Czarnobyl za Odrą?

Czarnobyl za Odrą?

W ciągu sześciu ostatnich lat w niemieckich elektrowniach nuklearnych doszło do tysiąca awarii Niemcy uważają swoje siłownie jądrowe za najbezpieczniejsze na świecie. Prawda jednak jest inna. Tylko w ubiegłym roku w elektrowniach atomowych Republiki Federalnej wystąpiło 126 awarii. W latach 2000-2006 zarejestrowano ich około tysiąca. Najnowsza seria wypadków znów rozpaliła dyskusję na temat energetyki nuklearnej. Sytuacja jest najbardziej niepokojąca w elektrowniach starszych. Jak stwierdził na łamach dziennika „Frankfurter Rundschau” specjalista od reaktorów atomowych, Michael Sailer, personel tych siłowni niemalże stracił już kontrolę nad skomplikowaną aparaturą, która ze względów bezpieczeństwa ulega nieustannym modyfikacjom. Pierwsze pokolenie specjalistów nuklearnych odeszło już na emeryturę, obecnym pracownikom brakuje doświadczenia. W 2000 r. rządząca w Niemczech koalicja socjaldemokratów i Zielonych kanclerza Gerharda Schrödera podjęła decyzję o wycofaniu się z energetyki nuklearnej (Atomausstieg). Ostatnia siłownia jądrowa, Neckarwestheim II, powinna zostać zamknięta w 2021 r. Na razie jednak w Niemczech pracuje 17 siłowni nuklearnych, które produkują 12,6% wytwarzanego w RFN prądu. Najzdolniejsi inżynierowie i specjaliści unikają podejmowania pracy w branży, która nie ma przyszłości. Zawód specjalisty nuklearnego nie cieszy się powodzeniem. Na domiar złego koncerny energetyczne nie kwapią się z inwestycjami w często przestarzałe siłownie. Na konsekwencje nie trzeba było długo czekać. 28 czerwca przestały działać aż dwie elektrownie atomowe. Najpierw doszło do krótkiego spięcia w siłowni Brunsbüttel pod Hamburgiem (Szlezwik-Holsztyn). Brunsbüttel, która rozpoczęła produkcję prądu w 1976 r., należy do najstarszych i najbardziej archaicznych instalacji atomowych. To także rekordzistka na polu nieprawidłowości i wypadków. W historii Brunsbüttel zanotowano 437 awarii. W wyniku ostatniego krótkiego spięcia reaktory zostały automatycznie wyłączone. Dwie godziny później w położonej nad Łabą, oddalonej zaledwie 100 km od Brunsbüttel elektrowni atomowej Krümmel wybuchł pożar w budynku transformatorów. Jeden z transformatorów został poważnie uszkodzony. Siłownię wyłączono, straż pożarna walczyła z ogniem i dymem przez dwa dni. Według telewizji NDR, ekspert towarzystwa rzeczoznawców Germanischer Lloyd, który na zlecenie urzędu kontroli energetyki atomowej badał budynek, stwierdził, że zamontowane w nim automatyczne urządzenia gaśnicze mają zbyt małą wydajność, aby poradzić sobie z tak wielkim pożarem. Przedstawiciele szwedzkiego koncernu energetycznego Vattenfall, do którego należą obie pechowe siłownie, zapewniali, że w Krümmel wszystko było pod kontrolą i nie było żadnego zagrożenia dla reaktora. W ciągu następnych dni stopniowo ujawniano wszakże kolejne wiadomości, „od których mogą zjeżyć się włosy na głowie”, jak to określił w swym elektronicznym wydaniu magazyn „Der Spiegel”. Awaria w Krümmel okazała się znacznie poważniejsza, niż przypuszczano. Gryzący, zawierający toksyczną dioksynę dym poprzez systemy wentylacyjne przedostał się do pomieszczenia kontroli reaktora. Obsługujący reaktor pracownik musiał założyć maskę przeciwgazową. Co więcej, zagrożony został sam reaktor, a personel elektrowni reagował zdumiewająco nieudolnie i chaotycznie. Według wstępnej analizy, na stacji transformatorów zapaliła się substancja chłodząca. Drugi transformator pozostał sprawny, nie było więc potrzeby alarmowego wyłączenia całej siłowni, wystarczyło obniżyć moc o 30%. Pracownik obsługi reaktora błędnie jednak zrozumiał polecenie kierownika zmiany i wyłączył oba transformatory. W ten sposób siłownia przez dwie, trzy sekundy pozostawała bez zasilania (potem zaczął napływać prąd z ogólnej sieci). W wyniku tej przerwy zawiodła pompa utrzymująca poziom wody w reaktorze. W tym momencie powinien zadziałać system pomp awaryjnych, ale odmówił posłuszeństwa. Kiedy pompa przestała pracować, automatycznie zamknęły się rury, odprowadzające z reaktora gorącą parę do turbiny. Zaczęło wzrastać ciśnienie. Wśród personelu zapanowało zamieszanie. Pracownik obsługi reaktora ręcznie odkręcił dwa zawory bezpieczeństwa, które pozostawały otwarte przez cztery minuty – o wiele za długo. Ciśnienie w reaktorze wprawdzie spadło, ale niebezpiecznie (o cały metr) obniżył się także poziom wody, w której znajdują się uranowe pręty. Gdyby pręty zostały odsłonięte, mogłoby dojść do stopienia jądra reaktora o nieobliczalnych konsekwencjach. Minęło siedem minut, zanim udało się opanować sytuację. Podobno do chaosu doszło, gdyż zdenerwowany pracownik tylko do połowy wcisnął jeden z guzików. Zdaniem komentatorów, nie ma żadnych gwarancji, że przy kolejnej awarii niedoświadczonemu personelowi znów dopisze szczęście. Wypadek w elektrowni Krümmel rozsierdził

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 29/2007

Kategorie: Świat