Opinie

Powrót na stronę główną
Opinie

Donald Trump i teoria szaleńca

Ta teoria przynosi profity chyba jedynie Korei Północnej, która konsekwentnie ją stosuje

Sformułowanie teoria szaleńca brzmi obrazoburczo, ale jest to teoria od dawna zadomowiona w nauce o stosunkach międzynarodowych. Ściślej, od momentu przełamania monopolu USA na posiadanie bomby atomowej i przejścia świata do tzw. ery atomowej. W erze atomowej pomimo istnienia potężnych arsenałów nuklearnych użycie broni atomowej okazało się jak dotąd niemożliwe z uwagi na potencjalną całkowitą destrukcję wojujących stron, a przy okazji prawdopodobnie całej Ziemi. W związku z tym żaden zdrowy na umyśle przywódca państwa atomowego nie wciśnie przycisku uruchamiającego atak nuklearny. Nie może też wiarygodnie grozić oponentowi/oponentom takim atakiem.

Co jednak, jeśli przywódca nie jest zdrowy na umyśle, a przynajmniej uda mu się przekonać przeciwnika, że nie wszystko z nim w porządku? Czy decydenci polityczni w państwie, wobec którego zostaną sformułowane groźby nuklearne przez przywódcę uchodzącego za niezrównoważonego, irracjonalnego czy wręcz szalonego, nie będą skłonni do ustępstw?

Tego typu kwestie zaczęli rozważać u schyłku lat 50. minionego wieku dwaj uczeni – Daniel Ellsberg i Thomas Schelling. Ten pierwszy zasłynął przekazaniem „New York Timesowi” tzw. Pentagon Papers – ściśle tajnego raportu Departamentu Obrony na temat zaangażowania USA w Wietnamie i ukrywanych przed opinią publiczną wątpliwości wysokich przedstawicieli amerykańskiego rządu, czy wygranie wojny wietnamskiej jest możliwe. Ten drugi w 2005 r. otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii (wraz z Robertem Aumannem) za ukazanie możliwości zastosowania teorii gier w naukach społecznych i mikroekonomii. Ellsberg przedstawił przyczynki do teorii szaleńca w wykładzie „The Political Uses of Madness”. Schelling w pracy „The Strategy of Conflict”. Oczywiście ani Ellsberg, ani Schelling nie namawiali amerykańskiego prezydenta do prób stosowania teorii szaleńca.

Dodam jeszcze na marginesie, że historycy myśli politycznej łatwo wskażą, iż zalążki tej teorii da się znaleźć u Machiavellego w „Rozważaniach nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Liwiusza”, w których słynny Florentczyk stwierdza, że „czasami jest rzeczą niezwykle roztropną symulować szaleństwo”. A chcąc raz potraktować sprawę fundamentalnie, należałoby się zwrócić do myślicieli starożytnych, bo trzeba zakładać, że tam znajduje się początek tej idei, zgodnie z twierdzeniem Arnolda Gehlena, że „Grecy wszystko wiedzieli i można pośród nich znaleźć prekursora każdej ważnej myśli”.

Wedle Harry’ego Robbinsa Haldemana, szefa personelu Białego Domu za prezydentury Richarda Nixona, właśnie prezydent Nixon bezpośrednio powoływał się na teorię szaleńca i tym samym wprowadził ją do amerykańskiej praktyki politycznej. W pamiętnikach opublikowanych w 1978 r. pod tytułem „The Ends of Power” Haldeman wskazuje, że prezydent Nixon celowo wysyłał do Moskwy i Hanoi sygnały, że jest „szaleńcem” zdolnym do każdego irracjonalnego czynu, łącznie z użyciem broni jądrowej, w celu przełamania impasu i zmuszenia strony komunistycznej do negocjacji. „Nazywam to teorią szaleńca, Bob – relacjonuje słowa prezydenta Haldeman – chcę, aby Wietnamczycy z Północy uwierzyli, że doszedłem do momentu, w którym mogę zrobić wszystko, żeby zakończyć wojnę. Rozpuściliśmy wśród nich plotkę, że »na miłość boską, wiecie, iż Nixon ma obsesję na punkcie komunizmu. Nie będziemy potrafili go powstrzymać, gdy się wścieknie, a trzyma palec na nuklearnym przycisku«, i Ho Chi Minh osobiście w ciągu dwóch dni stawi się w Paryżu, błagając o pokój” (H.R. Haldeman, J. DiMona, „The Ends of Power”, s. 82-83).

