Carla Del Ponte oskarża

Carla Del Ponte oskarża

Czy Albańczycy mordowali Serbów i ludzi innych narodowości, aby zdobyć organy do przeszczepów? Jeśli te oskarżenia są prawdziwe, to popełniono najpotworniejszą zbrodnię od czasów doktora Mengele – oburza się były minister sprawiedliwości Serbii, Vladan Batic. Carla Del Ponte, była naczelna prokurator haskiego Międzynarodowgo Trybunału Karnego dla Byłej Jugosławii (ICTY), wywołała prawdziwą burzę na Bałkanach. Oskarżyła bowiem Albańczyków o to, że w czerwcu 1999 r. uprowadzili około 300 Serbów i przedstawicieli innych narodowości. Kilkadziesiąt wybranych ofiar zostało zamordowanych w celu uzyskania organów do przeszczepów. Przerażającą akcję w stylu doktora Frankensteina zorganizowali jakoby dowódcy średniego i wysokiego szczebla Wyzwoleńczej Armii Kosowa (UCK). Natychmiast rozległy się głosy ostrej krytyki: oto Carla Del Ponte wysunęła bardzo poważne oskarżenia tylko na podstawie poszlak, bez dowodów. Była rzeczniczka prokurator Del Ponte, Florence Hartmann, stwierdziła na łamach szwajcarskiego dziennika „Le Temps”, że jej dawna szefowa zaprezentowała pogłoski jako fakty, zachowała się w sposób „nieodpowiedzialny i niegodny”, przez co dostarczyła argumentów „rewizjonistom historii wszelkiej maści”. Rzeczniczka trybunału haskiego Olga Karvan poinformowała, że funkcjonariusze tej instytucji zbadali w swoim czasie oskarżenia, lecz nie znaleźli potwierdzających je konkretnych dowodów. Bruno Vekarić z Biura Prokuratury Serbskiej w Belgradzie oświadczył jednak, iż jego instytucja dysponowała już wcześniej podobnymi informacjami na temat popełnionych przez UCK przestępstw. Carla Del Ponte opisała te domniemane makabryczne wydarzenia w książce „La caccia: Io e i criminali di guerra” („Polowanie. Ja i zbrodniarze wojenni”), która w kwietniu ukazała się w Mediolanie. Jednocześnie pojawiły się francuskie i angielskie tłumaczenia tej pracy. Pani Del Ponte, niezłomna prawniczka o ścisłym umyśle, nie ma uzdolnień literackich, pomagał jej więc Chuck Sudetić, amerykański dziennikarz chorwackiego pochodzenia, który w latach 1990-1995 relacjonował konflikty bałkańskie dla dziennika „New York Times”. Początkowo rewelacji byłej prokurator najbardziej obawiał się rząd w Belgradzie. Jak informował włoski dziennik „La Repubblica”, władze serbskie zwróciły się do sekretarza generalnego ONZ i trybunału haskiego, usiłując nie dopuścić do publikacji „Polowania”. I rzeczywiście Carla Del Ponte opisała we wspomnieniach twarde i ostatecznie daremne rozmowy z serbskimi urzędnikami w sprawie oskarżonych o liczne zbrodnie wojenne przywódców Serbów bośniackich, Radovana Karadżicia i gen. Ratka Mladicia, którzy do dziś pozostają nieuchwytni. Ale uwaga świata skupiła się tylko na makabrycznej relacji o porwaniach i zbrodniach, będących dziełem domniemanej „organowej mafii” Albańczyków. Carla Del Ponte przedstawia przebieg wydarzeń w sposób następujący. Do oenzetowskiej administracji Kosowa (UNMIK) zgłosił się „zespół godnych zaufania dziennikarzy”. Według tych dziennikarzy istnieją poszlaki, że w czerwcu 1999 r. około 300 ludzi z Kosowa zostało uprowadzonych do północnej Albanii. Stało się to wkrótce po wkroczeniu do Kosowa oddziałów NATO. Porwanych przewieziono ciężarówkami i osadzono w obozach Kukes i Tropoje. Współautor Sudetić uważa, że wbrew początkowym doniesieniom mediów ta zbrodnicza operacja nie miała, jak się zdaje, podłoża etnicznego. Wśród ofiar znaleźli się bowiem nie tylko Serbowie, ale także Romowie, kobiety, które przemycono z Rosji i innych krajów Europy Wschodniej i zmuszano do prostytucji, oraz co najmniej jedna osoba narodowości albańskiej. Sudetić podkreśla też, że w celu pobrania organów zabito nie wszystkich 300 porwanych, lecz kilkudziesięciu. Prawdopodobnie w tym celu wybrano najmłodsze i najzdrowsze ofiary. Były one dobrze karmione i badane przez lekarzy, nigdy ich nie bito. W końcu przeznaczonych na śmierć nieszczęśników przewieziono w odludny, górski rejon w pobliżu albańskiego miasta Burrel położonego 55 km na północ od stolicy Albanii, Tirany. Tam porwanych osadzono w baraku, znajdującym się koło cmentarza, przy pomalowanym na żółto domu, jakieś 12 km na południe od Burrel. Właśnie w tym domu urządzono „klinikę” jak z filmu grozy, w której pobierano organy do przeszczepu. Najpierw niektórym ofiarom wycięto tylko po nerce i zaszyto rany pooperacyjne. Ci skazani na śmierć żyli jeszcze przez krótki czas. Uprowadzeni zdawali sobie więc sprawę z czekającego ich losu i prosili, aby zabito ich natychmiast. W końcu wszystkich zgładzono podczas pobierania organów wewnętrznych. Ludzkie szczątki pogrzebano na wspomnianym cmentarzu oraz niedaleko żółtego domu. Makabryczny proceder trwał aż do lata 2000 r. Organy przewieziono na lotnisko

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2008, 2008

Kategorie: Świat