Wywiady

Powrót na stronę główną
Wywiady

Jak posprzątać po AWS?

Nie podzielimy się z rządem odpowiedzialnością za klęskę Rozmowa z Markiem Borowskim, wicemarszałkiem Sejmu, wiceprzewodniczącym SLD – O co chodzi w licytacji dotyczącej przyszłorocznego budżetu? – W tym całym dramacie czy też może tragikomedii mamy kilku aktorów. Po pierwsze, jest minister Bauc, który przez rok nie zauważył, że finanse publiczne są w złej sytuacji. Na początku tego roku przygotował projekt budżetu, o którym mówił, że jest świetny, realistyczny oraz zapewnia uzdrowienie finansów publicznych. Czy już wtedy wiedział, że mówi nieprawdę, czy też nie wiedział? W obu przypadkach to źle o nim świadczy. Teraz pan Bauc zorientował się, że może zejść ze sceny jako najgorszy minister finansów w III RP, który doprowadził finanse publiczne do ruiny. W związku z tym postanowił wystąpić w roli uzdrowiciela, bohaterskiego Don Kichota, który walczy z całą resztą i usiłuje ją przekonać do różnych rozwiązań, niektórych nawet koniecznych. Nie czekając na to, co powie premier, opracował projekt, rzucił parę liczb, które wstrząsnęły krajem, i dał przecieki do prasy. Część komentatorów dała się na to nabrać. Ale żaden z nich nie zadaje pytania: a dlaczegóż to minister nie podjął tej walki w styczniu? Dlaczego wprowadził w błąd własny rząd? Opinię publiczną? – Dlaczego? – W moim przekonaniu, minister Bauc wiedział, co robi. Budżet na rok 2001 był

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Dwa oblicza trenera

Czy to w porządku, że czołowy gracz Bundesligi przyjeżdża na zgrupowanie i zachowuje się jak cham? Rozmowa z Antonim Piechniczkiem – Dla kogo nie ma dzisiaj miejsca w polskiej piłce? – Na pewno dla słabych. Mogą zaistnieć tylko ludzie, którzy albo mają za sobą bogatą przeszłość – jak Boniek – z nazwiskiem, znający się na tym, albo bardzo bogaci, którzy chcieliby jeszcze wykazać się, oprócz tego, co robią na co dzień, działalnością czysto sportową. – I to są, pana zdaniem, altruiści? – Nie, zdecydowanie nie! I nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Polska nie ma ani kogoś takiego jak Bernard Tapie, na tyle bogatego, żeby się bawić w sport i przy okazji robić karierę polityczną, ani kogoś takiego jak Silvio Berlusconi. Na tym etapie to my nie jesteśmy i jeszcze długo nie będziemy. – Kiedyś byliśmy na etapie sterowania odgórnego. – Owszem, byli ludzie kierowani do sportu odgórnie. Powie pan, że żaden z nich się nie sprawdził? Np. Włodzimierz Reczek? Cokolwiek o nim powiedzieć, to on był prezesem, który zdobył trzecie miejsce na mistrzostwach świata w Hiszpanii w 1982 r. Za Reczka piłkarze zaczęli dostawać paszporty, wyjeżdżać do klubów zagranicznych. Ministrem z nominacji był też Marian Renke, którego wspominam z wielkim sentymentem. Jak dzisiaj porównam klasę i wartość

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Z budżetem na pieńku

Do dochodów rząd dopisał pobożne życzenia i nie obejdzie się bez cięć Rozmowa z prof. Andrzejem Wernikiem, specjalistą od spraw budżetu – Gdy uchwalono tegoroczny budżet, mówiono, że to sukces ekipy rządzącej, która poradziła sobie z rozmaitymi zagrożeniami finansowymi. Teraz słyszymy, że ten budżet ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, konieczne są cięcia wydatków, a w przyszłości grozi nam katastrofa. Dlaczego tak się stało? – Budżet powstaje tak, że najpierw przewiduje się dochody, określa, jaki może być deficyt – i w stosunku do tego planuje możliwe wydatki. Natomiast tegoroczne dochody i wydatki państwa zostały oszacowane zbyt wysoko przez rząd. Przyjęto założenie, że produkt krajowy brutto wzrośnie o 4,5%. Teraz resort finansów mówi, iż wzrost wyniesie ok. 2%. W dodatku, co było bardzo dużą pomyłką, źle policzono PKB w roku 2000. Rząd wyliczył, że produkt krajowy wyniósł ok. 700 mld zł – i tę sumę przyjął za podstawę szacunku tegorocznych dochodów – podczas gdy w istocie było to tylko 686 mld zł. Popełniono po prostu poważne błędy w planowaniu, co obciąża głównie Ministerstwo Finansów, gdzie, jak się wydawało, pracują ludzie kompetentni, do których można było mieć zaufanie. – Mówi pan o zbyt wysokich wydatkach. Przecież posłowie narzekali,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Dokąd idzie Kawalerowicz?