Teoria szaleńca od początku drugiej kadencji Donalda Trumpa przeżywa renesans

Prof. dr hab. Piotr Kimla pracuje w Katedrze Stosunków Międzynarodowych i Polityki Zagranicznej Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

„Ministerstwo prawdy” Nawrockiego

Obecny szef IPN traktuje tę instytucję jako miejsce realizacji swojej antykomunistycznej pasji

Karol Nawrocki został prezesem Instytutu Pamięci Narodowej w szóstym roku rządów PiS, po czterech latach pełnienia funkcji dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, całą zatem karierę zawdzięcza partii, którą teraz reprezentuje w wyborach prezydenckich. W kwietniu 2021 r. jego kandydaturę rekomendowało Kolegium IPN złożone wyłącznie z pisowskich nominatów, z których większość zasiada w tym gremium także w kolejnej kadencji, do 2030 r. Są to zarówno czołowi historycy z obozu prawicy: profesorowie Andrzej Nowak, Wojciech Polak, Jan Draus, Tadeusz Wolsza, jak i „zawodowi antykomuniści” bez wykształcenia historycznego: Bronisław Wildstein i Krzysztof Wyszkowski.

Jeden z członków Kolegium IPN, które rekomendowało Nawrockiego, czołowy lustrator Sławomir Cenckiewicz (za rządów PiS dyrektor Wojskowego Biura Historycznego i przewodniczący komisji ds. badania wpływów rosyjskich), wkrótce potem złożył rezygnację, by zostać doradcą nowego prezesa IPN. Innym doradcą Nawrockiego został Jan Józef Kasprzyk, były pisowski szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych.

Lista ludzi z obozu Zjednoczonej Prawicy, którzy stracili państwowe posady po ostatnich wyborach parlamentarnych i zostali przygarnięci do IPN, jest zresztą znacznie dłuższa, np. była prezes Polskiego Radia Agnieszka Kamińska w zeszłym roku została dyrektorką Centralnego Przystanku Historia im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Wybór Nawrockiego przez Sejm w maju 2021 r. był czystą formalnością, tym bardziej że kandydat na prezesa IPN uzyskał poparcie nie tylko mającej wtedy samodzielną większość partii Kaczyńskiego, ale również całego klubu Konfederacji i trzech posłów PSL (Piotra Zgorzelskiego, Marka Sawickiego i Jacka Tomczaka). Większy problem stanowiło uzyskanie zgody Senatu, gdzie PiS nie miało już wtedy większości. Ale i tam Nawrocki ostatecznie został zaakceptowany – dzięki głosom dwóch senatorów PSL (byli to Jan Filip Libicki oraz Ryszard Bober) i jednego z PO (Antoni Mężydło). Stało się tak wskutek nieformalnego układu zawartego przez wicemarszałka Zgorzelskiego z szefem klubu PiS Ryszardem Terleckim: w zamian za poparcie dla nowego prezesa IPN ludowcy uzyskali zgodę PiS na wybór zgłoszonego przez PSL kandydata na rzecznika praw obywatelskich.

Ostatecznie Karol Nawrocki zajął fotel prezesa IPN 23 lipca 2021 r. i jest piątą osobą pełniącą tę funkcję w ciągu ostatniego ćwierćwiecza (jego poprzednik, też z nadania PiS, Jarosław Szarek, kieruje obecnie krakowskim Muzeum Armii Krajowej, a prezes IPN z lat 2011-2016, Łukasz Kamiński, stoi na czele Zakładu Narodowego im. Ossolińskich). I tak jak wszyscy poprzedni szefowie instytutu Nawrocki od początku stoi na gruncie twardego antykomunizmu, co wręcz narzuca sama ustawa o IPN. Już w pierwszym zdaniu podkreśla ona „patriotyczne tradycje zmagań Narodu Polskiego z okupantami, nazizmem i komunizmem”. A zaraz potem zrównuje „zbrodnie komunistyczne” z nazistowskimi, przy czym za te pierwsze (w dodatku nieulegające przedawnieniu) uznaje „czyny popełnione przez funkcjonariuszy państwa komunistycznego w okresie od dnia 8 listopada 1917 r. do dnia 31 lipca 1990 r.”.

Klerykalnym nurtem

Mając tak szerokie pole do popisu, Karol Nawrocki (rocznik 1983) od czterech lat traktuje IPN jako miejsce realizacji swojej antykomunistycznej pasji, którą tak opisuje w oficjalnym życiorysie: „Przewodniczący Koalicji na Rzecz Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Gdańsku. Ponadto w 2013 r. był jednym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Ameryka i świat w obliczu kryzysu przywództwa

W imponującym tempie – zanim jeszcze minął pierwszy kwartał prezydentury Donalda Trumpa – Wydawnictwo Naukowe PWN ofiarowało czytelnikom pogłębioną analizę zagrożenia, jakim dla świata jest jego powrót do Białego Domu. Książka Grzegorza Kołodki „Trump 2.0. Rewolucja chorego rozsądku” to nie tylko wnikliwa krytyka polityki Trumpa („trumpizmu” według określenia Kołodki), ale także uważne spojrzenie na kryzys, w jakim od pewnego czasu znajduje się polityka amerykańska.

