Co właściwie się stało?

Co właściwie się stało?

Wybory prezydenckie wygrał kandydat PiS Andrzej Duda. Kandydat przez całą kampanię zdawał się nie pamiętać, że jest z PiS, że namaścił go Jarosław Kaczyński, że w przeszłości był m.in. zastępcą Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości. Było to w latach 2006-2007, czyli w okresie, gdy nazwa tego resortu zupełnie nie odpowiadała rzeczywistości. W dniu ogłoszenia wyników wyborów w jego sztabie pokazali się – starannie ukrywani w czasie kampanii – Macierewicz, Ziobro i inne prominentne postacie IV RP i niejako jej symbole. Temu, że Duda przez całą kampanię nie wspominał o tej swojej ferajnie, wcale się nie dziwię. Dlaczego Platforma nie pokazywała tego palcem, zrozumieć nie mogę. Tak czy inaczej, do władzy dochodzi formacja, która uważa, że Polska jest niemiecko-rosyjskim kondominium rządzonym przez zdrajców, że w Smoleńsku był zbrodniczy zamach, a nie spowodowana bałaganem i lekceważeniem procedur katastrofa, że przez 25 ostatnich lat zniszczono polski przemysł, banki oddano w obce ręce, że Polska jest zrujnowana, w dodatku zagarnęli ją nowi zaborcy (to kondominium plus obce kapitały), że naród żyje w nędzy, pracując niewolniczo, a po podwyższeniu wieku emerytalnego będzie musiał pracować niewolniczo do samej śmierci albo emigrować, co wydaje się jedynym ratunkiem przed tym nowym dożywotnim niewolnictwem. Wszystko to uzasadnia śpiewanie w kościołach „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”. Tak refren tej pieśni wyśpiewywał niedawno sam prezydent elekt. Co więcej, do władzy dochodzi formacja, która uważa, że ta zrujnowana Polska, zaludniona niewolnikami harującymi do śmierci, jest równocześnie potęgą zdolną do samodzielnej polityki w ramach Unii i NATO, potrafiącą narzucić tym strukturom swoją wizję polityki i zmusić te organizacje i przywódców należących do nich państw do realizowania polskich interesów, tak jak zostaną one przez nią zdefiniowane. Formacja uważająca, że wszelkie zło moralne idzie z Zachodu (tu wykazuje pełną zgodność poglądów z większością proboszczów), przeciwna in vitro, aborcji, związkom partnerskim, gotowa skierować patrole policyjno-księżowskie do zaglądania ludziom pod kołdry. Formacja nieufna wobec wszystkiego, co inne, wobec wszystkiego, czego nie rozumie. Zerkająca z zachwytem na wyczyny Orbána na Węgrzech, gotowa przyłożyć rękę do rozwalenia UE. Wszystko to przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi wygląda niewesoło. Jest jednak kilka ale, o których trzeba pamiętać. Przede wszystkim trzeba zrozumieć fenomen Kukiza. To jego elektorat poparł tak skutecznie Dudę. W wyborach do Sejmu ludzie ci będą głosować na swoje listy, nie na PiS. Czy kiedy kukizowcy wejdą do Sejmu, stworzą koalicję z PiS? Może tak, może nie. Cały ich urok to antysystemowość, kontestowanie klasy politycznej en gros. Jeśli wejdą w koalicję i będą współrządzić, nie tylko staną się częścią systemu, ale też wezmą współodpowiedzialność za niezrealizowane (i nierealizowalne) obietnice wyborcze PiS i prezydenta Dudy. Poza tym, jak uczy doświadczenie, PiS ma dużą wprawę w pożeraniu przystawek, o czym przekonali się swego czasu Lepper i Giertych. Gdyby kukizowcy weszli w koalicję z rządzącą partią, przestaliby istnieć przed upływem kadencji. Kukiz, choć w polityce jest naturszczykiem, chyba to rozumie. Nawiasem mówiąc, wbrew powszechnemu przekonaniu nie jestem pewien, czy Kukizowi uda się wprowadzić swoich posłów do Sejmu, a jeśli tak, to ilu ich będzie. Na ile uda mu się stworzyć struktury, zebrać kandydatów, którzy potrafią przyciągnąć wyborców, oraz czy głosowanie na nieznanych kandydatów namaszczonych jedynie przez Kukiza będzie równie pociągające jak głosowanie na niego samego w wyborach prezydenckich. Ale od tego, co zrobi Kukiz, ważniejsze bodaj jest to, co zrobią inni. Czy potrafią przejąć ten elektorat przed wyborami, choć czasu jest tak mało. Kolejna sprawa to ciągłe, a znając charakter prezesa Kaczyńskiego, narastające napięcie między nim a otoczeniem prezydenta Dudy. Nie wątpię, że to Kaczyński będzie chciał „umeblować” mu kancelarię i obstawić swoimi. Duda ma swoich kumpli z czasów, gdy był gorliwym wice-Ziobrą. Ziobro, Mularczyk, Kempa to jego środowisko. Tyle że oni byli dysydentami w PiS – w każdym razie za takich uznał ich swego czasu prezes Kaczyński. A prezes jest pamiętliwy i z reguły nie wybacza. Obsada Kancelarii Prezydenta będzie zapewne pierwszym aktem konfrontacji na linii prezydent Duda-prezes Kaczyński. A gdyby po wyborach premierem został Kaczyński – napięcia i awantury między pałacami „małym” i „dużym” mamy pewne. Zmiana pokoleniowa musi się dokonać także w PiS i z pewnością się dokona. Obawiam się, że nie będzie to zmiana na lepsze. Jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 23/2015

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki