Czytanie nie boli

Czytanie nie boli

Które szwedzkie rozwiązania, pomysły są najlepsze? Które z nich, pani zdaniem, najłatwiej i najkorzystniej byłoby przenieść do Polski?

– Szwedzi to naród ceniący zdrowy rozsądek, czyli sunt förnuft, co powoduje, że także w myśleniu o promocji literatury są pragmatykami. Mają w całym kraju doskonały system ściśle ze sobą współpracujących bibliotek, a działalność instytucji państwowych zajmujących się promocją czytelnictwa jest dobrze skoordynowana. To zwiększa efektywność i pozwala na oszczędzanie pieniędzy. Od lat stawia się tam w większym stopniu na mądry pozytywizm niż na spektakularne projekty bez kontynuacji.

Czyli bez naszej romantycznej fantazji, bez garści szaleństwa?

– No właśnie. W Polsce bardzo dużo pieniędzy na kulturę wydaje się w sposób wariacki, ad hoc, na różne jednorazowe uderzenia. W jednym roku stawia się na wielką promocję polskiej kultury w Turcji, w następnym promuje się tylko Chopina, a w kolejnym priorytetem jest Tadeusz Kantor i jego teatr. Wszystkie te działania mają teoretycznie sens, ale przez to, że bardzo często są wspomnianymi jednorazowymi uderzeniami, niewiele osiągają na dłuższy dystans, bo rzeczywistości i świadomości ludzkiej nie da się zmienić w ciągu roku. Nie wystarczy organizacja jednego, za to wyjątkowo drogiego Kongresu Kultury Europejskiej. Nie wystarczy postawienie na jeden festiwal literacki. Szwedzi to rozumieją, toteż podejmują działania długofalowe, choć często mniej spektakularne. Dużo od Polski bogatsza Szwecja miała znacznie skromniejszy program kulturalny w czasie prezydencji w UE, ale nigdy nie oszczędzała na swoich bibliotekach i stypendiach dla pisarzy czy tłumaczy. Zastaw się, a postaw się – ten styl obowiązuje u nas często nie tylko w sferze obyczajowej, ale także w myśleniu o kulturze (choć są świetne wyjątki, np. konsekwentna, pomyślana na lata działalność Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej). Tymczasem choćbyśmy nie wiem ile pieniędzy wydali na organizację różnego typu wielkich, ale jednorazowych wydarzeń kulturalnych na całym świecie, nie przebijemy trwałej rozpoznawalności, jaką daje Szwecji światowa popularność Astrid Lindgren czy kryminałów Stiega Larssona.

Różnice w poziomie kultury czytelniczej są być może również konsekwencją odmiennych doświadczeń historycznych? W pochodzącym z publikacji „Szwecja czyta. Polska czyta” tekście Mai Chacińskiej jest mowa o tym, że kiedy Szwecja przyjęła w 1592 r. luteranizm, tamtejszy Kościół zaczął wymagać od wiernych znajomości Biblii i katechizmu – nie ze słyszenia, tylko z lektury własnej. W 1686 r. w prawie kościelnym znalazł się zapis o dążeniu do powszechnej umiejętności czytania. No i w połowie XIX w. ok. 80% Szwedów było piśmiennych, a Polaków 20-30%.

– Według szacunkowych danych, w 1850 r. w Skandynawii umiało czytać 80% ludności, w Polsce, jak w innych krajach katolickich, np. w Hiszpanii czy we Włoszech, czytało wtedy zaledwie 20-30% społeczeństwa. Maja Chacińska wspomina też o tym, że opisujący swoją podróż do Szwecji na początku XIX w. szkocki ewangelista John Petterson stwierdzał, że trudno spotkać Szweda powyżej 10.-12. roku życia, który nie umiałby czytać. Tak więc protestantyzm odgrywał bardzo silną rolę kulturotwórczą. Protestantyzm i egalitaryzm. Jeden z moich rozmówców, tłumacz literatury polskiej na szwedzki, Stefan Ingvarsson, mówi w wywiadzie: „W Szwecji istnieje silne przekonanie, że ludzie wykształceni muszą promować kulturę i czytelnictwo wśród wszystkich warstw społecznych. Natomiast w Polsce silny jest elitaryzm i przekonanie, że istnienie ciemnych mas to jakieś prawo przyrody, że tak zawsze było i będzie, że to normalne w każdym społeczeństwie”. Myślę, że jest to kluczowa i boleśnie prawdziwa obserwacja, która odzwierciedla się nawet w języku mówienia o promocji czytelnictwa. W Szwecji jest on prosty i zrozumiały, w Polsce bywa hermetyczny.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2015, 38/2015

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy