Od czytelników
Listy od czytelników nr 25/2025
Czarne jest zawsze czarne
Nie wiem, kto obejmie funkcję prezesa IPN po wygranej Karola Nawrockiego w wyścigu o urząd prezydenta RP, ale wiem, że kult „żołnierzy wyklętych” musi zostać ukrócony. Tym bardziej że domagamy się od naszych wschodnich sąsiadów rozliczenia ze zbrodniczym nacjonalizmem, który uśmiercił ponad 100 tys. obywateli II RP.
Damian Paweł Strączyk
Polskie wojny plemion
Plemienne wojny? Litości. Przecież zarówno PiS, jak i PO to dwie połówki tego samego postsolidarnościowego tworu powstałego na zgliszczach AWS, PC, ZChN i UW. Te dwie partie różnią się tylko tym, że w PiS jest więcej autentycznych świrów i radykałów. Przedstawię to prościej. Koalicja Obywatelska to rodzice zaniedbujący dzieci, ciężko pracujący, niedający kieszonkowego, bo dzieci same powinny zarobić i jeszcze im trochę oddać. PiS to rodzice pracujący trochę mniej ciężko, udający, że nie zaniedbują, którzy kieszonkowe dają, ale jak im zabraknie, to wyciągają dziecku ze skarbonki. Tu patologia i tam patologia. Politycy wszystkich formacji są na tyle sprytni, że napuszczają Polaków na siebie, a Polacy są na tyle głupi, że dają się na to nabierać. Politycy są jedynymi wygranymi tej sytuacji, bazując na łatwowierności obywateli i pobożnych życzeniach, że będzie lepiej. A tak naprawdę to nic się nie zmienia.
Michał Czarnowski
Należałoby się zastanowić, skąd się biorą te wojny plemion. Otóż w miastach lemingi pedałują ścieżkami rowerowymi, wożą się metrem, tramwajem, autobusem elektrycznym, hulajnogą itp. Cała ta pogardzana prowincja jest wykluczona komunikacyjnie, trzeba mieć passata po Niemcu, aby dojechać na pocztę, o ile nie jest już zlikwidowana, do przychodni, apteki, która połowy leków nie ma, a drugą trzeba zamawiać, drogi są zniszczone, PKS-y zlikwidowane, linie kolejowe zawieszone lub zlikwidowane, zamienione na ścieżki rowerowe, zlikwidowane centra przesiadkowe, czyli dawne dworce. Elity III RP mają perspektywę komunikacyjną Polski jak z Żoliborza do Wilanowa. Ludzie zaczynają się buntować przeciw temu. Kolejna sprawa to likwidacja miejsc pracy na prowincji, gdzie do innej pracy trzeba pokonać 60 km. Wszystkie te partyjki liberalne, centrowe i kanapowo-lewicowe mają warszawską perspektywę, co nie przyciąga wyborców. PiS sprytnie wyczuło ten klimat. Zobaczcie, co się stało z lewicą na Śląsku, w Łodzi, w Wałbrzychu… Kolejni przywódcy niby-lewicowi pozwolili obumrzeć tym ruchom lewicy lokalnej, prowincjonalnej, skupiając się na warszawce.
Grzesiek Witek
Nie zgodzę się, że prowincja, wieś nie zyskały na transformacji gospodarczej. Po wejściu do Unii to rolnicy stali się największymi beneficjentami dopłat. Wystarczyło przyjrzeć się traktorom, na których przyjechali na protest do Warszawy, toż to były maszyny ogromnej wartości. Ale rolnikom zawsze mało… Jak żyć, panie premierze, jak żyć?
Aśka Olszówka
Z Polski do Polski
Z satysfakcją przeczytałem felieton Wojciecha Kuczoka. Ale muszę tu wnieść moje osobiste uwagi, niespełnione pomysły i zalecenia. Otóż ja już w 2016 r. zacząłem lansować tezę, że powinny być dwie Polski. Jedna na wschód od Wisły, druga na zachód od tej rzeki, pomniejszona może o Świętokrzyskie, ale żeby była równowaga powierzchniowa, powiększona np. o Warmię i Mazury. Jak cudownie by było, gdyby we wschodniej Polsce Jarosław Kaczyński mógł panować jako prawdziwy i umiłowany król Jar Wielki, oczywiście dożywotnio, a pan Karol Nawrocki był premierem Rządu Jedności Narodowej w Lublinie. Byłaby to kraina prawdziwej szczęśliwości. A my mieszkalibyśmy w Polsce Zachodniej, w zwykłej demokracji. Ale na linii Wisły powinny być pobudowane zasieki, aby „nielegalni migranci” z Królestwa Polski Wschodniej nie starali się o azyl w tej demokratycznej Polsce.
Marek Dankowski
Listy od czytelników nr 24/2025
Jeszcze zatęsknimy?
Żenujący festiwal urągania Nawrockiemu i jego elektoratowi, jaki miał i – jak widzimy – nadal ma miejsce, więcej mówi o uśmiechniętej Polsce, eliciakach, progresyjniakach czy jak tam ich jeszcze zwać, niż o Nawrockim i jego wyborcach. Demoliberalny mainstream robi to już kolejny raz, kolejny raz przeciwskutecznie i – to już jest naprawdę niesamowite – po raz kolejny nie wyciąga z klęski żadnych, ale to żadnych rozsądnych wniosków. Naprawdę, chyba już szympans po tylu wtopach by się połapał, że robi coś źle, a uśmiechlako-eliciaki nie są w stanie tego ogarnąć. Do tej pory walenie z barana w ścianę nie przynosiło efektu, więc walcie dalej. Tylko mocniej. Wówczas wasi przeciwnicy się zawstydzą i przy następnych wyborach na pewno zagłosują, jak należy, a niesłuszni, niegodni demokracji kandydaci w ogóle nie ośmielą się stanąć do wyborczej rywalizacji.
Roland Wagner
Róbmy swoje
Skaldowie śpiewali ponad 50 lat temu: „Nie zawsze twój bas dociera do mas, czasami trzeba piano”. Nie stanęli na wysokości zadania żołnierze frontu ideologicznego, inżynierowie dusz. Na laurach spoczęli, zaniedbali pracę ideowo-polityczno-wychowawczą. Nie potrafili dotrzeć do mas z przekazem, strasząc mieszkaniem, snusami, ustawkami. A jak widać, demokracja nie jest dana raz na zawsze. Nadzieja trwała trzy godziny. A teraz czas chorał żałobny ponuro śpiewać, jakoby dusze owe potępione, co się nocami po Polach Dzikich snują…
Grzegorz Kotyński
„Tragiczne okoliczności” zamiast mordu
Problem w pracach ekshumacyjnych polega na tym, że w 2015 r. parlament Ukrainy przyjął ustawę, wedle której za bojowników walk o niezawisłość Ukrainy uznani są wszyscy ci, którzy uczestniczyli w różnorodnych formach walki o niezależność kraju w XX w. Czyli zbrodniarze z OUN/UPA, którzy wymordowali w latach 1943–1947 prawie 130 tys. Polaków, są wedle tej ustawy bohaterami Ukrainy. Co najważniejsze, wedle ustawy karze podlegają wszyscy, którzy okazywaliby lekceważenie dla weteranów, negowali celowość ich walki – każdy, kto powie, że Bandera, Szuchewycz i cała ich banda z OUN/UPA to mordercy Polaków, zostanie przestępcą na Ukrainie. I teraz, wracając do ekshumacji toczących się pod nadzorem ukraińskich służb i ludzi z tamtejszego IPN, można stwierdzić, że to po prostu farsa. Już samo wykluczenie dzieci jako ofiar banderyzmu to splunięcie w twarz żyjącym jeszcze krewnym tych ofiar. Te ekshumacje to po prostu marne przedstawienie dla naiwniaków, którzy sądzą, że to poprawi stosunki między narodami. Dlaczego Niemcy mogli przełknąć swoją nazistowską historię, przepraszać i zapewniać, że to nigdy się nie powtórzy? Jak to jest, że Ukraina za pieniądze otrzymywane od innych krajów stawia zbrodniarzom muzea?
Michał Czarnowski
Listy od czytelników nr 23/2025
„Sztandar Młodych”: historia pierwszej publikacji postulatów gdańskich
Z opóźnieniem przeczytałem artykuł red. Pawła Dybicza o „Sztandarze Młodych” – gazecie, która odegrała wielką rolę w historii polskiego dziennikarstwa, polityki i społeczeństwa w okresie Polski Ludowej („Sztandar Młodych” – więcej niż kuźnia talentów”, „Przegląd” nr 19/2025). Znalazłem w nim przypomnienie wydarzenia, jakim było opublikowanie przez ten dziennik 21 postulatów gdańskich. Fakt, że „SM” jako pierwszy opublikował te postulaty, jest częścią jego dziejów i powodem do satysfakcji dla ówczesnego zespołu i jego naczelnego, Jacka Nachyły.
