W czyich ja jestem rękach?

W czyich ja jestem rękach?

Malanowska Elżbieta Była wiceprezydent Szczecina, podejrzana o przywłaszczenie miliona złotych, twierdzi, że jest niewinna Byli uprzedzająco grzeczni. Elżbiecie Malanowskiej – byłej wiceprezydent Szczecina z nadania SLD, obecnie radnej miejskiej – zaproponowali wycieczkę do Gdańska. Natychmiast, na koszt państwa. Zamknęła biuro, pojechała. Agentom ABW się nie odmawia. W gdańskiej prokuraturze czekały na nią zarzuty wyłudzenia ponad miliona złotych i uszczuplenia należności podatkowych na kolejne pół miliona. W tym samym czasie inna grupa agentów przeszukała dom i biuro zatrzymanej. Krzysztof Trynka, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, powiedział potem, że szukali ważnych dowodów i ciekawych dokumentów. Najciekawszy dokument przygotowała jednak gdańska delegatura ABW, za przyzwoleniem prokuratury. Tego samego dnia przesłano go faksem do redakcji wszystkich szczecińskich mediów. Tam i z powrotem Ledwo Malanowska opuściła rogatki Szczecina, do redakcji regionalnych mediów przyszedł faks. Dokument informował o zatrzymaniu byłej wiceprezydent; wyjaśniał, jakie postawiono jej zarzuty. Autorzy faksu nie omieszkali dodać, że rzecz dotyczy słynnej afery Wydawnictwa Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris. Wraz z Malanowską do Gdańska pojechał Albert Rygol, były wiceprezes giełdowej spółki Espebepe Holding; mało znany opinii publicznej, bezpartyjny. W Gdańsku miał wysłuchać tych samych zarzutów, czekały go ta sama afera i zła sława. Jego zdjęć nie opublikowała jednak żadna gazeta. Za to wizerunek Malanowskiej z zasłoniętymi oczami ukazał się na pierwszej stronie szczecińskiego wydania ogólnopolskiego dziennika. Wspomniano o prawdopodobnym areszcie tymczasowym. Inne tytuły spekulowały o 10 latach odsiadki. Malanowska wróciła jednak wolna, choć bez paszportu i uboższa o 100 tys. zł kaucji. Po powrocie napisała list otwarty do mediów. „Nie mam nic wspólnego z aferą Stella Maris – stwierdziła. – W mediach kreuje się mnie na przestępcę, mimo że postępowanie dopiero się rozpoczęło”. Prokurator Trynka skomentował to krótko: „Zarzuty się potwierdziły”. Winna czy nie, w Szczecinie o tej sprawie mówi się jedno – to był atak wymierzony w wiceministra gospodarki i pracy, Jacka Piechotę. Malanowska uznawana była za jego człowieka, mają wspólnych znajomych, Piechota był członkiem rady nadzorczej firmy, z której rzekomo wyłudziła pieniądze. Jest jednak kilka zbyt dziwnych okoliczności. Dwanaście lipnych faktur Szczeciński odprysk afery Stella Maris dotyczy przelewu pieniędzy między kościelnym wydawnictwem a budowlaną spółką akcyjną Espebepe Holding. W latach 1996-2001 Elżbieta Malanowska była jej wiceprezesem, dyrektorem ds. finansowych i główną księgową. Przez lata spółkę uważano za branżowego potentata, ale z czasem popadła w długi. Walne zgromadzenie akcjonariuszy winą za ten stan obarczyło właśnie Malanowską. Spółka ogłosiła upadłość, dziś już nie istnieje. Zdaniem prokuratury, Malanowska i Rygol wyłudzili z firmy 1,088 mln zł oraz uszczuplili należności podatkowe skarbu państwa o ok. 470 tys. zł. W lipcu 1999 r. Espebepe zawarła umowę z gdańską firmą doradczą Biuro Obsługi Inwestycji. Porozumienie dotyczyło pomocy przy pozyskaniu kontraktu na budowę terminalu lotniczego na lotnisku Szczecin-Goleniów. BOI zobowiązało się do załatwienia sprawy za 3% wartości kontraktu. I faktycznie, szczecińska spółka wygrała przetarg. W efekcie BOI wystawiło spółce 12 faktur na ponad milion złotych. W toku prokuratorskiego śledztwa ustalono jednak, że firma zainkasowała pieniądze za darmo – w najmniejszym stopniu nie przyczyniła się do wygrania przetargu. Tymczasem wypłacona prowizja trafiła do Wydawnictwa Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris. Tak było korzystniej. Wydawnictwo, jako kościelna osoba prawna, nie musiało płacić podatku dochodowego. Wszystko zostało w rodzinie, ponieważ BOI jest powiązane ze Stellą Maris kapitałowo i personalnie. Dla szefów wydawnictwa taka transakcja nie była niczym nowym. Zdaniem prokuratury, w tym czasie uprawiano tam handel pustymi fakturami na ogromną skalę. Wielkie pranie Stella Maris od początku prowadziła działalność gospodarczą w ramach archidiecezji gdańskiej. Do połowy lat 90. firma prosperowała całkiem nieźle. Zdaniem znawców, głównie dzięki ulgom podatkowym. Potem nagle wydawnictwo popadło w ogromne długi, nieoficjalnie mówiło się nawet o 60 mln zł. Kiedy pod koniec 2000 r. wierzyciele zajęli konta bankowe archidiecezji gdańskiej, o sprawie zrobiło się głośno.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 40/2003

Kategorie: Kraj