Dlaczego stawiamy na Stany Zjednoczone

Dlaczego stawiamy na Stany Zjednoczone

Jakie mamy stosunki z Niemcami? Co się dzieje z Rosją? W którą stronę zmierza świat… Prof. Adam Daniel Rotfeld, sekretarz stanu w MSZ – Panie profesorze, w którą stronę zmierza świat? Po tragedii w Biesłanie mam wrażenie, że coś się zmieniło. Wiemy już, że silni nie są w stanie poradzić sobie ze słabymi, jeżeli są oni zdesperowani. Bo ani Izrael nie może poradzić sobie z Palestyńczykami, ani Ameryka z Irakiem, ani Rosja z Czeczenią. A jednocześnie, jakby na przekór, narastają wewnątrz krajów „silnych” tendencje niepokojące – wiara, że problemy najlepiej rozwiązywać siłą. – Silne państwa są w stanie, stosunkowo niskim kosztem ludzkim i przy małych wydatkach, osiągnąć zwycięstwo wojskowe. Ale nie są w stanie poradzić sobie z problemami, które wymagają rozwiązania politycznego. Można też tę tezę sformułować inaczej: w dzisiejszych warunkach państwa dysponują ogromnymi i różnorodnymi środkami, ale nie zawsze są one adekwatne w odniesieniu do problemów, przed którymi stoją. Zwycięstwo wojskowe jest stosunkowo tanie i proste, ale potem na porządku dziennym staje najtrudniejsze pytanie: co należy zrobić w pierwszym dniu po tym zwycięstwie? Innymi słowy, nawet najsilniejsze państwa mają granice swojej potęgi, poza którymi jedynym skutecznym instrumentem działania są środki polityczne. I, po drugie, z reguły nawet największe mocarstwa nie są w stanie rozwiązywać problemów jak samotny szeryf, ale muszą szukać wsparcia społeczności międzynarodowej. – Jaka płynie z tego nauka dla polskiej polityki zagranicznej? – Oznacza to, że choć program, który Polska wyznaczyła sobie po 1989 r. – ułożenia stosunków z sąsiadami – sprawdził się, to nie wystarczyło, ponieważ polityka państw jest zmienna. Trzeba było znaleźć oparcie we wspólnotach. Polska osiągnęła to poprzez wejście do NATO, a potem przystąpienie do Unii Europejskiej. Daje to nam poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie mieliśmy od wieluset lat. Polska-Niemcy: spadek poprzednich pokoleń – Patrząc z drugiej strony, stosunki z Niemcami mamy złe, stosunki z Francją również, Czechy, Węgry i Słowacja nie poparły nas w sprawie konstytucji europejskiej. Byliśmy sami. O stosunkach z Białorusią nie ma co mówić, o stosunkach z Rosją też… – Jakieś sprawy do rozwiązania z sąsiadami będziemy mieli zawsze. Jak nie te, to inne. Bo życie składa się z problemów. I trzeba je rozwiązywać. Otóż życzyłbym naszemu państwu po I wojnie światowej i po II wojnie światowej, aby miało do czynienia z takimi problemami, jakie Polska ma dzisiaj. Tamte pokolenia byłyby szczęśliwe, gdyby ówczesna sytuacja Polski była taka, jaką mamy w 2004 r. – Dlaczego? – Bo jakkolwiek doszło do poważnego zadrażnienia w stosunkach polsko-niemieckich, jest to tylko zadrażnienie. To nie jest kryzys. Stosunki między rządami Polski a Niemiec są oparte na takim stopniu wzajemnego zaufania, jakiego nigdy między naszymi krajami nie było. Kanclerz Schröder i premier Belka, ministrowie SZ, Joschka Fischer i Włodzimierz Cimoszewicz, nie ulegli populizmowi i z poczuciem odpowiedzialności przeciwstawili się własnym środowiskom, szukając wspólnego wyjścia z sytuacji, którą pozostawiła im w spadku historia. – Ten spadek to uznanie granicy na Odrze i Nysie, a jednocześnie pozostawienie otwartą sprawy poniemieckich majątków. – Rzadko przypomina się u nas pełną dokumentację kolejnych układów, jakie Polska zawierała z Niemcami. Wszyscy czytali porozumienia o uznaniu granic i normalizacji, podpisane w grudniu 1970 r. i w latach następnych, ale niewiele osób zadało sobie trud, żeby przeczytać listy lub jednostronne deklaracje strony niemieckiej formułowane przez kolejnych ministrów spraw zagranicznych RFN. Stwierdzały one, że problemy prawne pozostają otwarte i strony trwają niezmiennie przy swoich stanowiskach. Dotyczyło to układu Władysława Gomułki i Józefa Cyrankiewicza z Willym Brandtem, porozumień Helmuta Schmidta z Edwardem Gierkiem, Helmuta Kohla z Tadeuszem Mazowieckim i kilku innych porozumień. Za każdym razem strona niemiecka powtarzała formułę, że stanowiska prawne stron pozostają niezmienne i że w wyniku układu „nikt nie traci praw, jakie przysługują mu zgodnie z ustawami obowiązującymi w RFN”. Innymi słowy, Niemcy świadomie i celowo pozostawiali pewne sprawy otwarte. I tylko nieliczni eksperci z zakresu prawa międzynarodowego wyrażali z tego powodu niepokój i stawiali pytanie – o co tu chodzi? Dla polityków i opinii publicznej najważniejsze było to, że, z jednej strony, jest polityczna wola poprawy stosunków, a z drugiej – że Niemcy potwierdzają trwały i niezmienny charakter granicy na Odrze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 45/2004

Kategorie: Wywiady