Stanisław Głąbiński opisuje, jak doszło do przekazania mu dokumentów i pamiątek po Ojcu Z końcem stycznia 2001 r. otrzymałem w warszawskiej siedzibie MSW teczkę zawierającą co najmniej część archiwów sowieckich służb specjalnych, oczywiście, akt dotyczących mego Ojca, prof. dr. Stanisława Głąbińskiego, prof. prawa UJK we Lwowie, znanego działacza endecji, senatora i kilkakrotnie członka rządów w okresie przed przewrotem majowym. Dodam jeszcze, że Ojciec urodził się w 1862 r., a więc w 1939 r. liczył sobie 78 lat. Akta wręczał mi szef archiwum historycznego sowieckich służb specjalnych, generał, którego nazwiska nie znam, a może po prostu nie dosłyszałem. Wręczeniu temu towarzyszyły zaskoczenie i zdumienie. Po pierwsze, nie miałem pojęcia, że jestem pierwszym Polakiem, który otrzymuje część akt kogoś z najbliższej rodziny i to akt pochodzących z archiwum na Łubiance. Po drugie, nie wiedziałem, że sama czynność przekazywania tych akt będzie miała charakter wydarzenia publicznego, z wyraźnymi elementami public relation, z udziałem kamer, mikrofonów i grupy dziennikarzy. Już po całym wydarzeniu czekało mnie jeszcze jedno zaskoczenie. Fakt otrzymania materiałów stał się swego rodzaju sensacją. Otrzymałem dziesiątki telefonów od znajomych i całkiem nieznajomych. Zatrzymywano mnie na ulicy i w kawiarni. I wszyscy zadawali jedno pytanie: Jak ci się to udało? Sądzę, że to zainteresowanie nie tyle dotyczy mojego Ojca i mnie, co samej “techniki” starania się o materiały. Są niewątpliwie w Polsce tysiące, jeśli nie setki tysięcy osób, które chciałyby znać dokładniej losy swoich bliskich, którzy nie powrócili ze Wschodu. Wszyscy wiemy, o co chodzi. I dlatego zacznę od tematu chyba najciekawszego, od relacji, jak zdobyłem materiały i od rad dla tych, którzy pójdą moją drogą. Zacznę od tego, że materiały na temat losów Ojca zbierałem od lat, głównie szukając ludzi, którzy z Ojcem zetknęli się w sowieckich więzieniach. Innych źródeł nie miałem, po prostu ich nie było. Kiedyś, przed laty, przejeżdżając przez Moskwę, przy pomocy kolegów, sowieckich dziennikarzy, szukałem możliwości dowiedzenia się czegoś o losach Ojca, ale natrafiłem na mur milczenia i całkowitej obojętności podszytej zdumieniem, że ktoś stara się o takie informacje. Potem minęły lata, powiał wicher historii, ja stałem się pracującym emerytem, a pod koniec dekady lat 90. zacząłem zbierać materiały do książki o Ojcu. I wtedy przyszło mi do głowy, że trzeba by się zwrócić do nowych władz Rosji. Ponieważ przez Moskwę już nie przejeżdżam, zrobiłem to, co wydawało mi się najprostsze. Złożyłem list na ręce radcy ambasady rosyjskiej, szefa wydziału konsularnego. Składając, ze zdumieniem dowiedziałem się, że jestem pierwszym petentem w takiej sprawie. Radca list przeczytał i poradził mi, ażebym dołączył możliwie szczegółową informację o tym, co wiem o losach Ojca w sowieckich więzieniach. Gdzie i kiedy siedział, nawet w jakich celach, z kim mógł się spotykać, co wiem o jego śmierci. Wyjaśnił mi, że takie informacje bardzo ułatwią i przyspieszą poszukiwania, gdyż akta więźniów są wprowadzone do kilku różnych systemów komputerowych. Spełniłem tę prośbę. Materiały zło żyłem przetłumaczone na rosyjski i czekałem. A czekałem mniej więcej sześć miesięcy. Dodam, że w trakcie spotkania, kiedy odbierałem akta, obecny przedstawiciel ambasady Rosji w Warszawie oświadczył, że utworzono w ambasadzie specjalną komórkę, chyba przy wydziale konsularnym, która zajmować się będzie właśnie takimi sprawami jak moja. Dyplomata dodał, że ambasada będzie pilnowała każdej sprawy, a czas oczekiwania nie będzie zbyt długi. Piszę o tym, bo zapewne wielu czytelników informacja ta żywo zainteresuje. A teraz powracam do “mojej sprawy”. Zacznę od informacji na temat tego, co dostałem. Otóż otrzymałem dość grubą teczkę dokumentów, które podzieliłbym na dwie grupy. Grupa pierwsza to dokumenty najwyraźniej zarekwirowane po aresztowaniu Ojca, co, jak rozumiem, nastąpiło 18 listopada 1939 r. gdzieś w rejonie dawnej granicy polsko-rumuńskiej. Są to bardzo wzruszające dokumenty, o charakterze ściśle rodzinnym. Są tam np. dwa czy trzy listy Ojca do mnie, listy, których nigdy nie otrzymałem i na które czekałem przez równo 60 lat. Dla jasności wyjaśniam, że we wrześniu 1939 r. “zgubiliśmy się” z Ojcem. On powrócił do Lwowa, a ja przedostałem się na Węgry. Ojciec najwyraźniej przypuszczał, że jestem w Rumunii. Wśród tych dokumentów znajdują się moje świadectwa gimnazjalne, zdjęcia moje i Ojca i fragmenty rękopisu pracy Ojca, który sumuje i ocenia okres rządów sanacji od przewrotu majowego do klęski
Tagi:
Stanisław Głąbiński