„Quo vadis” będzie głęboko humanistyczny. A dobry humanizm to jest zarazem szczere wyznanie wiary Rozmowa z księdzem profesorem Waldemarem Chrostowskim, prorektorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, konsultantem filmu ”Quo Vadis” – Z jakimi pytaniami przyszedł Jerzy Kawalerowicz do księdza profesora jako konsultanta wyznaczonego przez prymasa Józefa Glempa? Wiem skądinąd, że reżyser przed przystąpieniem do kręcenia filmu wiele czasu spędził na studiowaniu epoki opisanej przez Henryka Sienkiewicza. – Pytania i wątpliwości były głównie natury religijnej, teologicznej. Podstawowy problem polegał na tym, że słowo należało przełożyć na obraz. Twórcy filmu musieli więc poznać różne realia z życia pierwszych chrześcijan. – A konkretnie, proszę o jakiś przykład…. – Sienkiewicz podaje, że chrześcijanie modlili się. W powieści to wystarczy. Ale widz musi zobaczyć tę modlitwę, pytano mnie więc, jak mogła ona wówczas wyglądać. Jakie czyniono gesty, jaki był język, ekspresja, wreszcie tekst modlitwy. Jeżeli Sienkiewicz wspomina, że chrześcijanie śpiewali, modląc się, reżyser musiał wiedzieć, jaka to mogła być melodia. – Znakiem rozpoznawczym chrześcijan była ryba. Dlaczego? – Ryba, to po grecku „ichthys”. To słowo składa się z liter, które rozpoczynają tajemne dla chrześcijan hasło: Iesous

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

„Wariantu litewskiego” nie będzie

W minionym dziesięcioleciu wszyscy już rządzili. Już nie ma możliwości zawierzenia komuś, kogo nie znamy Rozmowa z Jarosławem Kalinowskim, prezesem PSL – Jakim wynikiem skończą się wrześniowe wybory? Innym, niż wskazują obecne sondaże, czy też podobnym? – Sądzę, że będziemy mieli wynik podobny do tego, na jaki wskazują obecne sondaże. Aczkolwiek przez te dwa miesiące – a wiadomo, że będzie to, niestety, bardzo brutalna kampania – jeszcze może się sporo zamieszać. – Będziecie brutalni? – My nie. Swoją kampanię będziemy prowadzić nie przeciwko, tylko za czymś. Mówiłem już o tym: niedawno komitet Senat 2001 zwrócił się do PSL z propozycją, żebyśmy w nim uczestniczyli. Więc zapytałem, jaka jest podstawa tworzenia tego komitetu, jaki cel, co spaja jego uczestników, co jest tym punktem wyjścia. Odpowiedź była taka: „Zbieramy się przeciwko SLD”. Więc podziękowałem. Nie chodzi o to, że nie chcę być przeciwko SLD, ale ja chcę być za czymś. Za określonymi rozwiązaniami, za jakimś konkretem. Dzisiaj różnie można oceniać naszą kampanię prezydencką sprzed roku, ale kampanię parlamentarną będziemy prowadzili podobną w tonie. – SLD ma do pana pewną pretensję, że mocno atakował pan Aleksandra Kwaśniewskiego podczas tamtej kampanii. – Mówiłem wtedy o kompetencjach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Nie poddam się „Wyborczej”