Paweł Dybicz wątpi jednak, by „była to samodzielna decyzja kierownictwa redakcji”, ponieważ „trudno uwierzyć, że ogłoszenie drukiem tych postulatów nie odbyło się za zgodą czynników wyższych niż redaktor naczelny”. I w zasadzie ma rację. W zasadzie, do pamiętnej publikacji bowiem doszło nie za zgodą „czynników wyższych”, lecz z ich inspiracji. „Był to – pisze dalej Dybicz – z pewnością wynik walki kadrowej toczonej już na szczytach partyjnej władzy”. I tu już racji nie ma. Nie był, a i szczyty władzy to nie były. Co najwyżej jej średni szczebel.
Być może trudno dziś w to uwierzyć, ale rzecz cała zaczęła się w gmachu przy Nowym Świecie 6, czyli w tzw. Białym Domu. Pracowałem wówczas w Wydziale Prasy, Radia i Telewizji KC PZPR, a moim bezpośrednim przełożonym był nieżyjący już niestety dr Mieczysław Krajewski. Nie tylko zwierzchnik, ale też przyjaciel i mentor. W dniu poprzedzającym pamiętne wydanie „SM” w trakcie codziennej porannej odprawy poinformowano nas, że na kierownictwie partii, obradującym w tamtych dniach permanentnie, pojawił się pomysł ewentualnego desantu na Stocznię Gdańską w celu spacyfikowania strajku. Brzmiało to strasznie. Po odprawie Mietek zaciągnął mnie do swojego pokoju, zamknął drzwi na klucz i poruszony powiedział coś, co brzmiało mniej więcej tak: „Wiesz, możesz ciężko przepracować całe życie i nie zrobić nic ważnego. Ale czasem się zdarzy inaczej. I jeśli tej okoliczności nie dostrzeżesz, to nigdy już sobie tego nie wybaczysz. To jest właśnie taka sytuacja. Coś musimy zrobić, bo jeśli dojdzie do przerwania strajku siłą i kolejnych ofiar, jak przed dekadą, to konsekwencje będą nie do wytrzymania”.
Mieczysław Krajewski używał słów dużo bardziej emocjonalnych, już ich dokładnie odtworzyć nie potrafię, pamiętam tylko klimat tej rozmowy, właściwie jego monologu, i kolejne kroki, jakie wykonaliśmy. Gorączkowo, bo nie mieliśmy czasu, szukaliśmy rozwiązania będącego na nasze możliwości, aż Mietek wpadł na pomysł, że trzeba upublicznić postulaty gdańskie, od kilku dni już znane, choć wciąż niepublikowane, w których nie ma nic (poza naiwnością, by nie rzec głupotą w niektórych przypadkach), co uzasadniałoby rozwiązania siłowe. Mieliśmy nadzieję, że to wykluczy czarny scenariusz. Jawność jest bronią.
Zaczęliśmy rozważać, w której gazecie można by to zrobić, by rzecz nie wydała się przed czasem, bo wtedy z pomysłu nici. Padło na „Sztandar Młodych”, z którym byliśmy zaprzyjaźnieni i który nam partyjnie podlegał. Istniała jednak cenzura, która bez zgody kierownictwa partii nie dopuściłaby do takiej publikacji. Najpierw zatem poszukaliśmy tam sojusznika. Osobą, której mogliśmy zaufać, była Irena Karska, szefowa Departamentu Prasy Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Zaryzykowała bez wahania, a ryzykowała wszystko (ona też odczuła to potem najdotkliwiej). Gdy gazeta szła do druku, odwołała cenzora z planowego dyżuru w drukarni (bodaj DSP) i sama wzięła ten dyżur. Żaden cenzor nie zwolniłby takiej gazety do druku bez politycznej zgody.
Potem spotkaliśmy się w redakcji „SM” u naczelnego Jacka Nachyły, który też nie miał wątpliwości. I tylko on oraz jeden z jego zastępców, Waldemar Mickiewicz, znali od początku wszystkie okoliczności sprawy. Wiedzieliśmy, że im więcej osób wtajemniczonych, tym większe ryzyko niepowodzenia. Kierownictwo redakcji zaplanowało czołówkę gazety (byliśmy przy tym), mieszcząc w niej dla równowagi, oprócz postulatów z wybitym hasłem „Socjalizm tak – wypaczenia nie!”, reportaż z posiedzenia Centralnej Rady Związków Zawodowych w charakterze politycznego alibi. Wydawało nam się to wtedy niebywale mądre i przebiegłe, choć było dość naiwne i czytelne jak książeczka dla dzieci. W tej fazie tajemnicy już być nie mogło. Aby wyciszyć pojawiające się w redakcji obawy o konsekwencje, Mieczysław Krajewski dokonał też w sumie naiwnej mistyfikacji: wykonał udawany telefon do cenzury. Kontakty z cenzurą nie odbywały się w taki sposób, a już na pewno nie w sprawach ważnych. Sam urząd był trzymany żelazną ręką przez Stanisława Kosickiego, prezesa GUKPPiW, a taki telefon oznaczałby oczywistą „dekonspirację”. Rzecz się udała, chociaż część nakładu została wycofana z kiosków.
Czy miało to wpływ na bieg sierpniowych spraw? Wątpię. Postulaty gdańskie i tak zostałyby w końcu opublikowane, a w kierownictwie PZPR obok radykałów byli ludzie z wyobraźnią, którzy zdawali sobie sprawę z konsekwencji, jakie przyniosłyby próby stosowania skrajnych rozwiązań. Nie było już wtedy innej drogi niż polityczne rozwiązanie konfliktu, którego zakres i charakter bardzo się różniły od wydarzeń z Grudnia 1970. Z socjalizmem też nie miało to wiele wspólnego, bo myśleliśmy przede wszystkim o tym, aby nie doszło do kolejnego politycznego kataklizmu i narodowego nieszczęścia.
Miało to natomiast wpływ na nasze życie. Wiele wtedy o ludziach się dowiedzieliśmy. Następnego dnia już nie pracowaliśmy (Mietek, Irena, ja) i czekaliśmy na Centralną Komisję Kontroli Partyjnej, a podległe nam redakcje zostały przed nami ostrzeżone. I tak, czekając „na topór”, doczekaliśmy się zmiany władzy i wszystko wróciło do „normy”. Ale to już na inną opowieść. Przypomnę tylko anegdotę z Jackiem Nachyłą w roli głównej. Kilka dni po zmianie ekipy zostaliśmy w trójkę wezwani do Jerzego Waszczuka, sekretarza KC i zastępcy członka Biura Politycznego. I to wtedy Nachyła uczył go, jak się czyta gazetę: nie złożoną wpół, kiedy widać tylko bijące po oczach postulaty, ale rozłożoną, bo wtedy widać też CRZZ. W konsekwencji kazano nam iść precz, czyli wracać do roboty.
Przypominam tę sprawę w dużym skrócie i tylko dlatego, żeby podkreślić, że autorskie prawo do tego epizodu mają w pierwszym rzędzie Mieczysław Krajewski, pomysłodawca i motor całego przedsięwzięcia, oraz Irena Karska i Jacek Nachyła, który podejmował ostateczną decyzję, z pełną świadomością ryzyka i odpowiedzialności. Bez tej trójki rzecz by się nie wydarzyła. Nie pozycja „Sztandaru Młodych” na rynku medialnym – jak chce Paweł Dybicz – lecz odwaga, wyobraźnia i rozum polityczny redaktora naczelnego zadecydowały o powodzeniu całej akcji. Niczego to nie ujmuje „Sztandarowi Młodych”. Odwrotnie, pokazuje, jak świetnych szefów miewała ta gazeta.
I jeszcze jedna uwaga: druk postulatów gdańskich nie miał związku z odwołaniem Jacka Nachyły z funkcji naczelnego. Powodem bezpośrednim było – i tu zgoda – zamieszczenie wywiadu z Jackiem Kuroniem. Trzeba przy tym pamiętać, że jesień 1981 r. to był już zupełnie inny czas. Konflikt polityczny narastał dramatycznie, towarzyszyły mu niebywałe emocje społeczne, a i stawka tego konfliktu była inna. Tu chodziło już nie o korektę polityki społecznej czy socjalnego ustroju państwa, lecz wprost o jego byt i nasze wspólne bezpieczeństwo.
Historię pierwszej publikacji postulatów sierpniowych opisałem skrótowo kilka lat temu (2017) w „Dzienniku Trybuna” w odpowiedzi na próbę pisania jej na nowo i nie całkiem zgodnie z rzeczywistością oraz na wystawianie piersi do nie swoich orderów (autora tamtej próby pominę). Teraz ten przyczynek do dziejów „Sztandaru Młodych” podrzucam „Przeglądowi” z nadzieją, że może przyda się badaczom, zainteresuje niektórych przynajmniej czytelników, no i dlatego, że historia „Przeglądu” zazębia się w jakiś sposób z historią „Sztandaru Młodych”.
Jerzy Słabicki
Listy od czytelników nr 22/2025
Biedni czy bogaci? Politycy lubią wskaźnik PKB, czyli produkt krajowy brutto, zwłaszcza gdy rośnie. Bo gdy rośnie, ich zdaniem rośnie wszystko – od słupków poparcia w sondażach po dobrobyt. Ale sprawa jest bardziej złożona, bo PKB to w uproszczeniu suma wszystkich faktur wystawionych w gospodarce. Czyli pomiar strumienia gospodarczego, który nic nie mówi ani o jego strukturze, ani o jego wielkości. Na PKB składa się produkcja fabryki trującej pobliską rzekę i praca firm tę rzekę oczyszczających. Wzrost PKB nie jest
Listy od czytelników nr 20/2025
Nigdy nie mówię „Ziemie Odzyskane” Prof. Andrzej Romanowski w swoim felietonie napisał, że „Ziemie Zachodnie i Północne to łup wojenny, zdobyty 80 lat temu na państwie niemieckim przez Armię Czerwoną”. Zdania tego nie można pozostawić bez komentarza. Pierwszym biskupem misyjnym z siedzibą w Poznaniu był Jordan, który prawdopodobnie nie był Niemcem. Bolesław Krzywousty toczył z cesarzem Henrykiem V walki, m.in. pod Wrocławiem. Psie Pole nie jest więc kompletnie zmyślone. Aleksander Dziurzyński Opisując dzieje zachodnich i północnych ziem polskich, Andrzej Romanowski
Listy od czytelników nr 19/2025
Dla kogo wybory za granicą W felietonie „Wybory za granicą” („Przegląd” nr 17) Attaché podaje, że w drugiej turze wyborów prezydenckich w 2020 r. wzięło udział 516 tys. Polaków za granicą, a o zwycięstwie jednego z kandydatów zadecydowało 421 tys. głosów. Są to zatem głosy istotne. I tu nasuwa mi się refleksja, dlaczego o tym, kto będzie prezydentem mojego kraju, ma decydować ktoś, kto wyjechał z niego ponad 40 lat temu i przyjeżdża raz lub dwa razy w roku, by wyleczyć zęby albo skorzystać z innych
Ginęli tysiącami. List od czytelnika
Dzień dobry Tragedii wojny i okupacji nie odda książka, artykuł w gazecie czy film. Brak poszanowania dla ofiar to też „tragedia”. Bezpośredni uczestnicy walk nie piszą pamiętników a nawet niechętnie
List od czytelnika
Poważnie zaniepokoiły mnie fragmenty artykułu Tadeusza Klemtewicza pomyślanego jako szlachetny, pacyfistyczny protest przeciw nieuzasadnionym zbrojeniom Europy. I nie chodzi mi o meritum, choć w tej sprawie mam odmienne poglądy, ale o zawarte w tekście nieprawdziwe argumenty, które są kopią oficjalnej,
Listy od czytelników nr 18/2025
Wesołek na tronie Przygnębiające, że wśród kandydatów, którzy mają realne szanse na zwycięstwo w najbliższych wyborach, nie widać osoby odpowiedniej na ten urząd. Obyśmy nie zatęsknili jeszcze za Dudą. Katarzyna Kulesza Andrzej Duda razem z żoną nie pomogli nauczycielom. Pensje mojej grupy zawodowej pozostają dalekie od średniej krajowej. Jedyne, co dobrego uczynił dla oświaty, to blokada kloacznych pomysłów ministra edukacji z PiS. Damian Paweł Strączyk Projekt 2025 zmienia Amerykę Pan Pomarańczowy nie ogarnia współczesnego świata.