Kryzys ten ma dwa główne aspekty. Jeden to neoliberalna polityka ekonomiczna kilku poprzednich administracji, na którą reakcją jest populizm. W walce tych dwóch tendencji ukształtowała się w USA szczególna wersja polityki ekonomicznej, którą Kołodko nazywa „trumpizmem”. Jest to, jak pisze, „polityka absurdów, która myli skutki z przyczynami, nie pojmuje istoty zależności przyczynowo-skutkowych i sprzężeń zwrotnych obiektywnie występujących w stosunkach gospodarczych, zarówno krajowych, jak i międzynarodowych, nie potrafi prawidłowo policzyć skumulowanych kosztów i oszacować rzeczywistych efektów uruchamianych procesów ekonomicznych”. Takiej polityce

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Niepodległość i patrioci

Rok 1990 był rokiem demagogii. Odtąd III RP nigdy już nie zeszła z drogi populizmu i na tym gruncie wyrosła jej radykalna prawica

Stanisław August Poniatowski doczekał sprzyjającej Rzeczypospolitej koniunktury politycznej, ale była to zmiana chwilowa i nie uratowała kraju przed rozbiorami. Józef Piłsudski wykorzystał koniunkturę wynikłą z pustki politycznej po zaborcach i okupantach. A Wojciech Jaruzelski?

Hipotekę miał zszarganą jeszcze bardziej niż ostatni król Rzeczypospolitej: wszak dopiero co skierował wojsko polskie przeciw powstaniu Polaków. W dodatku przeciw powstaniu, które – w przeciwieństwie do konfederacji barskiej – nie miało charakteru zbrojnego. Czy jednak miał wyjście? Stan wojenny wprowadził w momencie dekoniunktury, wobec realnie istniejącego zagrożenia dla polskiej państwowości, przynajmniej w dotychczasowym kształcie terytorialnym. Realizował w Polsce interes rosyjski? Oczywiście – działał dokładnie tak jak Stanisław August. Bo też – tak jak on – uważał, że status quo jest wartością, że jest zgodny z polskim interesem narodowym. Naruszenie status quo gotowe było przynieść nieszczęście. Jaruzelski, miłośnik historii i literatury, był akurat jednym z tych, którzy przerobili lekcję Konstytucji 3 maja. A w 1939 r. na własne oczy widział rozbiór świeżo odzyskanego państwa.

Zatem nie zerwał z Rosją, jak zrobił to na cztery lata Stanisław August. I w przeciwieństwie do niego oszczędził rodakom kolejnej klęski. Dobrze wiedział, że Polska nie ma sojuszników – nawet takich, jakimi w czasie Sejmu Wielkiego były Prusy czy Wielka Brytania. Polska była zdana na Rosję i tylko na Rosję, ta zaś – jak w XVIII w. – była gwarantką polskich granic. Że mimo to udało się Jaruzelskiemu zachować będące solą w oku Moskwy polskie społeczno-polityczne odmienności, to graniczyło z cudem. Ale było możliwe, bo rozbrajało demokratyzacyjne pomysły Solidarności. Jednak kolejne decyzje Jaruzelskiego, jak Trybunał Konstytucyjny, Trybunał Stanu czy Rada Konsultacyjna przy przewodniczącym Rady Państwa, choć nie bez racji pomawiane o fasadowość, tworzyły przecież pierwsze przyczółki państwa demokratycznego. A z biegiem czasu traciły tę fasadowość: Trybunał Konstytucyjny zaczął urzędowanie od werdyktu nieprzychylnego rządowi, a protokoły z posiedzeń Rady Konsultacyjnej były drukowane – rzecz w realnym socjalizmie niesłychana – bez cenzury. Wszystko to dokonywało się pod stałym naciskiem Solidarności: śmiertelnie skłócone obozy polityczne szły osobno, lecz w jednym kierunku.

Początek koniunktury

Stanisław August przeżył Katarzynę, ale był już wtedy ekskrólem, a jego państwo nie istniało. Jaruzelski dekoniunkturę przeczekał, a państwo zachował – w dodatku w nienaruszonym kształcie terytorialnym, z ustrojem przekształconym w Październiku 1956 i dodatkowo jeszcze zdemokratyzowanym.

Wprowadzając stan wojenny, Jaruzelski wepchnął Solidarność do zamrażarki, ale jej fizycznie nie zniszczył. Postawa taka była rezultatem zasadniczej zmiany charakteru władzy w PRL. W grudniu 1970 r., podczas wystąpień robotniczych na Wybrzeżu, Władysław Gomułka mówił o kontrrewolucji. W sierpniu 1980 r. Edward Gierek nie chciał już strzelać do robotników, a w roku 1981 Stanisław Kania rozmawiał z Solidarnością. To wszystko było zobowiązujące także dla następców, i to mimo niechcianej tragedii w kopalni Wujek. Wprowadzając stan wojenny, Jaruzelski nie mógł się spodziewać zmiany charakteru ZSRR, a jednak doczekał pierestrojki Michaiła Gorbaczowa. Przez swe kroki demokratyzacyjne stał się poniekąd ojcem chrzestnym pierestrojki.

Objęcie rządów w roku 1985 przez Gorbaczowa oznaczało powrót do Polski koniunktury. Oczywiście pojawienie się w ZSRR nowej polityki było następstwem twardej postawy prezydenta USA Ronalda Reagana, a w rezultacie – sowieckiej przegranej w wyścigu zbrojeń. Zadziwiające jednak, że i w tym przypadku brak w Polsce rzetelnej oceny historii. Wszak Gorbaczow – jak niegdyś cesarz Aleksander I – zwrócił Polakom wolność. Z tym że Aleksander zapowiedział

Artykuł jest skróconą wersją tekstu, który ukaże się w książce „Okrągły Stół – wyprawa w nieznane”, będącej zbiorem referatów prezentowanych na konferencji pod tymże tytułem, zorganizowanej przez Muzeum Niepodległości, Fundację Amicus Europae i Fundację Ogólnopolskiej Komisji Historycznej Ruchu Studenckiego im. Wiesława Klimczaka.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Ukrainy i Europy nie stać na odrzucenie planu Trumpa

Goszczący już na łamach „Przeglądu” Anatol Lieven należy do grupy bardziej obiektywnych zachodnich analityków polityki międzynarodowej. Ma nieczęstą zdolność widzenia i eksponowania tego, co w danej kwestii zasadnicze, i odrzucania tego, co peryferyjne. Sprawuje funkcję dyrektora Programu Euroazjatyckiego w Quincy Institute of Responsible Statecraft. Jest byłym wykładowcą w Georgetown University w Katarze. Wykładał także w Departamencie Studiów Wojennych londyńskiego King’s College. Prezentowane fragmenty artykułu Lievena ukazały się 24 kwietnia 2025 r. w witrynie internetowej: responsiblestatecraft.org. Tam też można zapoznać się z całością jego wywodów.

 

Zasadnicze zręby planu pokojowego w odniesieniu do Ukrainy zarysowane przez administrację Trumpa nie są nowe, opierają się na zdrowym rozsądku i zostały milcząco zaakceptowane przez Kijów. Ukraińscy urzędnicy przyznają, że w dającej się przewidzieć przyszłości nie ma szans na odbicie przez ukraińską armię terytoriów okupowanych obecnie przez Rosję. (…) Z drugiej strony, jak wskazują doniesienia, przystając na zawieszenie broni wzdłuż obecnej linii frontu, Putin zasygnalizował gotowość porzucenia rosyjskiego żądania, aby Ukraina wycofała się z części prowincji, do których Rosja rości sobie pretensje, a które wciąż są w rękach Ukrainy. Także w tym wyraża się zdrowy rozsądek. Ukraińcy nigdy nie zgodzą się ich oddać, a sądząc na podstawie żółwiego tempa postępów Rosjan, opanowanie tych terytoriów w obliczu ukraińskiego oporu wspieranego przez USA oznaczałoby długi i krwawy bój, na końcu którego Rosja zdobyłaby zrujnowane pustkowia.

Członkostwo Ukrainy w NATO nie jest czymś realistycznym, nawet bez amerykańskiego weta. Jest tak, ponieważ wszyscy obecni członkowie paktu jasno stwierdzili, że nie będą walczyć w obronie Ukrainy, a kilka europejskich krajów również sprzeciwia się przyjęciu Kijowa do organizacji. Podczas rozmów pokojowych na początku wojny sam prezydent Zełenski powiedział, że ponieważ wszystkie czołowe rządy krajów NATO (w tym administracja Bidena) odmówiły złożenia obietnicy członkostwa [Ukrainy – przyp. P.K.] w pakcie w ciągu pięciu lat, traktat o neutralności z gwarancjami bezpieczeństwa jest najlepszą drogą dla jego państwa.

Przy tym wszystkim plan Trumpa zawiera jedną dużą niespodziankę. Jest nią oferta uznania rosyjskiej suwerenności nad Krymem. (…) To duża koncesja na rzecz Rosji, choć nie tak wielka, jak sugerują zachodnie media, gdyż nie dotyczy czterech prowincji wschodniej Ukrainy, które według Rosji zostały przez nią przyłączone. (…) Istnieje prawna, moralna i historyczna podstawa sprawiająca, że USA mogą traktować Krym w odmienny sposób. Został on przekazany Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej przez Rosyjską Federacyjną Socjalistyczną Republikę Radziecką na podstawie dekretu z 1954 r. Rzecz jasna, bez żadnego pytania o zdanie ludności zamieszkującej Krym. Większość populacji Krymu zagłosowała w 2014 r. za przyłączeniem do Rosji i głosowanie to wydaje się zasadniczo wiarygodne, w przeciwieństwie do „referendów” przeprowadzonych przez Rosję

Wstęp, wybór i przekład Piotr Kimla

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Zmarszczki

Polska nie potrzebuje operacji plastycznej, tylko zdrowego rozsądku, samodzielnego myślenia i głębszej refleksji

