Piotr Żuk

Powrót na stronę główną
Felietony Piotr Żuk

Kultura apatii

Polskie przygotowania do Euro 2012 to niezły obszar do analiz kulturowych zachowań społeczeństwa polskiego. Zamiłowanie do rozwiązań prowizorycznych, załatwiania wszystkiego na ostatnią chwilę, brak umiejętności współpracy i działania grupowego, dominacja interesu prywatnego nad dobrem ogółu. A wszystko to w atmosferze wszechogarniającej obojętności. Schody na Stadionie Narodowym w Warszawie prawdopodobnie trzeba będzie rozbierać, przez co budowa opóźni się o wiele miesięcy, a koszt i tak już bardzo drogiej inwestycji jeszcze bardziej wzrośnie. W Poznaniu nie dość, że hałas na stadionie powoduje drgania sąsiednich budynków, to jeszcze murawę trzeba co jakiś czas wymieniać, bo trawa gnije. Ktoś zapomniał o zapewnieniu jej odpowiedniego nasłonecznienia i napowietrzenia. W Gdańsku próbowano organizować mecz z Francją na otwarcie nowego stadionu. Mecz na Pomorzu się nie odbędzie, bo stadion wciąż jest w budowie, a PZPN wywindował ceny biletów do poziomu odwrotnie proporcjonalnego do gry polskich piłkarzy. Nikogo te wszystkie wpadki, opóźnienia i przykłady nieudolności już nie dziwią. Bo stanowi to w polskich warunkach raczej obowiązującą regułę niż odstępstwo od normy. To przy okazji pokazuje, że rynek nie rozwiązuje wszelkich problemów, a zamiana państwowych firm na prywatnych przedsiębiorców niewiele zmienia. Bałagan, jak był, tak jest – teraz odbywa się to w cieniu kapitalizmu i w ramach gospodarki rynkowej. Kiedy na ulicach Hiszpanii, Portugalii,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Front Jedności Narodu – naród z Tuskiem, Tusk z narodem!

Z Platformą Obywatelską jest jak z kapitalizmem – pochłania wszystko, łącznie ze swoimi krytykami. Ta bezwzględna logika kolonizacji charakteryzująca społeczeństwo konsumpcyjne i gospodarkę kapitalistyczną, która potrafi zamienić każde zjawisko w kolejny towar na sprzedaż, opanowała strategów PO. Tam może się znaleźć każdy, kto jest choć trochę popularny w mediach i po odpowiedniej przeróbce może zasilić chór głoszących wielkość Tuska i nieomylność obecnego porządku. Tym razem wypadło na posła SLD, który podobnie jak inni zaginie w tej bezkształtnej masie Platformy Obywatelskiej. Ma on swoje pięć minut w mediach. Za pół roku nikt nie będzie o nim pamiętał. A za cztery lata będzie w podobnej sytuacji jak obecnie poseł Mężydło z PO – cztery lata temu jego odejście z PiS zostało nagrodzone jedynką, dziś nie jest już potrzebny specom od marketingu politycznego PO i musi się zadowolić szóstą pozycją na liście wyborczej. Nie warto się nad przypadkiem Arłukowicza rozwodzić. Można jednak zastanowić się nad tą sprawą szerzej, bo świetnie ilustruje ona pewne ogólne zjawisko. W czasach komercjalizacji wszelkich sfer życia również polityka ulega tym samym procesom co inne zjawiska społeczne zamieniane w towar na sprzedaż. W tym sensie bardziej liczą się powierzchowne hasła, popularność

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Dobrzy kibole i źli związkowcy

Dla wielbiących „porządek”, twarde prawo i policyjny nadzór nad obywatelami działaczy PiS stadionowi zadymiarze nagle okazali się miłującą ojczyznę, patriotyczną młodzieżą. Na dodatek uświadomioną politycznie i stojącą po stronie narodowych rycerzy „prawdy”. Kibole są dla PiS dobrymi chłopcami, bo wielbią wartości tradycyjne i narodowe oraz nie lubią rządu Tuska. Ten stadionowy patriotyzm dresiarzy objawia się antysemickimi bluzgami, rasistowskimi transparentami na meczach i niechęcią wobec wszelkich odmieńców. Ale to nie przeszkadza prawym i sprawiedliwym wyznawcom Kaczyńskiego popierać nacjonalistycznych kiboli. Łącznikiem pomiędzy jednymi i drugimi stała się „Gazeta Polska” – naczelny organ „prawdziwych Polaków”, którzy mgle smoleńskiej się nie kłaniają. Tygodnik redaktora Sakiewicza i kluby „Gazety Polskiej” stają się pomostem pomiędzy parlamentarnymi prawdziwymi Polakami a pozaparlamentarnymi stadionowymi skinheadami. Ostatnio z okazji 3 maja we Wrocławiu w tzw. Marszu Patriotycznym wspólnie przeszli sympatycy PiS, faszyści z Narodowego Odrodzenia Polski (NOP) oraz kibole Śląska Wrocław. Nie była to ich pierwsza wspólna demonstracja. Na początku marca również pod patronatem „Gazety Polskiej” w podobnym zestawieniu „prawdziwi Polacy” w pełnym składzie (PiS, NOP oraz kibole) przemaszerowali ulicami Wrocławia z okazji tzw. Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Jak się okazuje, środowiska te mają

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

1 maja dniem protestu, a nie modlitwy!

Kościół od setek lat próbuje na różne sposoby neutralizować lub likwidować konkurencyjne opisy świata. Spece od kościelnego marketingu potrafią przejąć i skolonizować najbardziej obce symbole. Próba zaanektowania tradycji lewicowego święta 1 maja poprzez medialną beatyfikację papieża to klasyczna ilustracja kościelnej taktyki spychania na bok niewygodnych idei. Nic nie wskazuje jednak na to, aby Święto Ludzi Pracy przestało istnieć. Sens święta dla uczczenia poległych w Chicago anarchistycznych robotników, obchodzonego na całym świecie corocznie od 1890 r., pozostaje aktualny. Choć świat ciągle się zmienia, nowych i starych problemów nie brakuje – od czasów starożytnego Egiptu wciąż mamy panów i niewolników. Zmienił się kontekst historyczny, zmieniły formy opresji, ale relacje władzy, wyzysku i dominacji jednych klas społecznych nad drugimi nadal są realnymi zjawiskami. Można nawet powiedzieć, że różnice między biednymi a bogatymi wcale nie maleją, ale rosną. Tylko jedna piąta światowego majątku należy do tzw. krajów rozwijających się, w których żyje 80% ludności. Natomiast ok. 400 miliarderów posiada w sumie blisko połowę światowych bogactw. Polaryzacja świata wciąż następuje – dochód przypadający krajom biednym cały czas się kurczy. Jednocześnie obserwujemy rosnące podziały społeczne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

„Polacy, nic się nie stało” to jednak za mało

Sekta „prawdziwych Polaków” znowu się przebudziła. Jak pisał Albert Camus, bakcyl dżumy nigdy nie ginie, lecz tylko ulega uśpieniu. Dlatego nieustannie trzeba zabiegać o wolność społeczną i zwalczać wszelkie przejawy autorytaryzmu. W polskich warunkach paliwem, które podgrzewa i niebezpiecznie przegrzewa klerykalno-nacjonalistyczne umysły fanatyków spod znaku spisków narodowych, są różnego rodzaju rocznice historyczne i kolejne mity założycielskie poszukiwaczy „jedynej prawdy”. Mity założycielskie zmieniają się wraz z nowymi zagrożeniami i modami na kolejne pułapki dla jedności narodowej. Raz zagrożeniem mogą być komuniści, innym razem Rosjanie do spółki z Żydami, w innych okolicznościach zdemoralizowane feministki, geje i sprzedajni kosmopolici. Również historyczne odniesienia potrzebne do budowania współczesnej tożsamości „prawdziwych Polaków” mogą się zmieniać. Dziś nie jest już tak ważne, co kto robił w 1980 r. ani co mówił w 1989 r. Dla polskich prawicowców nawet stosunek do upadku rządu Olszewskiego w 1991 r. nie ma już takiego znaczenia jak kiedyś. Dziś kryterium bycia „prawdziwym Polakiem” i niesprzedajnym patriotą stanowi odpowiednia gorliwość w obronie „prawdy smoleńskiej”. Bez względu na to, co to ma oznaczać, trzeba odrzucać oficjalne wyjaśnienia i wierzyć w spisek antypolski. W praktyce weryfikowanie zdrowego rdzenia narodowego, prawdziwego patriotyzmu i bycia członkiem wspólnoty „żyjących

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Opera mydlana, czyli polityka po polsku

Kiedy setki tysięcy Brytyjczyków protestowały na ulicach Londynu przeciwko cięciom socjalnym i neoliberalnym rządom milionerów z Partii Konserwatywnej z premierem Cameronem na czele, w tym samym czasie podobna liczba Niemców na ulicach Berlina, Kolonii, Hamburga i innych miast protestowała przeciwko elektrowniom atomowym. W BBC mogliśmy oglądać twarz Camerona, spod której przebijał się zarys oblicza Thatcher, z podpisem: „Pamiętamy i nie chcemy” czy też „Tak jak Thatcher, tylko jeszcze gorzej”. Brytyjska opinia publiczna z zainteresowaniem śledzi rozgrywający się nowy i narastający konflikt społeczny. A czym żyły polskie media? Ponad połowa czasu w wieczornych wiadomościach w tzw. telewizji publicznej poświęcona była ostatniemu skokowi Adama Małysza. Informacji ze świata nie było żadnych. Podobnie niewiele można było się dowiedzieć o polskiej rzeczywistości, która została zredukowana do festynu w Zakopanem. To raczej nie wyjątek, ale reguła programów informacyjnych w Polsce. Ktoś, nie znając Polski, mógłby pomyśleć, że to kraj mlekiem i miodem płynący, gdzie nie ma żadnych zmartwień, a jego mieszkańcy to ludzie wybitnie wysportowani. A jak jest naprawdę? Problemów dookoła pod dostatkiem, nawet najdłuższy skok Małysza nie mógłby przykryć wszystkich słabości tej krainy, zamieszkanej przez coraz bardziej smutnych i zagubionych Polaków. A ich fascynacja jakimkolwiek, nawet najmniejszym sukcesem jakiegokolwiek

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Wielkie oszustwo

Platforma Obywatelska wygrała wybory w 2007 r. jako siła blokująca PiS, a jednocześnie obiecująca wielką modernizację. Wtedy PiS udało się zablokować, ale z modernizacją wyszło kiepsko. Dziś premier Tusk na łamach „Gazety Wyborczej” wymienia nowelizację ustawy o szkolnictwie wyższym jako jeden z sukcesów swego rządu. Czy jest się z czego cieszyć? Na początku lat 90. uznawano, że poziom wykształcenia Polaków to znaczący wkład w budowę nowego ładu. Było to założenie oparte na myśleniu życzeniowym – wówczas tylko 7% Polaków miało wyższe wykształcenie. Od tamtej pory liczba osób z dyplomem wyższej uczelni podwoiła się, liczba studentów wzrosła kilkukrotnie, a nakłady na naukę wciąż spadają. Minister Kudrycka podejmuje działania pozorowane – chce wprowadzić elementy kultury korporacyjnej na wyższe uczelnie, jednak bez korporacyjnych wynagrodzeń i wkładu finansowego. Nie można tworzyć nauki na poziomie światowym przy nakładach na poziomie afrykańskim. Na początku polskiej drogi do kapitalizmu elity neoliberalne nowego porządku z Leszkiem Balcerowiczem na czele uznały, że pracownicy nauki, jeśli są zaradni, poradzą sobie – nie trzeba dawać im pieniędzy, niech sami sobie dorobią na prywatnych uczelniach. Dla neoliberałów nauka to przecież tylko kolejny towar na sprzedaż. W ten sposób rozpoczął się wielki

