Czytając Rakowskiego

Trawestując Gałczyńskego, „Polityka, polityka, tkliwa dynamika, angelololgia i dal”. „Dzienniki polityczne” Rakowskiego to chyba trzecia ważna opowieść o okresie, w którym i ja żyłem. Pierwszy był Putrament ze swoją ogromną i nie wiem, czy nie najlepszą książką „Pół wieku”. Złośliwi dodawali: „i pół prawdy”. Zapewne nawet znacznie mniej, co nie zmniejsza wcale mojego podziwu. Napisałem nawet praktycznie na ten temat całe studium, na zamówienie Michnika zresztą. Michnik nie wydrukował, a poza tym nie mam gdzie. Drugi to Kisielewski, no a Mieczysław F. Rakowski to trzeci. Najbardziej konsekwentny tematycznie. Początkowo nie wiadomo, co jada, jakie pejzaże widuje, czy się rozmnaża? Potem odrobinę łagodnieje. Ale też nie chce nam powiedzieć, co na przykład czytuje. Przecież nie same „Beesy” i materiały redakcyjne. A ja byłbym ciekaw, co sądzi, powiedzmy, o pamiętnikach kardynała Retza czy Machiavellim. Nie znać tego chyba absolutnie nie może. O konkretnych wydarzeniach historycznych (czy prehistorycznych zgoła) nic nie będę pisał, bo jest ich za wiele. Zresztą ja sam prawie nic nie mogłem wiedzieć. Prawie, bo jednak przyjaźniłem się z przeróżnymi ludźmi, lepiej ode mnie poinformowanymi. Ale to były kręgi z jednej strony J.J. Lipskiego, z drugiej – Stefana Żółkiewskiego. Wiadomości raczej z drugiej ręki. Uprawianie polityki to może nawet nie sprawa konkretnych kompetencji, co informacji – stąd

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2001, 47/2001

Kategorie: Felietony