Gdyby dzisiejszą Polskę przedstawić jako ludzką twarz, gdzie jedna zmarszczka odpowiadałaby jednej linii podziału, wyglądałaby ona na steranego życiem i zrezygnowanego 90-latka. Bruzdy na czole, bruzdy na policzkach, bruzdy w kącikach ust i oczu, generalnie wszędzie. Wydaje się, że dziś polską tożsamość definiują właśnie podziały. Granice przebiegają w każdym możliwym miejscu. Krzyżują się, przeplatają, wyrastają jedne z drugich, aby pokryć siatką pęknięć społeczny organizm. Najwyraźniejsze są te polityczne. W tym przypadku to nie tylko zwykłe linie, ale pełne kolczastego drutu zasieki, okopy, z których wystają karabiny maszynowe demagogicznych argumentów i granatniki pogardy. Tu flaga europejska, tam tęczowa, a jeszcze dalej dumna biało-czerwona. Pod którą chcesz walczyć, Polaku?

Zwykły szary obywatel jest nieustannie szufladkowany jako czyjś zwolennik lub przeciwnik. Ktoś nam wmówił, że mając swoje poglądy, albo kogoś popieramy, albo stoimy w opozycji wobec kogoś innego. Tertium non datur.

Moje własne zdanie przestało być moim własnym zdaniem. Nie istnieje, bo jakiekolwiek by ono było, zawsze komuś sprzyja, a kogoś innego dyskredytuje. Sceptyczny wobec Unii Europejskiej obywatel to na pewno nawiedzony katol, pisior i fan Grzegorza Brauna w jednym. Zwolennik małżeństw homoseksualnych musi ani chybi być antyklerykalnym lewakiem, a przeciwnik aborcji jest na sto procent antyfeministą i ubranym w żonobijkę damskim bokserem z flaszką piwa w ręce. Feministka zaś to synonim wrednej, rozwścieczonej baby, malującej błyskawice na murach kościelnych i wywrzaskującej w czasie mszy hasła Strajku Kobiet.

Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam!

Jedna wypowiedziana teza sprawia, że w opinii wielu jasne się staje, kim jesteśmy.

To bardzo wygodne i bardzo wyrachowane podejście do rzeczywistości. Trzeba społeczeństwo przekonać, że to, co myśli, sądzi, uważa na dany temat, nie jest tylko poglądem, refleksją, opowiedzeniem się za jakąś tezą, ale jest immanentną, a zarazem wartościującą niemal ontologicznie rzeczywistością, która natychmiast ustawia nas w pewnej pozycji – jakże łatwo dodać literkę o do tego wyrazu – wobec innych ludzi. Nie do ich poglądów i przekonań, ale w istocie do nich samych. Stąd już prosta droga do szufladkowania, etykietowania i szeregowania.

Jednocześnie nad tym wszystkim unosi się wołanie o zgodę, jedność i wzajemny szacunek. Wołanie tak szczere, jak złoto na festynowym pierścionku.

Różnica potencjałów jest niezbędna, aby płynął prąd. Różnica poglądów jest niezbędna, aby popłynęła polityczna krew. Przekonanie wyborcy, że jest moim wyborcą, gwarantuje sukces, więc trzeba zrobić wszystko, aby wyborcę przekonać

Tomasz Matczak jest niewidomym obserwatorem polskiej sceny politycznej i autorem tekstów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Problematyczne działania matematyczne

Unia Europejska nie jest państwem, nie ma więc mocy powołania pod broń armii Europejczyków

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wygłosił w Sejmie coroczne exposé. Zrobiło ono chyba na Polakach dobre wrażenie. W każdym razie wszyscy, z którymi rozmawiałem, są tego zdania. Sejmowe wystąpienie umocniło pozycję szefa MSZ jako „fightera”. Było w odpowiednim natężeniu antyrosyjskie. Wojowniczy nastrój naszego ministra spraw zagranicznych w stosunku do Rosji jest już legendarny, choćby za sprawą pouczeń historycznych dawanych rosyjskiemu ambasadorowi przy ONZ i na forum tej organizacji.

Wszystkim uradowanym spektakularnymi zwycięstwami ministra Sikorskiego – jego wiktorie prędko obiegały internet – umyka jedynie fakt, że odnosi on je nie w swojej lidze. Właściwym dla niego partnerem do dyskusji jest Siergiej Ławrow, nie zaś rosyjski ambasador przy ONZ. Wszyscy ambasadorowie mają zapewne bardzo wysokie mniemanie o sobie – tak być powinno – ale my nie możemy zapominać, że są tylko urzędnikami państwowymi. Urzędnikami zobligowanymi do wiernego przedstawiania stanowiska centrali. Nie są i nie mogą być kreatorami polityki zagranicznej. Jaką korzyść kraj przyjmujący odnosiłby z ambasadora, który zamiast precyzyjnie informować władze goszczącego go państwa o stanowisku reprezentowanego przez siebie rządu, zmyślałby je i dzielił się własnymi fantasmagoriami?