Unia została z tym, co chciała. Z zakleszczeniem i powrotem do sytuacji, w której zasługi z lat 60. i 70. są jedyną identyfikacją i stanowią o hierarchii ważności Rozmowa z Pawłem Piskorskim, prezydentem Warszawy, posłem Platformy Obywatelskiej – Nie żal panu Unii Wolności, że w sondażach poszła tak w dół? – Zawsze jest żal, kiedy jakiś projekt polityczny, z którym człowiek związał kilka lat życia, kończy się fiaskiem… Byłem współtwórcą Unii Wolności, ugrupowania, które powstało ze zjednoczenia Kongresu Liberalno-Demokratycznego i Unii Demokratycznej. Zamysł był wówczas taki, że będziemy ugrupowaniem poszerzającym się na nowe środowiska, a nie zamykającym się w replice Unii Demokratycznej. Niestety, ten pomysł nie powiódł się. Kolejne wydarzenia były już tylko tego konsekwencją. – Nie udało się z Kongresem, potem z Unią, uda się z Platformą? – Tworząc Platformę, pochodząc z różnych środowisk, uznaliśmy, że warto stworzyć takie ugrupowanie polityczne, które może się poszerzać, które może tę nadzieję spełnić. Okazało się, że to także jest nadzieja wielu Polaków. Jesteśmy na drugim miejscu w sondażach. – Pamięta pan wybory z roku 1993, kiedy KLD zabrakło paru dziesiątych procenta, by przekroczyć próg 5% i wejść do parlamentu? Uważaliście wtedy, że o tej porażce w wielkim stopniu zadecydowała postawa Unii i „Gazety

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Rząd dotrwał cudem

System stwarza za dużo okazji do przywłaszczania pieniędzy Rozmowa z prof. Mirosławą Marody Prof. Mirosława Marody, kierownik Centrum Studiów Politycznych w Instytucie Studiów Społecznych UW, członek zespołu przygotowawczego corocznych raportów EU-Monitoringu na zlecenie fundacji im. Fryderyka Eberta. Ostatnio wydała książkę ”Między rynkiem a etatem”. – Czy w odczuciu przeciętnego Polaka istnieje „idealny model” rządzenia? – Idealny model rządzenia w przekonaniu osób, które objęliśmy badaniami, to taki, w którym nie trzeba się martwić tym, co się dzieje w sferze polityki, nie musi o tym myśleć. To jest taka minimalistyczna definicja. Prowadziłam badania realizowane metodą dyskusji grupowej. W trakcie rozmowy pojawiło się pytanie o sprawiedliwość. Narzekano: „Gdzie tu sprawiedliwość, tam na górze to kradną, a przeciętny człowiek nie ma co do garnka włożyć” itd., itp. Rozpętała się dyskusja na temat „Czy gdybyśmy byli na ich miejscach, też byśmy kradli i wykorzystywali sytuację?”. W końcu ktoś zapytał uczestnika dyskusji, który pierwszy podniósł ten problem: „A pan, gdyby był ministrem czy premierem, to nie brałby pan dla siebie?”. Na co padła szczera odpowiedź: „Ja nie mówię, że nie brałbym, ale są granice: nie aż tyle”. To nieźle tłumaczy kryteria, jakie ludzie stosują przy oglądzie naszej sceny politycznej. – W naszym kraju pogodzono się z faktem, że politycy nie muszą być wzorem uczciwości? – Ludzie uważają

