Diabeł przychodził coraz częściej

Diabeł przychodził coraz częściej

Dyrektorka szkoły w Sanoku postawiła na szkolnym placu krzyż, aby odstraszał złego Z lokalnej prasy: „Krzyż, który stanął przed budynkiem Zespołu Szkół Ekonomicznych w Sanoku dzięki staraniom i zaangażowaniu jego dyrektorki, mgr inż. Janiny Sadowskiej, ma odwrócić fatum, od wielu lat ciążące na tej placówce. Szkołę bowiem wybudowano na ruinach cerkwi i greckokatolickiego cmentarza. W ostatnich kilku latach zginęły tragicznie cztery pracownice szkoły”. „Idea postawienia krzyża zrodziła się w zeszłym roku, w grudniu. Janina Sadowska znalazła życzliwych ludzi, którzy spontanicznie i bezinteresownie pomogli zrealizować to chlubne przedsięwzięcie”. „Wyrażamy głęboką wdzięczność Pani Dyrektor Janinie Sadowskiej za Jej odważną inicjatywę, aby ocalić od zapomnienia fragment dziejów naszego miasta, naszej kultury i naszej religii”. To chyba diabeł Wydarzenia, które doprowadziły do budowy i uroczystego poświęcenia krzyża w miejscu, gdzie przed 12 laty stała greckokatolicka cerkiew, a przy niej cmentarz grzebalny, wyglądały tak: przez 13 lat od momentu przeniesienia szkoły do nowych obiektów przy ulicy Sobieskiego w Sanoku było spokojnie. „Czarną serię” zapoczątkowała w roku 1983 śmierć Janiny Sołtys, nauczycielki geografii. – Spotkałam ją – wspomina koleżanka z pracy – na kilka dni przed wypadkiem, jak zwykle roześmianą, zadowoloną z życia. Niosła naręcze kwiatów, mówiła o planach wakacyjnych, wyjeździe do rodziny w Żołyni, bo był początek lipca, wakacje. Tamten wypadek zdarzył się na dworcu w Łańcucie. Wojciech i Jadwiga Sołtysowie, czekając na autobus, przysiedli na przeciwległych, wolnych krańcach ławeczki, koło dziewczyny i babci-starowinki z wnuczkiem. Zanim staranował ich prowadzony przez pijanego kierowcę autobus, Wojciech Sołtys zdążył chwycić chłopca na ręce i odbiec trzy kroki. Dzięki temu uratował życie dziecka i swoje. Żona, a także babcia i dziewczyna, zginęły na miejscu. Sześć lat później w wypadku samochodowym poniosła śmierć polonistka, Maria Szelka. Nowy Rok spędzała z mężem i córką na nartach w Karlikowie. Maluch, którym wracali do domu, na prostym odcinku jezdni zderzył się czołowo z nadjeżdżającym z przeciwka fiatem 125 p. Cało wyszła z wypadku córka, zajmująca tylne siedzenie, i pies. Kolejną ofiarą motoryzacji stała się w 1997 roku Barbara Czajka, kierowniczka administracji w Zespole Szkół Ekonomicznych. 20 października uprzedziła dyrektorkę, że nazajutrz może się spóźnić do pracy, bo jedzie do Rzeszowa odebrać z pociągu wracającą z uczelni córkę. Nazajutrz w sekretariacie szkoły zadzwonił telefon. Kiedy Sadowska brała do ręki słuchawkę, była prawie pewna, że stało się najgorsze… 26 listopada ubiegłego roku był ponury i zimny, na dworze padał deszcz ze śniegiem. Kiedy córka Marii Husar, głównej księgowej w ZSE, przyszła z wiadomością, że matka nie przyjdzie do pracy, gdyż spadła w domu ze schodów i od wczoraj nieprzytomna przebywa w szpitalu, Sadowska nie powiedziała jednego słowa, tylko się przeżegnała krzyżem świętym. Także podczas kolejnych dni, gdy lekarze walczyli o życie pacjentki, dyrektorka siedziała nieruchomo przed opustoszałym nagle biurkiem, wpatrzona w stojący na nim od zawsze obrazek Matki Bożej Pocieszenia. Prosiła w myślach: „Marysiu, nie zostawiaj mnie teraz. Będzie mi bardzo ciebie brakowało. Byłaś mi tak bliska – najpierw jako uczennica, potem pracownik, a jednocześnie najwierniejszy przyjaciel… W 1980 roku zakładałaś ze mną NSZZ „Solidarność”, wspierałaś mnie w czasie stanu wojennego, podtrzymywałaś na duchu niedawno, w najtrudniejszych chwilach mojego życia. Marysiu, nie opuszczaj mnie!”. Maria Husar zmarła w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności. Osierociła czwórkę dzieci. Przyczyną śmierci było stłuczenie mózgu, doznane podczas upadku. Pomyśli o marnej doczesności – Byłam wstrząśnięta, zupełnie wytrącona z równowagi tą czwartą tragedią – mówi dyrektorka. Jako katoliczka, osoba głęboko wierząca, zaczęłam się zastanawiać, czy jest to tylko splot nieszczęśliwych wypadków, czy jakieś przyczyny pozaziemskie. Swoimi refleksjami podzieliłam się z księdzem katechetą, Pawłem Chmurą. Zapytałam go wprost w pokoju nauczycielskim, czy to możliwe, że w dramatycznych okolicznościach giną kolejne pracownice szkoły, zaś odstępy między tymi zdarzeniami robią się coraz krótsze: trzynaście, osiem, sześć, a obecnie już tylko trzy lata. Ksiądz podsunął myśl postawienia przed szkołą krzyża. Niech odgania złe. – Przejdzie ktoś, pochyli głowę, może nawet znicz zapali i pomyśli o marnej doczesności. Po tej rozmowie dyrektor Sadowska zamknęła się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 28/2001

Kategorie: Reportaż