Rzecz jasna, jeśli ambasador ze stanowiskiem swojego ministra spraw zagranicznych głęboko się nie zgadza, dostrzegając, że jest niedorzeczne, oderwane od realiów panujących w danym kraju, powinien w korespondencji dyplomatycznej wskazać owe niedorzeczności i odrealnienie. Ponieważ jednak zazwyczaj jest zainteresowany dalszą karierą we wzniosłej sferze dyplomacji, w korespondencji sławi przenikliwość i dalekowzroczność ministra.

W wystąpieniu ministra Sikorskiego godzi się odnotować, że tak bardzo nas nie straszył. Uspokojenia poszukiwał w działaniach matematycznych, ściślej w dodawaniu. Szedł w tym za swoim szefem, premierem Donaldem Tuskiem. Cytował nawet wypowiedź premiera, że 500 mln Europejczyków błaga 300 mln Amerykanów, żeby chronili nas przed 140 mln Rosjan. Od razu powiedzmy jasno: ta matematyka nie jest w porządku. Dotyka ona tego, co w stosunkach międzynarodowych nazywa się potęgą potencjalną. Biorąc rzecz najogólniej, na potęgę potencjalną składają się „zasoby społeczne”, które są do dyspozycji danego państwa i które mogą służyć do budowy sił zbrojnych.

Pierwszy problem z matematyką Sikorskiego i Tuska bierze się stąd, że Unia Europejska nie jest państwem. Nie ma więc mocy powołania pod broń przykładowo dziesięciomilionowej armii Europejczyków. Armie powołują poszczególne rządy państw w wielkości, jaką uznają za stosowną. Mamy więc np. wojsko hiszpańskie, włoskie, francuskie, niemieckie, polskie, czeskie i litewskie, ale złudzeniem jest myślenie, że proste zsumowanie liczby żołnierzy tych

Prof. dr hab. Piotr Kimla pracuje w Katedrze Stosunków Międzynarodowych i Polityki Zagranicznej Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Lewica polska na tle…

Nowa Lewica pociesza się większym udziałem młodych wyborców i kobiet w swoim elektoracie. Słabe to pocieszenie, gdy procentowo traci się jedną trzecią elektoratu

(…) Grupą ludzi, którzy tworzyli SdRP, kierowały różne intencje. Byli wśród nich dawni pracownicy aparatu PZPR, którzy w nowej formacji widzieli szansę na kontynuację swojej politycznej i zawodowej drogi. Nie stanowili oni grupy ilościowo dominującej. Większość stanowili ludzie zaangażowani politycznie, lecz poza strukturami władzy, przede wszystkim przedstawiciele inteligencji, tacy jak nauczyciele, naukowcy, dziennikarze czy działacze społeczni. Wspólną motywacją było, odwołując się do reformatorskich tradycji PZPR, budowanie nowej lewicowej i demokratycznej partii. Wszyscy oni tworzyli kulturę organizacyjną SdRP. Elementem jej był pewien rodzaj nonkonformizmu. Szczególnie ludzie wcześniej niezwiązani z aparatem władzy szukali w nowej partii tego, czego brakowało PZPR – otwartej, niczym niemal nieskrępowanej wymiany poglądów.

Co do jednego jej wymiaru istniał konsensus – na zewnątrz nie wypływały najbardziej emocjonalne spory, których nie brakowało. W SdRP hierarchia była mocno spłaszczona, a relacje międzyludzkie bardzo bezpośrednie. O demokratyczności tej partii decydował właśnie typ relacji wewnętrznych. To był ważniejszy aspekt funkcjonowania partii niż jej statut. Dlatego też wielu zaangażowanych w tworzenie nowej formacji z wielkim sentymentem i tęsknotą wspomina tamten okres.

Wyżej, w kontekście zachodnioeuropejskich socjaldemokracji, pisałem o znaczeniu relacji partii z jej otoczeniem. To one właśnie decydowały o wpływach i sile tych partii. Ważnym aspektem ówczesnego modelu funkcjonowania SdRP była otwartość na dialog ze środowiskami otoczenia partii, nie tylko tworzącymi nieco później Sojusz Lewicy Demokratycznej. Otwartość na ten dialog nie wynikała wyłącznie lub przede wszystkim ze względów taktycznych. Jej fundamentem była kultura organizacyjna partii oraz Parlamentarnego Klubu Lewicy Demokratycznej powstałego po rozwiązaniu PZPR. Mimo przyjętej formuły kontynuacji Socjaldemokrację RP tworzyli inni ludzie, zapewne tacy, którzy gdyby nie transformacja ustrojowa w PZPR znajdowaliby się raczej na jej obrzeżach, a nie w jej centrum.

Likwidacja SdRP wraz automatycznym wygaśnięciem członkostwa i powstanie nowej partii zmieniły bardzo jej wewnętrzne relacje. SLD stał się zdecydowanie bardziej hierarchiczny. Wzrosła rola funkcjonariuszy partyjnych i aparatu. Po reformie podziału administracyjnego w miejsce dotychczasowych 49 pozostało 16 województw. Rola struktur wojewódzkich bardzo wzrosła. Ich liderzy nazwani zostali baronami, co było jedną z ilustracji zmian w relacjach wewnątrzpartyjnych. W strukturach SLD znalazło się wielu działaczy, którzy nie byli zaangażowani w tworzenie SdRP. Z punktu widzenia kultury organizacyjnej i relacji międzyludzkich możemy

Dr Sławomir Wiatr jest wykładowcą akademickim, był posłem na Sejm kontraktowy (X kadencji), a w latach 2001-2003 podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Zbrojenia receptą na kryzys europejskiej gospodarki?

Są ważniejsze wydatki: ochrona zdrowia, edukacja, nauka

Europejskie marionetki wszechmocnych globalnych oligarchów wzięły się do pracy. W 2024 r. przyjęły plan „ReARM Europe”. Ma on być ucieczką przed recesją, a zarazem receptą na zastąpienie przestarzałych sektorów produkcyjnych zbrojeniówką. Tylko planety żal.

Wydatki na wojsko w obiegu kapitału

Dlaczego Wuj Sam przeznacza już prawie 1 bln dol. na wojsko? Prywatne w większości korporacje zbrojeniowe otwierają kredyty w banku, by zrealizować zamówienia, np. na lotniskowiec typu Gerald R. Ford. Kupują w innych firmach potrzebne projekty, komponenty, maszyny, prace konstrukcyjne; płacą pracownikom uczestniczącym w tym projekcie. Firmy zewnętrze uzyskują dochody, które ostatecznie stają się depozytami banków. I koło się zamyka. Koniunktura trwa, bije licznik wzrostu gospodarczego, będą podatki i zadowoleni wyborcy. A to, czy kolejne generacje broni zostaną użyte w operacjach humanitarnych w Ukrainie, czy ostatecznie wylądują na pustyni Arizony – ma znaczenie drugorzędne. Chodzi o to, by nie znalazły się w sklepie z szyldem (autentycznym): „Jezus cię kocha – skup i sprzedaż broni”. Dlatego Pentagon i różne jego wyspecjalizowane fundusze, np. DARPA czy Sematech (w połowie finansowany przez Pentagon), wspierały powstanie nowoczesnych technologii: radaru, układów scalonych, stron www, przemysłu półprzewodnikowego. W Dolinie Krzemowej zaczęły się finansowane przez DARPA badania nad wykorzystaniem sztucznej inteligencji i autonomicznych systemów uzbrojenia (autonomiczne statki, samoloty, łodzie podwodne). Tu też powstały technologie cyfrowe i chipy decydujące obecnie o konkurencyjności poszczególnych wyrobów i gałęzi przemysłu.

Do tej pory słabość technologiczna gospodarek europejskich wynikała ze stosunkowo niewielkich wydatków na zbrojenia. Hegemonia USA korzystała ze słabości UE, która nie ma wspólnej polityki fiskalnej, przemysłowej, obronnej. Nie ma też surowców energetycznych ani minerałów. Życie w cieniu nuklearnej potęgi atlantyckiego sojusznika rozleniwiło tutejszych posiadaczy kapitału. Swoje zyski lokowali ostatecznie w amerykańskich obligacjach i produktach sektora finansowego. W Europie podobną rolę odgrywał częściowo przemysł motoryzacyjny. W Niemczech, Francji, Włoszech, Hiszpanii oraz w ich środkowoeuropejskich filiach zatrudniał 13 mln pracowników. Tworzył 7% europejskiego PKB i odpowiadał za 10% całkowitego eksportu.

Sytuacja się zmieniła, kiedy z neoliberalnej globalizacji zwycięsko wyszedł przemysł chiński – z czasem równie nowoczesny, za to z ułamkowymi kosztami pracy. Po prostu konkurent ma do eksploatacji, niczym w XIX-wiecznej Anglii, 160 mln wiejskiej „płynnej” populacji. Łączy ona pracę na niewielkiej działce rolnej z zatrudnieniem w centrach przemysłowych. Tymczasem w Europie nie można już bardziej uelastyczniać stosunków pracy czy oszczędzać na usługach publicznych.

Nadszedł jednak moment sprzyjający rekonwersji przemysłu – przestawienia go na produkcję uzbrojenia. Stało się to na skutek beztroskiego przyzwolenia na natowską ekspansję na Wschód. W końcu rakiety mogły trafić do Ukrainy i w ich zasięgu znalazłaby się stolica Rosji. Do tego Sewastopol to jedyny niezamarzający port dla rosyjskiej floty. Brak geopolitycznego realizmu w tej sytuacji doprowadził do konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Następstwem były wstrzymanie importu surowców energetycznych, wzrost cen gazu ziemnego i recesja w kluczowych branżach – w produkcji samochodów i nawozów – wzrost cen energii dla gospodarstw domowych. Na przykład niemiecka strategia polegała na zaopatrzeniu największej bazy przemysłowej w energię z turbin gazowych. Był to stosunkowo tani gaz z Rosji, tańszy niż ten skroplony z Kataru czy USA. Zapewniało to niemieckiej gospodarce konkurencyjność wyrobów, szczególnie na rynku chińskim.

