Człowiek na czterech łapach

Człowiek na czterech łapach

Przemiana człowieka w zwierzę, maszynę czy kosmitę to murowany temat filmowy W kinie człowiek zmienia się w zwierzę raz za razem. W tym miesiącu – wzięty prawnik przybiera postać psa pasterskiego. Co daje ubaw całej rodzinie na familijnym obrazie „Na psa urok”. Zabawa na godzinę? Niekoniecznie. Bo nawet bardzo rozrywkowe kino rozważa całkiem poważną opcję: do czego bym doszedł, gdybym na parę godzin został wilkiem lub wężem. A tych głęboko ludzkich marzeń nie może zlekceważyć żaden dostawca filmowego towaru. Więc dostawcy kombinują, kogo w co by tu zmienić. I zarabiają na tym krocie. Drapieżnik w metropolii Najłatwiej zarobić na nastolatku. Ten śni: gdym tak po godzinach mógł zostać nietoperzem, kotem lub pająkiem, to już porozstawiałbym po kątach kogo trzeba. I film przenosi te marzenia na ekran. Batman, człowiek-nietoperz, w całej serii filmów przywraca porządek w Gotham City. Kobieta-kot to nieśmiała osóbka, po transformacji rozbija sitwę trzęsącą jej korporacją. A nastolatek-pająk (Spiderman) odbywa drogę „od zera do bohatera”, jak mu podpowiada wybujała uczniowska wyobraźnia. To fantazja konstruktywna, ale ludzie-zwierzęta mogą mieć przecież postać sennego koszmaru. Na czym ogromne pieniądze od stu lat robią twórcy horrorów. Bo przecież kobieta mocą jakiejś klątwy może się zmienić w – powiedzmy – panterę i grasować nocą. A spokojne życie pędzić za dnia. Pomysł eksploatowano już w sezonie 1942, kiedy to na tę przypadłość zapadła pewna mieszkanka Nowego Jorku z filmu „Ludzie-koty”. Mąż nie wierzył w jej opowieści o transformacji, wysłał ją do psychiatry. A kiedy psychiatra uwierzył, było już dla niego za późno. Od tego czasu parada ludzi-kotów sunie przez ekrany nieprzerwanie. Drugi co do frekwencji kierunek przemian w horrorach to węże. I mieliśmy paradę tych oślizłych stworzeń pokrytych łuską i o niebieskich oczach (pamiątka po ludzkim przodku), co nie spędza nam jednak snu z powiek. Z tym że tych bajek jednak lekceważyć nie należy, ponieważ uruchamiają drzemiące głęboko w człowieku marzenia, by zwielokrotnić swoje możliwości. Zwłaszcza gdy dotyczy to nie bajędy o huśtaniu się na pajęczej nici, lecz przejmowaniu charakteru drapieżnego zwierza. I tu zaczyna się inna opowieść. Taka z przesłaniem: żeby nie zginąć w dżungli metropolii albo firmy giganta, należy zostać drapieżnikiem. I Jacka Nicholsona w pierwszych scenach filmu „Wilk” (1994) rzeczywiście dziabie zębami przygodne wilczysko, które ten potrącił samochodem. Że się Nicholson zmieni w wilka, to banalne. Bardziej interesujące są tu skutki uboczne. Bo pogryziony to mierna redaktorzyna, zaplątana w wielkim koncernie wydawniczym. Bardziej obrotni koledzy sprzątają mu sprzed nosa intratne fuchy i jego własną żonę. Ale kiedy w redaktorku budzi się wilk, sytuacja się zmienia radykalnie. Ma olśniewające pomysły, okazuje się kompetentny i stanowczy. Więcej – nadzwyczajnie wyostrzają mu się zmysły. Teraz już nie sposób go bezkarnie oplotkowywać. Z odległości kilkudziesięciu metrów słyszy każdy szept. I jeszcze więcej: zakochuje się w nim córka samego szefa. Oczywiście pasmo sukcesów nie trwa wiecznie, ponieważ wilka jest w redaktorze coraz więcej, z kłami i łapami włącznie. Film więc ześlizguje się – co powszednie w komercyjnej produkcji amerykańskiej, która zatrąciła o poważny temat – w jakieś durne gonitwy. Ale główny problem wybrzmiewa: żeby utrzymać pozycję w wysoce konkurencyjnym biznesie, musisz być bardziej zwierzęciem niż człowiekiem. Bywa i taka osobliwość w filmie, że człowiek staje się zwierzęciem, mimo iż nic się w jego wyglądzie nie zmienia. Przegląd sytuacyjek z tej serii dała klasyczna „Planeta małp” (1968). Statek kosmiczny po awarii ląduje na planecie, gdzie ewolucja potoczyła się inaczej niż na Ziemi – małpy są wyższym szczeblem ewolucji, a ludzie niższym. I kosmonauci traktowani są przez te wyewoluowane małpy tak, jak my traktujemy zwierzęta robocze. Więc: harówka na plantacji, ewentualnie eksperymenty w laboratorium. Wysoce to pouczające dla wszystkich miłośników zwierząt. Ale prawdziwa bomba (nomen omen) wybucha w ostatniej scenie. Para ludzi, która umknęła małpom, wędruje po plaży i natyka się na fragment Statuy Wolności – najwidoczniej zdmuchniętej wybuchem bomby nuklearnej. Film więc dodawał do przesłania zoologicznego (nie czyń zwierzęciu, co tobie niemiłe) również modne w okresie zimnej wojny ostrzeżenie nuklearne. Ku przestrodze I inny ton. Człowiekowi wyrastają nieplanowane kończyny za karę. W kinie amerykańskim przemiany człowieka w zwierzę nie zachodzą ot tak sobie. Na to jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2006, 2006

Kategorie: Kultura