Czarny sport

Czarny sport

Najbogatsza i największa liga na świecie jest w Polsce. Jednak zarobić na niej się nie da U schyłku kariery, po 20 latach starań Tomasz Gollob został indywidualnym mistrzem świata na żużlu. Swój triumf świętował w ostatnią sobotę na torze w rodzinnej Bydgoszczy podczas turnieju kończącego tegoroczny cykl grand prix. Polski żużel czekał na to wydarzenie 37 lat, od czasu, gdy na najwyższym stopniu podium stanął Jerzy Szczakiel. Gollob ma na koncie kilka medali mistrzostw świata, a najbliżej tego najcenniejszego był w 1999 r. Niestety przed decydującym turniejem miał ciężki wypadek w zawodach o Złoty Kask. Wystartował, ale przegrał z bólem. To niejedyny sukces polskiego żużla w tym roku. Nasza kadra drugi raz z rzędu wygrała Drużynowy Puchar Świata, dwa lata temu było srebro, rok wcześniej – także złoto. Jeżeli dodać do tego, że nad Wisłą jest największa i najbogatsza liga świata oraz najbardziej nowoczesny stadion (Motoarena w Toruniu), można bez udawanej skromności stwierdzić – Polska jest żużlową potęgą. Dlaczego jednak mimo sukcesów żużel nie jest narodowym sportem Polaków? Przed telewizorami nie zasiadają miliony widzów, a zawodnicy stają się jedynie lokalnymi idolami. W polskich ligach startują 24 zespoły, w tym gościnnie po jednym z Łotwy i Węgier. Jednak na najwyższym poziomie jeździ się głównie w średniej wielkości miastach. – Żużel jest silny tam, gdzie jest tradycja tego sportu od lat 40. Ponadto w dużych miastach nie jest zbyt lubiany, zwykle przegrywa tam z piłką nożną, w średnich stał się bogiem. Niestety, zupełnie zarzucono rywalizację drużynową międzynarodową, co przeszkadza w popularyzacji tego sportu – mówi Krzysztof Błażejewski, dziennikarz, autor książek o tematyce żużlowej. Rywalizacja drużyn narodowych nie wzbudza takich emocji jak turnieje indywidualne z cyklu grand prix, w których wyłania się mistrza świata. Powodem są dziwne przepisy. Np. walka o tytuł najlepszego klubu to całkowite kuriozum. W rozgrywkach Klubowego Pucharu Europy każdy zespół może na każde zawody kontraktować, kogo chce. W rezultacie wygrywają ostatnio zwykle Rosjanie, bo wystawiają czterech zawodników z górnej półki światowej na ten jeden mecz. Najczęściej nigdy, ani wcześniej, ani później, niezwiązanych z klubem. Podkupuje się ich nawet bezpośrednim rywalom. Daleko do popularności Małysza Przyczyn, dla których żużel nie należy do najpopularniejszych sportów, jest kilka. Przede wszystkim to droga dyscyplina. Jeden silnik kosztuje 12 tys. zł, a po specjalnym tuningu 22 tys. zł. Zawodnik potrzebuje minimum trzech. Jeszcze kilkanaście lat temu na żużlu jeździło na świecie ponad 1000 zawodników, dziś jest ich mniej niż 500. To efekt przepisów pozwalających na start w barwach kilku klubów, które chcą wyłącznie najlepszych, co prowadzi do naturalnej selekcji. To jednak nie do końca tłumaczy brak powszechnego zainteresowania sportem, w którym Polacy odnoszą sukcesy. Przykładem może być inna niszowa dyscyplina, jaką są skoki narciarskie. Skoczków jest jeszcze mniej niż żużlowców. Jednak wyczyny Adama Małysza wzbudziły powszechne zainteresowanie. Podróże na zawody z jego udziałem stały się jedną z gałęzi turystyki. Za żużlowcami jeżdżą wyłącznie zaprzysięgli fani tej dyscypliny. Zdaniem Jerzego Kryszaka, satyryka i fana czarnego sportu, nie zrozumie tej dyscypliny ten, kto nie był na zawodach. Nie on jeden uważa, że trzeba na własne oczy zobaczyć walkę żużlowców, przepychanki pod bandą, upadki na torze, by pokochać żużel. Mówienie o mistrzostwach świata jest trochę na wyrost. To wyłącznie rywalizacja zawodników ze Starego Kontynentu, Australii i USA. Epizodycznie na torach pojawiali się też żużlowcy z Argentyny, Kanady i Nowej Zelandii. Regularne rozgrywki ligowe prowadzone są wyłącznie w Europie. – Część winy za zbyt małą popularność żużla spoczywa po stronie telewizji, która przez wiele lat nie chciała go transmitować – mówi Krzysztof Błażejewski. Dopiero od niedawna żużel pokazują TVP i Canal+. Nie obywa się jednak bez wpadek. W minionym sezonie telewizja publiczna mogła spowodować wypaczenie rywalizacji. W ćwierćfinałach startowało sześć drużyn podzielonych na pary. Dalej awansowali zwycięzcy i czwarta drużyna z grona przegranych z najlepszym dorobkiem punktowym. TVP chciała transmitować wszystkie spotkania i narzuciła klubom godziny rozegrania meczów, by pokazywać je jeden po drugim.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 41/2010

Kategorie: Sport