Czas komisarzy

Czas komisarzy

Komisja Śledcza bliższa jest rozwiązania niż prawdy Czy Kulczyk nagrał rozmowę z Giertychem na Jasnej Górze? Czy ma taśmę? Czy ją ujawni? Co jeszcze może powiedzieć? Co ma? W ubiegłym tygodniu to były najważniejsze pytania, które wisiały w powietrzu i które mieli ochotę zadać członkowie sejmowej Komisji Śledczej ds. Orlenu. Ale przecież zadać ich nie mogli. Więc Jan Kulczyk, który stawił się przed komisją, zamiast zeznawać, przez sześć godzin przyglądał się, jak prawicowa większość w komisji czyni wszystko, by do tego przesłuchania nie doszło. Determinacja, by przełożyć przesłuchanie, była tak wielka, że posłowie złamali prawo, wyrzucając z sali prof. Jana Widackiego, pełnomocnika Kulczyka, a kłótniami i awanturami się ośmieszyli. Wiadomo, że chodzi o grę. Ale o jaką? Giertych i Kulczyk Parę rzeczy wiemy. Po pierwsze to, że posłom prawicy bardzo zależy na tym, by Kulczyk najpierw zeznawał w prokuraturze, a później przed komisją. Oni wówczas mieliby jego zeznania. Teoretycznie więc łatwiej byłoby im go przesłuchiwać. Ale to i tak nie jest wystarczający powód, by Kulczyka blokować. Jak zauważył przytomnie poseł Witaszek, przesłuchanie najbogatszego Polaka potrwa dłużej niż jeden dzień, zawsze można go wezwać, dopytać. Więc o to, kto pierwszy zada mu pytanie – prokurator czy poseł – nie warto kruszyć kopii. Chyba że… Chyba że jest tak, jak mówi Jan Widacki. Uważa on, że posłowie chcieli przełożyć przesłuchanie po to, by wpierw Kulczyk złożył zeznania w prokuraturze częstochowskiej. Ta prokuratura prowadzi sprawę spotkania Kulczyk-Giertych na Jasnej Górze. Tego, na którym Giertych miał żądać od Kulczyka „papierów na Kwaśniewskiego”. Najbogatszy Polak powiedział, że na potwierdzenie tych oskarżeń „przedstawi dowody”. Jakie? Tego nie wiedzą posłowie, nie wie też Roman Giertych. On sam wypiera się, by składał jakieś propozycje. Ale ponieważ zdążył złożyć w tej sprawie już kilka nieprawdziwych oświadczeń, jego zapewnienia brzmią mało przekonująco. W SLD pamiętają dobrze, jak latem Giertych zabiegał, żeby zostać przewodniczącym komisji. Nagabywał wówczas Leszka Millera, aby SLD go poparł, zapewniając, że brudy Sojuszu go nie interesują, on chce pogrążyć PO. Wiadomo więc, że Giertych mówi dużo. Czy tak było podczas spotkania na Jasnej Górze? Wiedzą o tym tylko jego uczestnicy. Na razie mamy słowo jednego przeciwko słowu drugiego. Ale co będzie, gdy Kulczyk na przykład przedstawi nagranie rozmowy? Widać wyraźnie, że tego Giertych panicznie się boi. On nie wie, jakie dowody posiada Kulczyk – czy nie ma nic i tylko blefuje, czy też ma nagranie rozmowyalbo jakiś inny, mniej znaczący dowód. Nie wie zatem, jak się zachować. Tym bardziej że gdyby został złapany na tym, że żądał „kwitów na Kwaśniewskiego”, że kłamał, byłby skończony nie tylko jako członek Komisji Śledczej, lecz także jako liczący się polityk. Co więcej, okazuje się, że kontakty Giertych-Kulczyk nie ograniczają się do spotkania na Jasnej Górze. 17 listopada „Słowo Polskie. Gazeta Wrocławska” podało informację, że do Częstochowy jeździł również radny, sekretarz Zarządu LPR, Piotr Ślusarczyk, by odebrać od wysłannika Kulczyka jakiś pakunek. Jaki? Z czym? Z dokumentami? Z pieniędzmi? „Nie wiedziałem, z kim mam się spotkać. Z polecenia Romana Giertycha miałem jedynie odebrać jakieś ważne dokumenty”, powiedział Ślusarczyk dziennikarzowi. Czy dowiemy się, jakie? Dla szefa Ligi Polskich Rodzin wiedza o tym, co ma Kulczyk i co zechce ujawnić, to walka o życie. A dla Wassermanna i Miodowicza? Podczas wtorkowego przesłuchania obaj sprawiali wrażenie, jakby jeszcze bardziej bali się Kulczyka i Widackiego niż lider LPR. Zwłaszcza poseł PiS. Wassermann już kilka tygodni temu mówił, że na miejscu Kulczyka nie wracałby do kraju. Potem razem z Giertychem sugerowali, że można go oskarżyć o szpiegostwo i zająć jego majątek. To wszystko były działania zmierzające do zastraszenia Kulczyka. Gdy w końcu stawił się on przed komisją, Wassermann najpierw zażądał przełożenia przesłuchania pod mało znaczącym pretekstem. Gdy ten wniosek padł, Konstanty Miodowicz próbował wymusić na posłach autocenzurę, zobowiązanie, że nie będą pytać o spotkanie na Jasnej Górze. Gdy został wyśmiany, Wassermann zaatakował Widackiego. Wyciągając sprawę sprzed 13 lat – fundacji Bezpieczna Służba. Takich spraw każdemu ministrowi czy wiceministrowi można wyciągnąć po kilka. Zwłaszcza gdy stosuje się konwencję Wassermanna, który mówi: „nie można wykluczyć, że…”, „jest możliwe, iż…” itd. Nikt poważny nie łączyłby sprawy fundacji sprzed

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 50/2004

Kategorie: Kraj