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Roku 2013 nie będzie

Od kilku lat celem, któremu podporządkowane są wszelkie działania i decyzje elit władz w Polsce, jest organizacja Euro 2012. Wokół tej imprezy można było budować różne mity i sprzedawać społeczne obietnice. To miał być silny impuls do modernizacji Polski. Zamiast jednak sieci autostrad, nowych aglomeracyjnych rozwiązań komunikacyjnych i unowocześnienia polskiej rzeczywistości mamy na razie duży bałagan i zadłużanie się miast, które będą gospodarzami piłkarskiego turnieju. Tnie się wszelkie wydatki, aby znaleźć pieniądze na przeprowadzenie imprezy w 2012 r. Naprawy dróg, nowe inwestycje dla mieszkańców, nowe przedszkola – to wszystko musi zaczekać. Euro wbrew obietnicom nie zbliża nas do Europy – ani społecznie, ani mentalnie. Zapyziały zaścianek i wąski elitaryzm wciąż triumfują. Kiedy media podniecały się rozpoczęciem sprzedaży biletów na Euro 2012, w Teatrze Polskim we Wrocławiu odbyła się premiera sztuki Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego „Tęczowa Trybuna 2012”. Przedstawienie osnute jest właśnie wokół mistrzostw oraz społecznego tła, które temu towarzyszy. Autorzy teatralnej wiwisekcji polskich absurdów skutecznie demaskują powierzchowną polską demokrację. Za pretekst służy oddolna inicjatywa kibiców gejów, którzy domagają się – na wzór rozwiązań istniejących w zachodnich klubach,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Życie w kraju klasy C

Ostatnio do obiegu publicznego przebijają się coraz częściej różne informacje, które nie tylko podważają propagandowy mit Polski jako „zielonej wyspy”, lecz także sięgają głębiej i osłabiają oficjalną ideologię sukcesu transformacji Polski minionych 20 lat. Np. z najnowszych badań przeprowadzonych przez Bibliotekę Narodową dowiadujemy się, że Polacy przestają czytać cokolwiek, a ich kapitał kulturowy leci w dół. I nie chodzi tylko o brak kontaktu z jakąkolwiek książką w ciągu minionego roku (56% Polaków deklaruje taką postawę), ale o kompletne odrzucenie czynności czytania (tylko 53% rodaków przeczytało w ciągu miesiąca tekst dłuższy niż trzy strony maszynopisu!). Można to nazwać triumfem analfabetyzmu wtórnego w społeczeństwie polskim. Wraz z zalewem komercyjnej popkultury, infantylizacją mediów elektronicznych oraz urynkowieniem coraz szerszych obszarów życia społecznego Polacy czytają coraz mniej. Jeszcze na początku lat 90. do braku kontaktu z książką przyznawało się ok. 29% społeczeństwa, natomiast blisko połowa czytała ponad siedem książek rocznie. Jak podaje Edwin Bendyk („Polityka” nr 8), średnia zakupów książek do bibliotek również mocno leci w dół: w 2009 r. było to średnio 7,5 woluminu na 100 mieszkańców, natomiast normą obowiązującą w czasach PRL było 18 woluminów (przy standardach międzynarodowych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Pogoda dla bogaczy albo kapitalizm po polsku

Komercjalizacja życia społecznego następuje w Polsce w zabójczym tempie. Wszystko staje się towarem, za który trzeba płacić. Państwo nie chce dawać obywatelom nawet pozorów darmowych usług publicznych. Służba zdrowia już dawno została de facto sprywatyzowana na poziomie indywidualnym – szybka wizyta u lekarza specjalisty po prostu musi być płatna. Na darmową pomoc takiego lekarza trzeba czekać tygodniami, a nierzadko miesiącami. Ostatnio Ministerstwo Infrastruktury ogłosiło stawki opłat, które będą obowiązywać na „rządowych” odcinkach autostrad – ok. 20 gr za kilometr oznacza, że za przejazd z Wrocławia do Gliwic i z powrotem zapłacimy ponad 60 zł, a ze Śląska do Gdańska 200 zł w jedną stronę. Rządowi urzędnicy tłumaczą się, że to nie jest dużo, w dodatku sporo mniej niż na odcinkach zarządzanych przez prywatne konsorcja. Rzeczywiście, opłata za przejazd kawałkiem autostrady należącej do Jana Kulczyka i innych tego typu osobników będzie wyższa niż ta płacona ministrowi Grabarczykowi. Ale to żadne pocieszenie. Najgorsze, że nikogo to nie oburza. Drogi budowane za pieniądze podatników, utrzymywane z pieniędzy wszystkich obywateli i tak nie będą powszechnie dostępne. Jeśli już płacić, to z pewnością mniej i w innej formie. Budowa bramek jest kosztowna i powoli odchodzi do przeszłości. Kiedy Europa będzie się żegnała z bramkami autostradowymi,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.