„Faust” Wiśniewskiego trzyma się ziemi, fałszu codziennego życia Co może świat mi jeszcze ofiarować? Masz wyrzec się, zapomnieć, zrezygnować! Johann Wolfgang Goethe, „Faust”, tłum. Jacek St. Buras Faust się miota: życie straciło dla niego sens, szuka swej podmiotowości, rozgląda za szansą ocalenia. Takim go przyłapuje Janusz Wiśniewski w swoim porywającym spektaklu, granym w poznańskim Teatrze Nowym. Spektakl krąży po Europie, ale po Polsce raczej nie. Wiśniewski, przed kilkunastu laty wymieniany jednym tchem z pierwszymi artystami polskiego teatru, dzisiaj uchodzi za outsidera. Może dlatego, że idzie własną drogą, głuchy na mody i doraźne zapotrzebowania. Terminował przed 30 laty jako asystent reżysera w warszawskim Ateneum. Czujnie przypatrywał się z bliska mistrzom, zanim nie wyfrunął do Poznania i nie zaczął robić swojego autorskiego teatru, począwszy od „Balladyny”. Reżyserował czasami w stolicy („Smok” we Współczesnym, „Manekiny” w Wielkim), ale to w Poznaniu powstały spektakle, które przyniosły mu największe międzynarodowe uznanie, m.in.: „Panopticum ŕ la Mme Tussaud”, „Koniec Europy”, „Modlitwa chorego przed nocą”. Wiśniewski wykształcił tu nowy typ aktorstwa – jest to sztuka w najwyższym stopniu zespołowa, zdyscyplinowana, doskonale zharmonizowana, nieznosząca improwizacji. Artysta sięga po tradycje teatru totalnego, w którym panuje idealna równowaga między ruchem, gestem a muzyką. Jest to zarazem aktorstwo celowo zredukowane, posługujące się emblematycznością, znakiem rozpoznawczym, zastępującym psychologię, czyli aktorstwo maski. Każda postać w tym teatrze porusza się w sposób swoisty, niesie własne piętno gestu albo swoją niedoczynność. Na swój sposób sztuka Wiśniewskiego nawiązuje do teatrów mechanicznych. Specyficznie zrytmizowany ruch kojarzy się niekiedy z mechanicznymi zabawkami, a łączenie poszczególnych postaci w grupy, wejścia i zejścia ze sceny, budują kolistość czasu – zmienność sąsiaduje z niezmiennością. Przystaje to do istoty proponowanych przez Wiśniewskiego spektakli, które ukazują odwieczny rytm życia i śmierci. Przedstawienia Wiśniewskiego podzieliły krytyków – część zarzuciła mu naśladowanie Tadeusza Kantora (w obronie Wiśniewskiego stanął m.in. Konstanty Puzyna), ale nie sposób było nie przyjmować do wiadomości, z jakim entuzjazmem witano jego spektakle w Europie. Dawne urazy jednak pozostały. Zmienne losy – po sukcesach na międzynarodowych festiwalach – sprowadziły go znowu do Warszawy. Ale nie powiodła się próba stworzenia tu stałego autorskiego teatru mimo wspaniałej zapowiedzi spektaklem „Olśnienie” wedle „Historii konia” Tołstoja. Po dłuższej przerwie zakosztował reżyser powrotu do stolicy adaptacją „Samuela Zborowskiego” Juliusza Słowackiego – „wybrałem dziś zaduszne święto”, przygotowaną w Teatrze Narodowym. Pojawiła się wówczas w teatrze Wiśniewskiego nowa idea – miejsce rewii życia i śmierci zajęła idea odrodzenia, zmartwychwstania. To wtedy (w rozmowie dla „Trybuny”) powiedział artysta: „Dzisiaj wielkie klasyczne tematy dają więcej życia teatrowi niż cokolwiek innego… niż na przykład sentymentalne komunały niektórych 'humanistycznych” współczesnych dramatów, dramatów „inaczej”, dramatów, które rzekomo zaglądają do piekła współczesnego człowieka. W istocie są cymbały głucho brzmiące. Jaja kukułcze telewizji podrzucane do gniazda teatru”. Nie zrozumiano go, a jeden z porywczych recenzentów napisał, że lepiej by Wiśniewski zrobił, gdyby pozostał w Niemczech i nie wracał („po drodze” wystawił m.in. artysta „Fausta” w Düsseldorfie, zdobywając uznanie krytyki niemieckiej). I tak historia zatoczyła koło – wrócił Wiśniewski do swojego matecznika, do Nowego w Poznaniu, którym od kilku sezonów kieruje, sam reżyserując od czasu do czasu. Nie prowadzi więc teatru autorskiego, jakim był niegdyś jego zespół, chociaż… Trudno oprzeć się wrażeniu, że ten zespół wciąż istnieje – za każdym razem bowiem, kiedy Wiśniewski powołuje do istnienia swój świat wyobraźni, odnajdujemy się w znajomej przestrzeni kabaretu metafizycznego. Do Poznania pojechałem, aby wreszcie zobaczyć „Fausta”. Wcale to niełatwe – mimo że premiera miała miejsce prawie dwa lata temu. „Faust” grany jest dość rzadko, a ponadto krąży po świecie – przez miesiąc artyści Nowego pokazywali go w Edynburgu, gdzie wyróżniono zresztą spektakl Grand Prix Fringe, byli z nim już we Włoszech, a ostatnio w Maladze. Do Warszawy jakoś nie trafili. Wiśniewski się nie kwapi i wątpi (po ostatnich doświadczeniach), czy jest tu oczekiwany. Chociaż ostatnio pojawiała się możliwość występów gościnnych w Montowni. Nie zobaczyłem już w przedstawieniu Krystyny Feldman,
Tagi:
Tomasz Miłkowski