Z powodu

Tadeusz Klementewicz jest politologiem, profesorem nauk społecznych, wykładowcą na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, specjalistą w zakresie teorii polityki i metodologii nauk społecznych.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Jak zrujnować kraj

Przewodnik krok po kroku

Stephen M. Walt jest profesorem stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Harvarda. Na łamach „Przeglądu” gościł już kilkakrotnie. Jako przedstawiciel defensywnego realizmu zasłynął trafnym przewidywaniem – jeszcze w 2015 r. – że uzbrajanie przez USA Ukrainy nie zrobi z niej państwa neutralnego, tylko jest przepisem na wywołanie długiej i wyniszczającej wojny.

Walt to człowiek odważny, co wielokrotnie potwierdzał nietuzinkowymi publikacjami. Obecnie aktem odwagi jest publiczne sprzeciwianie się prezydentowi Donaldowi Trumpowi, czego dowodem są prezentowane poniżej fragmenty artykułu, który ukazał się w witrynie internetowej Foreign Policy 7 kwietnia 2025 r. (z całością można się zapoznać pod adresem: foreignpolicy.com/2025/04/07/trump-ruin-us-foreign-policy-country/). Znakomita większość amerykańskich akademików, poddana ideologicznej i finansowej presji nowej administracji, zamilkła.

 

(…) Często krytykuję to, co robią Stany Zjednoczone na globalnej scenie. Stałem na stanowisku, że prezydentura George’a W. Busha w wymiarze polityki zagranicznej była katastrofą. Osiem lat urzędowania Baracka Obamy było rozczarowaniem, pierwsza kadencja Donalda Trumpa to kompletny bałagan, a na czteroletniej kadencji Joego Bidena zaciążyły błędy strategiczne i moralne. Niestety, przewyższenie tego wszystkiego pod względem niekompetentnej polityki zagranicznej Trumpowi oraz jego nominatom zajęło mniej niż trzy miesiące. (…) Można zaryzykować twierdzenie, że Trump postępuje zgodnie z „Pięcioetapowym przewodnikiem, jak zniszczyć amerykańską politykę zagraniczną”.

 

Krok pierwszy: zatrudnij chmarę donosicieli i lojalistów

Jeśli pragniesz zrujnować kraj, upewnij się, że nikt nie będzie cię powstrzymywał przed robieniem głupich i szkodliwych rzeczy. Musisz zatem otoczyć się ludźmi niekompetentnymi, ślepo oddanymi, całkowicie od ciebie zależnymi, bez kręgosłupa i zasad, a pozbyć się wszystkich, którzy mogliby się okazać ludźmi niezależnymi, wierzącymi w zasady i dobrymi w tym, co robią. Jak mądrze zauważył Walter Lippmann, „gdy wszyscy myślą podobnie, nikt za bardzo nie myśli”. Ułatwia to zdezorientowanemu przywódcy wepchnięcie kraju w bagno. (…) Jeśli chcesz zrujnować politykę zagraniczną swojego kraju, ignorowanie głosów sprzeciwu i poleganie na lokajach to dobry początek. (…)

 

Krok drugi: skonfliktuj się z tak wieloma państwami, jak to tylko możliwe

Polityka zagraniczna z natury oznacza konkurowanie, dlatego państwa są w lepszej sytuacji, jeśli mają wielu przyjaznych partnerów i stosunkowo niewielu wrogów. Właściwa polityka zagraniczna oznacza zatem maksymalizowanie poparcia, jakie otrzymujesz od innych graczy, i minimalizowanie liczby oponentów, którym stawiasz czoła. Dzięki niezwykle korzystnemu położeniu geograficznemu Stany Zjednoczone odnosiły niezwykłe sukcesy, jeśli chodzi o wsparcie otrzymywane od ważnych sojuszników w innych częściach świata i przewyższały w tym większość swoich przeciwników. Kluczowym składnikiem tych sukcesów było powstrzymywanie się od działań nazbyt agresywnych lub wojowniczych, przy jednoczesnym wywieraniu ogromnego wpływu. Wszystkie mocarstwa czasami grają ostro, ale mocarstwa roztropne kryją pięść w aksamitnej rękawiczce, aby nie wywoływać niepotrzebnego sprzeciwu.

Co zamiast tego robi Trump? Jego administracja w mniej niż trzy miesiące kilkakrotnie obraziła naszych europejskich sojuszników; zagroziła przejęciem terytorium należącego do jednego z nich (do Danii); niepotrzebnie skonfliktowała

Wstęp, wybór i przekład Piotr Kimla

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.