„Prezydent ignorował groźbę terroryzmu” – twierdzi były doradca Białego Domu W Waszyngtonie rozpętał się polityczny huragan. Wiceprezydent Dick Cheney i inni wysocy urzędnicy występują w telewizji, aby odpierać kompromitujące Biały Dom zarzuty. Wysunął je Richard A. Clarke, przez 30 lat wpływowy funkcjonariusz federalnej administracji. Clarke twierdzi, że doradczyni ds. bezpieczeństwa narodowego, Condoleezza Rice, początkowo nie wiedziała nawet, co to jest Al Kaida. Sekretarz obrony, Donald Rumsfeld, już kilkanaście godzin po zamachach z 11 września 2001 r. chciał bombardować Irak. George W. Bush przed tragedią 11 września lekceważył zagrożenie ze strony terroryzmu, zaś później prowadził błędną politykę, tak że za rządów obecnej administracji Stany Zjednoczone stały się mniej bezpieczne. Prezydent rozpoczął bowiem „niepotrzebną i kosztowaną wojnę z Irakiem, która wzmocniła radykalne, fundamentalistyczne ugrupowania islamskich terrorystów na całym świecie”. Te poglądy Clarke przedstawił w swojej książce „Against All Enemies: Inside America’s War on Terror” („Przeciw wszystkim wrogom. Za kulisami amerykańskiej wojny z terrorem”), która ukazała się 22 marca. Autor wystąpił z druzgoczącą krytyką obecnej administracji także w programie „60 minut” telewizji CBS. Opinia Richarda Clarke’a liczy się w waszyngtońskich labiryntach władzy. Był on czołowym ekspertem od spraw zwalczania terroryzmu w administracji Clintona, także w ekipie Busha zasiadał w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. W marcu 2003 r. przeszedł w stan spoczynku. Biały Dom odczuł wystąpienie Clarke’a bardzo boleśnie. Autor „Against All Enemies” zakwestionował bowiem te cechy i osiągnięcia George’a W. Busha, które są jego najważniejszym atutem w kampanii wyborczej. „Uważam za oburzające, że prezydent ubiega się o reelekcję na tej podstawie, że dokonał wspaniałych rzeczy w walce z terroryzmem. W rzeczywistości ignorował on terroryzm przez wiele miesięcy, podczas których być może moglibyśmy coś zrobić, aby zapobiec zamachom z 11 września”, oświadczył Clarke w wywiadzie dla telewizji CBS. Ten antyterrorystyczny car (jak niekiedy nazywały Clarke’a amerykańskie media) twierdzi, że już w styczniu 2001 r. domagał się zorganizowania narady gabinetu na temat walki z Al Kaidą. Ale te wezwania nie zostały wysłuchane. Niezwykły wpływ na prezydenta zyskała Condoleezza Rice, która przyjęła sugestie Clarke’a sceptycznie. „Z jej wyrazu twarzy odniosłem wrażenie, że nigdy przedtem nie słyszała (o Al Kaidzie)”, napisał autor demaskatorskiej książki. Do narady doszło dopiero w kwietniu tegoż roku, i to tylko na szczeblu podsekretarzy stanu. Pentagon reprezentował zastępca Rumsfelda, Paul Wolfowitz. Clarke wspomina: „Zacząłem mówić: „Musimy zająć się bin Ladenem, musimy zająć się Al Kaidą”… Wolfowitz odrzekł: „Nie, nie. Nie musimy zajmować się Al Kaidą. Dlaczego rozmawiamy o tym małym facecie (bin Ladenie)? Musimy rozmawiać o irackim terrorze przeciwko Stanom Zjednoczonym”. Osłupiały Clarke odparł, że od ośmiu lat nie ma irackiego terroru przeciwko USA. Wicedyrektor CIA potwierdził te słowa. „Nie mamy absolutnie żadnych dowodów, że Irak kiedykolwiek wspomagał Al Kaidę”, argumentował antyterrorystyczny car, ale Wolfowitz, później jeden z głównych animatorów zbrojnej rozprawy z Saddamem Husajnem, nie został przekonany. Richard Clarke uważa, że aczkolwiek George W. Bush nie jest „niemym, leniwym, bogatym dzieciakiem”, jak głoszą niektórzy krytycy prezydenta, jednak poszukuje najprostszych rozwiązań problemów. Wszelkie sprawy należy mu przedstawiać w sposób jak najprostszy. Ekipa obecnego prezydenta odeszła od władzy wraz z Bushem seniorem. „Kiedy ci ludzie wrócili osiem lat później, wciąż żyli tematami zimnej wojny, jak Irak czy zbrojenia w kosmosie. Nie spostrzegli, że świat się zmienił, nie określili nowych zagrożeń, jakby byli przez ten czas zatopieni w bursztynie”, głosi Clarke. Ten weteran 30-letniej pracy w Białym Domu żali się, że chociaż był doradcą w dziedzinie walki z terroryzmem, przed 11 września prezydent spotkał się z nim tylko trzy razy. A przecież powodów do obaw nie brakowało. Służby specjalne USA zarejestrowały latem 2001 r. liczne rozmowy i wymianę sygnałów między różnymi grupami ekstremistów islamskich. W grudniu 1999 r., kiedy te terrorystyczne narady toczyły się równie intensywnie, prezydent Clinton wysłał urzędników swej administracji na „stanowiska bojowe”. Czołowi funkcjonariusze federalni, odpowiedzialni za sprawy bezpieczeństwa, niemal codziennie odbywali narady. Dzięki temu udało się udaremnić zamach na lotnisko w Los
Tagi:
Marek Karolkiewicz









