Czy ruszy lawina?

Czy ruszy lawina?

Tłem dla inicjatywy utworzenia Centrum przeciwko Wypędzeniom jest hasło powrotu do status quo z 1937 r. Gdyby w sporze o Centrum przeciw Wypędzeniom chodziło tylko o negowanie faktów historycznych – wręcz niemożliwych do podważania, a jednak podważanych – zwykli ludzie zareagowaliby przelotnym zainteresowaniem. Powtarzany przez młode pokolenie Niemców gest Piłata potraktowano by jako naturalną reakcję, bo to przecież ojcowie, a nie młodzi są winni zbrodni oraz krwi przelanej nie tylko w wojnie, ale także obok niej, w niepoliczalnym zbiorze aktów niemieckiego terroru skierowanego przeciw ludności cywilnej. Łatwo zauważyć, że zwykli ludzie reagują inaczej. Podnieśli głowy, patrzą i słuchają z uwagą i niepokojem. Ich zachowanie jest racjonalne, bo autorom projektu centrum chodzi przecież o podporządkowanie sobie przyszłości, a nie o uporządkowanie obrazu przeszłości. Alternatywę, przed którą stoi Europa, można ująć tak: czy decydujący wpływ na przyszłość kontynentu zyskają politycy rehabilitujący przeszłość, bo chcą zadośćuczynienia za krzywdy, jakich ich kraje doznały na konferencji w Poczdamie, czy taki wpływ utrzymają rzecznicy bezpieczeństwa i współpracy na niepodzielonym kontynencie? Kluczem do rozwiązania alternatywy jest postawa niemieckich polityków. Wiemy, że wszystkie powojenne rządy niemieckie powtarzają hasło: „Powrót do status quo z 1937 r.”. Ostatnią publiczną próbą otrzymania międzynarodowej sankcji dla tego hasła była inicjatywa kanclerza Helmuta Kohla na konferencji zwanej 4+2, czyli tej, która zjednoczyła Niemcy. Próba się nie powiodła, lecz w wewnętrznym obiegu niemieccy politycy nie zrezygnowali z tego hasła. Starsi Polacy przypominają więc młodszym, że w III Rzeszy w 1937 r. kończono przygotowania do aneksji, wojny i Holokaustu. Bez przymusu i z zapałem śpiewano „Morgen die ganze Welt”. Niemcy nie mają komu „podarować” swej bezpośredniej odpowiedzialności za ideologiczne, polityczne i militarne przygotowanie wojny, która od początku była wojną rasistowską. Nie przekażą jej uczestnikom kapitulanckiego paktu monachijskiego ani partnerowi, z którym montowali w pośpiechu pakt Ribbentrop-Mołotow. Żadna cena, którą płacono w obu przypadkach szantażyście, nie skłoniła faszystów do umiaru, do rezygnacji z wojny lub zmiany jej celów. Pytanie, czy środki użyte w walce przez antyhitlerowską koalicję i środki użyte przez nią w procesie przywracania międzynarodowego ładu były proporcjonalne do zagrożeń stworzonych przez terror, którym narodowosocjalistyczne państwo posłużyło się w latach 1938-1945 – otóż to pytanie Niemcy powinni zadać sobie oraz obywatelom podbitych i splądrowanych krajów, przede wszystkim powinni zapytać Żydów, Słowian i Cyganów skazanych na zagładę. Dlaczego uzyskanie odpowiedzi jest ważne? Ano dlatego, że protest przeciw wypędzeniom i upominanie się o niemieckie ofiary wojny sąsiaduje z wytrwale powtarzanym celem powojennych rządów niemieckich: „Powrót do status quo z 1937 r.”. To właśnie hasło jest politycznym tłem dla z pozoru niepolitycznej, a tylko moralnej inicjatywy utworzenia Centrum przeciwko Wypędzeniom. Ten związek widzą zwykli ludzie i słusznie on ich niepokoi. Politycy niemieccy uspokajają nas, że takiego związku nie ma. Zgoda europejskiej opinii publicznej na zbudowanie w Berlinie centrum – które przypomni przecież, o powrót do jakiego stanu chodzi, i będzie w stałym dialogu z pomnikiem Holokaustu – niczym nie grozi Żydom, Słowianom i wszystkim pozostałym mieszkańcom Europy. Na takie perswazje trzeba politykom powiedzieć wyraźnie: myśmy to już przerabiali! Zgoda na traktowanie każdego faktu politycznego tworzonego w Niemczech jako faktu autonomicznego byłaby nie tylko naiwnością, ale i dobrowolnym uczestnictwem w przygotowaniu nowego wariantu polityki ustępstw wobec nacjonalizmu. Powiem wprost – byłoby to uczestnictwo w przygotowaniu nowego Monachium, jeszcze bez Hitlera, lecz już z publicznym, aroganckim żądaniem rewizji powojennego stanu w Europie. Przystając na to, przyłożymy rękę do uruchomienia lawiny, która wszystkim przyniesie katastrofę. Budowa zjednoczonej Europy nie może się udać, gdy odstąpimy od intencji i woli konferencji poczdamskiej. Podstawą sukcesu w tworzeniu Unii nie jest deklarowanie dobrych intencji, lecz czytelna i jednoznaczna filozofia sąsiedztwa. A jej najważniejszą zasadę można ująć tak: trwała granica nie może być naruszana niespokojnym sąsiedztwem. Inicjatywa budowy centrum demonstracyjnie narusza tę zasadę i dlatego żaden polski polityk nie może pozostać bierny. Nie wolno mu uczestniczyć w polityce kapitulacji wobec żądań zmiany powojennego stanu rzeczy. Niemcy mają oczywiście prawo do upamiętnienia swoich ofiar wojny, ale jedynym miastem, w którym taki narodowy pomnik, wolny od pełnienia funkcji politycznych, mógłby stanąć, jest Monachium. Niech stanie możliwie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 42/2003

Kategorie: Opinie