choć i późniejsze też swoje dołożyły. Boję się, gorzej – jestem przekonany, iż nasz okres transformacji ustrojowej zostawia podobne skazy na psychice wychowywanej obecnie młodzieży. Jednym z najtrwalszych skażeń będzie zapewne lekceważenie prawa. To, co już opisałem: rób, co chcesz, byleś się nie dał złapać.
10 maja 2000 r.

Wydanie: 20/2000, 2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy