Czy psychoterapeuta zastąpi rodzinę?

Czy psychoterapeuta zastąpi rodzinę?

Rodzina to nie zespół chóralny, do którego można się zapisać, a potem wypisać według swojego widzimisię Bert Hellinger, psychoanalityk, terapeuta rodzinny – Rodzina jest spychana coraz bardziej na margines naszego życia. A jednak coraz więcej ludzi poszukuje pomocy właśnie w terapiach rodzinnych. Jak pan tłumaczy to zainteresowanie terapiami rodzinnymi? – Rodzina jest fundamentalną sprawą ogólnoludzką, egzystencjalną. To nie zespół chóralny, do którego można się zapisać, a potem wypisać według swojego widzimisię. Jest istotna właśnie dlatego, że każdy z nas ma lub przynajmniej miał matkę i ojca i dlatego, że… wszyscy mamy problemy. Wiele z nich można rozwiązać, gdy zamiast traktować je jako indywidualne problemy danej osoby, spojrzymy na nie z perspektywy jej rodziców, krewnych. – Ale coraz ważniejsi w naszym życiu stają się przyjaciele, wcale z nami niespokrewnieni. Czy nie powinno się zastąpić terapii rodzinnej jakąś… „terapią kręgu towarzyskiego”? – Dużo podróżuję i wiem, że rodzina, szczególnie poza Europą ma wciąż potężny wpływ na jej członków. Także w naszym kręgu kulturowym coraz większa rola przyjaciół to równocześnie prawda i złudzenie, czego dowodzą ustawienia rodzinne. Wynika z nich, że rodzina biologiczna ma wpływ na dzieci, nawet jeśli zostały adoptowane jako niemowlęta i nigdy nie poznały swoich przodków! Co więcej, uważam, że więzi rodzinne emanują tym silniej, im mniej jesteśmy ich świadomi. – W pana ustawieniach rodzinnych można „spotkać” prapradziadka lub daleką kuzynkę, których nigdy nie poznaliśmy. Jak to możliwe, że nieznajomi krewni wpływają na to, co się dzieje w naszym życiu? – Od 30 lat właśnie tym wpływem się zajmuję ku pokrzepieniu moich klientów, jednak nie potrafię wyjaśnić, jak to działa. Wprawdzie liczni specjaliści próbowali wyjaśnić ten fenomen, na przykład Rupert Sheldrake (znany brytyjski biolog – przyp. aut.), który nazwał go rezonansem morficznym. Jednak te naukowe wyjaśnienia nic nie wnoszą. Być może, powinniśmy zaakceptować fakt, że działanie ustawień pozostanie tajemnicą. To tylko dowód na to, jak niewiele wiemy o człowieku i o prawach rządzących społecznościami ludzkimi – a być może, jak bardzo nieprawdziwe jest nasze wyobrażenie o nas i o otaczającym nas świecie. – Indianie wierzyli, że wpływa na nas siedem pokoleń przodków, a my będziemy mieli wpływ na siedem pokoleń po nas. Obecnie niektórzy psychologowie twierdzą, że słabość współczesnych mężczyzn bierze się stąd, że od czasów rewolucji przemysłowej, a więc od około dziesięciu pokoleń, chłopcom brakuje oparcia w ojcu. Czy to nie przesada z tymi pokoleniami? Jak daleko mogą sięgać powiązania rodzinne? – Zwykle nie cofamy się dalej niż do czwartego pokolenia. Jednak w przypadkach ekstremalnych więzi sięgają nawet przysłowiowe 10 pokoleń wstecz. Na przykład gdy klient cierpi na psychozę lub schizofrenię. Według moich doświadczeń, schizofrenia zdarza się wtedy, gdy w rodzinie miało miejsce morderstwo. W jednej osobie pojawiają się wtedy równocześnie sprawca i ofiara z przeszłości. Wówczas nie ustawia się jednak członków rodziny, lecz poszczególne generacje, by sprawdzić, kiedy równowaga systemu została zaburzona. – W pańskiej terapii wiele się mówi o miłości w rodzinie. Skąd pewność, że stosunki rodzinne są oparte właśnie na niej, a nie na przykład na walce lub rywalizacji? – Relacje rodzinne oparte są nie na miłości, lecz na tzw. Porządkach Miłości. Istnieją trzy podstawowe porządki: pierwszy mówi, że każdy, kto należy do systemu – w tym przypadku do rodziny – ma prawo do tego systemu należeć, żywy czy martwy. Po drugie, jeśli owo prawo do przynależności zostanie komuś z rodziny odebrane, jeśli ktoś zostanie usunięty z rodziny, zakłóca się równowagę systemu. Taki system dąży do swego rodzaju wyrównania krzywd. Często na terapię trafiają osoby, które „płacą rachunek” za to, co się wydarzyło w ich rodzinie w zamierzchłej przeszłości; często nawet nie wiedzą za co. Trzecia reguła mówi, że ci, którzy należeli do systemu wcześniej, mają pierwszeństwo przed tymi, którzy nastali po nich. – Pana krytycy śmieją się, że to rodzaj psychologicznego sportu ekstremalnego; terapia rodzinna bez rodziny, przeprowadzana za pomocą „fikcyjnych” członków rodziny. – Ta krytyka wynika z niezrozumienia. Nie zawsze członkowie rodziny są nieobecni. Szczególnie gdy pracuję z dziećmi obecni są rodzice i prowadzący terapeuta. Poza tym z biegiem lat mam coraz więcej zaufania

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 48/2004

Kategorie: Wywiady