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Jak to było za Kaczyńskiego

Obserwowałem wielkie zamieszanie, przerzucanie spraw. Prokuratorzy zaczęli się bać. Po gabinetach mówiło się szeptem Rozmowa z Leszkiem Piotrowskim Leszek Piotrowski – senator I i II kadencji (OKP), poseł niezależny. Do Sejmu dostał się z listy AWS jako przedstawiciel Porozumienia Centrum. Sekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości. Odszedł z ministerstwa po konflikcie z minister Hanną Suchocką. Następnie reprezentant AWS w sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Odwołany z niej głosami AWS. Obecnie niezależny. – Myślałem, że ręczne sterowanie właściwe poprzedniej epoce przeszło do lamusa, a prokuratorzy, chociaż podporządkowani hierarchicznie, są niezależni. Tymczasem niektórzy z was, z własnej woli, uczestniczyli w karygodnych akcjach, prowadząc śledztwa w tajnych zespołach. Podejmowali quasi-operacyjne działania nawet na wysokich szczeblach, by skompromitować kolegów prokuratorów, lub zbierali plotki o dziennikarzach” – to słowa Stanisława Iwanickiego skierowane do prokuratorów, a dotyczące działań prokuratury w okresie Lecha Kaczyńskiego. Z kolei Lech Kaczyński mówił, że słowa Iwanickiego to oszczerstwa. Jak pan ocenia tę sytuację? – To jest spór o fakty: czy owe tajne zespoły istniały, czy nie istniały. Znając bardzo dobrze ministra Stanisława Iwanickiego i obserwując od samego początku działalność jako ministra Lecha Kaczyńskiego, a zwłaszcza jego wypowiedzi, uważam, że racja leży po stronie Iwanickiego. On mówi na podstawie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Jeśli chcemy uniknąć rewolucji…

Putin ma poparcie 70% obywateli. Powinien to wykorzystać. Bo kiedy przyjdą gorsze czasy, ludzie się od niego odwrócą Rozmowa z Borysem Niemcowem, liderem Związku Sił Prawicowych Rosji – Kilka lat temu nie tylko w Moskwie, ale i w całej Europie mówiono, że rosną w Rosji młode wilki, które w polityce już niedługo grać będą tylko pierwszoplanowe role. Wymieniano też w tej grupie reformatorów, i to na czołowym miejscu, młodego gubernatora Nowgorodu, Borysa Niemcowa. Związek Sił Prawicowych dziś jednak znajduje się w opozycji, a o jego liderze, Niemcowie, jako potencjalnym premierze Rosji mówi się rzadziej. – W Rosji reformatorzy potrzebni są wtedy, kiedy sytuacja ekonomiczna jest zła. Cała historia – i Związku Radzieckiego, i współczesnej Rosji – pokazuje, że zmiany w gospodarce i państwie przeprowadzano wtedy, kiedy były niskie ceny na ropę naftową i kraj nie zarabiał dość pieniędzy, by pokrywać nimi ekonomiczne błędy. Proszę popatrzeć: kiedy do władzy doszedł Michaił Gorbaczow, ropa kosztowała niewiele. Pozwolono mu reformować ZSRR. W dzisiejszej Rosji reformy Jegora Gajdara przypadły także na okres słabszej koniunktury w sektorze naftowym. Kiedy rządził w Rosji gabinet innego, jak pan powiedział, „młodego wilka”, Siergieja Kirijenki, w którym byłem wicepremierem, sytuacja była identyczna.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Duży kandydat to większy kłopot

Kraj, który chce być w Unii Europejskiej, musi się dostosować do reguł, które tutaj obowiązują Rozmowa z Johnem Palmerem, dyrektorem European Policy Centre w Brukseli – Jak pan myśli: politycy i wysocy urzędnicy Unii Europejskiej lubią Polskę, czy mają jej, po miesiącach negocjacji w sprawie rozszerzenia UE, już trochę dosyć? – Byłbym zaskoczony, gdyby przestali lubić Polskę. Nic o tym nie wiem. Ale myślę, że pyta pan raczej, czy Polska nie sprawia w Brukseli zbyt dużo kłopotów, czy nie jest zbyt wielkim wyzwaniem dla urzędników europejskich. – Dziwi się pan? Przecież zdarza się tutaj usłyszeć, że problemy, jakie może spowodować członkostwo Polski w Unii są ogromne. Podobno to budzi irytację, a nawet niechęć wobec Polaków pukających do unijnych drzwi? – Przede wszystkim to nie kwestia takich czy innych emocji. Raczej oczekiwania, że Polacy zrozumieją, iż wejście do Unii Europejskiej nie jest tym samym, co członkostwo w klubie tenisowym czy nawet w innej organizacji międzynarodowej. Choćby w ONZ, gdzie każdy zostaje zaakceptowany takim, jakim jest. W wypadku UE chodzi jednak o wejście – jeśli nie do wspólnego „państwa”, to co najmniej do bardzo głębokiej unii politycznej, gospodarczej, socjalnej itd. Kraj, który chce być w Unii, musi się dostosować

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.