Desperaci zaszkodzili Czeczenii

Desperaci zaszkodzili Czeczenii

Wzięcie 700 zakładników w moskiewskim teatrze musi źle się skończyć 

Ile trzeba mieć w sobie determinacji, a ile szaleństwa, żeby poważnie rozpatrywać koncepcję wysadzenia w powietrze wielkiego budynku z kilkuset niewinnymi ludźmi i własną grupą towarzyszy-straceńców? Po zajęciu przez komando czeczeńskich terrorystów w minioną środę moskiewskiego teatru znowu powróciło pytanie, gdzie leżą granice ludzkiej desperacji.
Rosja przeżyła już wcześniej kilka podobnych aktów terroru. Był atak bojowników Szamila Basajewa na szpital w Budionnowsku (gdzie także zakładnikami stały się setki ludzi), było wysadzanie budynków mieszkalnych w 1999 r., kiedy zginęły pod gruzami 292 osoby.
Obecna akcja Czeczeńców wydaje się mieć jednak jeszcze większy ciężar gatunkowy. Po pierwsze, dlatego że następuje po tragedii 11 września 2001 r. i absurdalnych zamachach Al Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton, a także tuż po zamachu terrorystycznym na Bali, gdzie zginęły 182 osoby, i całej serii mniejszych aktów terroru z ostatnich tygodni. Innymi słowy – to już nie incydent, godna ubolewania przypadkowa akcja garstki radykałów. To element – chcieli tego członkowie czeczeńskiego komanda czy nie – większej ofensywy międzynarodowego terroru.
Po drugie, doszło do tego wydarzenia w momencie, kiedy (niemal) cały świat potępił terroryzm i wypowiedział mu wojnę. Zajmujący teatr terroryści mogli tego nie wiedzieć. Organizatorzy tej skomplikowanej logistycznie operacji, którą przygotowywano przez dwa miesiące, musieli mieć tego świadomość. Zatem wyzwanie rzucone zostało nie tylko utrzymującej wojska w Czeczenii Rosji. Także krajom i narodom, które na terroryzm jako sposób osiągania politycznych celów nie zamierzają się zgodzić.
Po trzecie, przedstawione żądanie wycofania wojsk z Czeczenii nie pozostawia obu stronom dramatu, tj. władzom w Moskwie i terrorystom, zbyt wielkiego pola manewru. Tylko naiwni mogą wierzyć, że Rosja łatwo i szybko zdecyduje się na spełnienie takiego ultimatum. Czy terroryści są rzeczywiście naiwni? Czy może aż tak zdesperowani, że w hekatombie widzą element bardziej długofalowej nadziei na zapewnienie Czeczenii niepodległości?
Po pierwszych trzech dniach dramatu nikt nie mógł wiedzieć, jak to się skończy. Pojawiały się raczej kolejne pytania. Co się stało, że ani milicja w Moskwie, ani rosyjskie służby specjalne (infiltrujące przecież szeregi czeczeńskich bojowników) nie zapobiegły zajęciu teatru? Czy najbardziej znany przywódca czeczeńskich separatystów, Asłan Maschadow, który potępił akcję terrorystów, rzeczywiście nic o niej nie wiedział? Tylko w takim wypadku pozostawałby potencjalnym partnerem do przyszłych rozmów z Moskwą – ale z obniżoną wiarygodnością, bo dowiódłby, że nie kontroluje własnych szeregów.
Terroryści zasupłali mocniej czeczeński węzeł, zamiast go przeciąć albo rozwiązać. Podważyli prestiż Rosji, ale też ograniczyli współczucie dla Czeczenii. Odłożyli w czasie prawdziwy pokój. A przede wszystkim – położyli na szali życie setek niewinnych ludzi.
A tego cywilizowany świat nie akceptuje.


Scenariusze „Izwiestii”

„Rozwiązanie kryzysu z zakładnikami może mieć trzy warianty – zły, gorszy i najgorszy”, pisał w miniony piątek rosyjski dziennik.
* Wariant pierwszy – zły. Po długich rozmowach władza godzi się na żądania terrorystów. Czeczeńscy bojownicy wypuszczają zakładników widzów i wraz z zakładnikami ochotnikami, np. deputowanymi lub dziennikarzami, wracają do Czeczenii. Według gazety, następuje wtedy powtórka z pierwszej wojny czeczeńskiej (1994-1996) – rozpoczynają się negocjacje pokojowe, Czeczenia uzyskuje niepodległość, a za kilka lat zaczyna się kolejna wojna, bo niepodległe państwo „zamierza stać się zalążkiem islamskiego imperium”.
* Wariant drugi – gorszy. Atak jednostek antyterrorystycznych na teatr. W czasie operacji uwalniania zakładników oczywiście popełnione zostają błędy. „Rezultat – pisze gazeta – to kilku zabitych wśród członków sił specjalnych, zlikwidowani wszyscy terroryści i wiele ofiar wśród bezbronnych zakładników”.
* Wariant trzeci – najgorszy. Połączenie dwóch pierwszych rozwiązań – szturm, który kończy się morzem krwi, a potem rozmowy i ostatecznie powrót do wojny. Rezultat – „pełna utrata twarzy przez politycznych przywódców państwa”.
„Chciałoby się wierzyć – konkludował dziennik – że znajdzie się jakiś czwarty, dobry wariant wyjścia z tej sytuacji. Boże, dopomóż nam!”.

 

Wydanie: 2002, 43/2002

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy