Własnymi rękami prawie ostatecznie udusiliśmy nauki humanistyczne Larum grają. Cyklicznie. Polacy nie czytają książek! Podobno sytuacja się ustabilizowała i niemal połowa rodaków nie sięga w ciągu roku nawet po jedną książkę. Tych, którzy czytają regularnie (czyli co najmniej siedem książek rocznie), szacuje się na ok. 11%. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zainicjowało Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa 2014-2020. Na jego realizację przeznaczono 1 mld zł. Jak można przeczytać na stronie ministerstwa, „program obejmuje najważniejsze z obszarów powiązanych z czytelnictwem i obecnością książki na rynku: promocje i upowszechnianie czytelnictwa i książki wśród nieczytających, wspieranie wydawania wartościowej literatury i czasopism kulturalnych, szkolenie księgarzy oraz regulacje prawne dotyczące rynku książki”. Założenia słuszne. Biblioteki publiczne dostaną więcej pieniędzy na zakup nowości – w grudniu zeszłego roku na inauguracji obchodów pod hasłem „650 lat w służbie książki” minister Bogdan Zdrojewski zapowiedział podwyższenie do 35 mln zł rocznie ministerialnej dotacji na nowości dla bibliotek. Nowości wydawnicze będą zatem na bibliotecznych półkach na wyciągnięcie ręki tej części społeczeństwa, która ma już lekturowe nawyki. Być może biblioteki (swoją drogą, czy powstają teraz nowe biblioteki publiczne, bo ja jeszcze takiej nie widziałam, za to znam wiele zlikwidowanych albo takich, którym znacznie pogorszono warunki lokalowe), coraz lepiej dotowane, zamieniane w mediateki czy innego rodzaju centra do kontaktu z internetem, przechwycą jakiś drobny odsetek z grupy nieczytającej. Tylko że przechwycą do kontaktów z siecią, a nie z książką. Krakowskie i Szucha Czytelnika najłatwiej byłoby wychować od małego – i tu otwiera się pole do popisu przed bibliotekami szkolnymi. Które jeszcze niedawno miały być łączone z bibliotekami publicznymi, czyli de facto ze szkół wyprowadzane. Na szczęście impet akcji „Stop likwidacji bibliotek” zainicjowanej przez Juliusza Wasilewskiego z Towarzystwa Nauczycieli Bibliotekarzy Szkół Polskich wpłynął na ministra Boniego (polonistę z wykształcenia) i ten porzucił nieszczęsny pomysł. Mało tego, Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji powołało zespół, który przygotował koncepcję wsparcia bibliotek szkolnych w ramach Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa. Zamysł polegał na włączeniu bibliotek szkolnych w działania na rzecz lokalnego środowiska. Bibliotekarze po zakończeniu lekcji mogliby uczyć ludzi starszych czy niezamożnych korzystania z komputera. Włączenie szkolnych bibliotek do rzeczonego programu umożliwiłoby im korzystanie ze środków przeznaczonych na program cyfryzacji. Ale sprawa ucichła, nic się nie dzieje. Tymczasem biblioteki szkolne borykają się z kłopotami finansowymi. One akurat nie uzyskają ani złotówki z miliarda przeznaczonego na Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa, bo nie podlegają Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego, tylko Ministerstwu Edukacji Narodowej. Niby jedna Polska, jeden problem (słabe czytelnictwo), jeden rząd, ale o współdziałaniu dwóch resortów w tej sprawie jakoś nie słychać. A pamiętajmy, że nawet jeśli dane Systemu Informacji Oświatowej poprawiają samopoczucie, dowodząc, że w szkołach oraz w placówkach na terenie kraju wzrosła liczba zakupionych książek, to bibliotekarze wiedzą, ile nowości kupili z budżetów szkół, ile zaś pochodzi z darowizn (znacznie więcej). Dlaczego zatem MEN nie podejmuje współpracy z MKiDN w ramach programu upowszechniania czytelnictwa? Larum z Krakowskiego Przedmieścia nie dociera do alei Szucha? (Mowa o adresach obu ministerstw). zabity nawyk czytania Bez udziału szkół niewiele da się zrobić w sprawie czytelniczych nawyków. Jednak budzeniu ciepłych uczuć wobec książki nie sprzyja czytanie na lekcjach fragmentów lektur, zarzucenie pogłębionego prezentowania następujących po sobie epok literackich, pokazywania ich tła historycznego, a przede wszystkim filozoficznego, które pozwala w pełni zrozumieć kształt dzieła – niekiedy rzeczywiście wyglądającego dziwacznie dla współczesnego czytelnika. Własnymi rękami prawie ostatecznie udusiliśmy nauki humanistyczne. Oduczamy młodych ludzi całościowego postrzegania spraw, nie dajemy im czasu ani na porządną analizę, ani na syntezę. Wszelkie abstrakcyjne (nieproduktywne, o zgrozo!) łamańce myślowe są źle widziane. Liczy się konkret. Nie ma czasu na głupstwa. Bo z zadyszką trzeba realizować podstawę programową i rozwiązywać testy. Testy to narzędzie zbrodni popełnianej na humanistyce. Odmóżdżają i nie pozwalają ani zdolniejszemu uczniowi, ani ambitniejszemu nauczycielowi na przyjemność samodzielnego myślenia, ponieważ odpowiedź ma się zgadzać z podanym kluczem. Jak tu oswajać Polaków z literaturą? Jak pokazywać jej piękno i wartość? Naszym nieszczęściem jest przekonanie, że nauka – a więc również nauki humanistyczne –
Tagi:
Małgorzata Kąkiel









