Partia niemieckich ekologów może się stać “ugrupowaniem jednej generacji” “Założymy na nowo naszą partię – organizacyjnie, personalnie i programowo” – zapowiada polityk niemieckiego ugrupowania Sojusz 90/Zieloni, Fritz Kuhn. Komentatorzy nad Łabą i Renem są zgodni – Zieloni muszą radykalnie zmienić swój profil. W przeciwnym razie znikną z politycznej sceny. Współrządząca obecnie w Berlinie partia ekologów założona została w 1980 r. i przez długi czas uchodziła za najbardziej kreatywne i “dowcipne” ugrupowanie Niemiec. Dziś Zieloni to stowarzyszenie siwiejących czterdziesto- i pięćdziesięciolatków, “nudnych, opętanych żądzą władzy i nieskutecznych w działaniu”, jak ujął to magazyn “Stern”. Młodzi odwrócili się od ekologów, którzy ongiś walczyli podczas burzliwych blokad z siłami “kapitalistycznego systemu”, a teraz grzeją się w wygodnych, rządowych fotelach. Przez lata Zieloni byli “kolorowym towarzystwem”, skupiającym dawnych buntowników z 1968 r., wojujące feministki, ekologicznych rolników, pacyfistów, obrońców praw ginących ropuch oraz wszelkiego rodzaju entuzjastów marzących o lepszym świecie. Partia ekologów organizowała protesty przeciw zbrojeniom, energii atomowej i budowie gigantycznych autostrad, uchodziła za sumienie RFN. Wśród Zielonych nigdy nie było jedności. “Fundamentaliści” (Fundis), broniący zasad programowych, ścierali się z “realistami” (Realos), głoszącymi, że partia musi akceptować kompromisy, jeśli chce kiedykolwiek w Niemczech objąć władzę. Ostatni znaczący sukces “Fundis” osiągnęli na zjeździe w Magdeburgu w 1998 r., doprowadzając do uchwalenia ustawy, zgodnie z którą ostateczna cena benzyny powinna sięgnąć 5 marek za litr. Uchwałę tę natychmiast złagodzono, ale już było za późno. Zieloni, którzy uprzednio osiągali w sondażach powyżej 10% poparcia, zdobyli w wyborach do Bundestagu 6,7%. Weszli wprawdzie do rządu federalnego, utworzonego przez socjaldemokratów Gerharda Schrödera, ale potem, w wyborach do władz krajów związkowych, przyszły same klęski. Partia właściwie zniknęła z krajobrazu politycznego “nowych landów”. Ostatnia katastrofa wydarzyła się 14 maja, kiedy w elekcji do landtagu Nadrenii Północnej-Westfalii ekologowie utracili prawie jedną trzecią głosów. Wyborcy zniechęceni są do Zielonych, ci bowiem nie potrafią spełnić zadania, być może niemożliwego do realizacji. Jak bowiem pogodzić rolę partii rządzącej z dawnym idealistycznym programem? “Zielony” minister ochrony środowiska, Jürgen Trittin, zapowiadał rychłe zamknięcie elektrowni jądrowych. Okazało się to niemożliwe, także ze względu na międzynarodowe zobowiązania RFN. Rokowania z dyrektorami atomowych koncernów toczą się do dziś. Zasiadający w rządzie ekologowie znaleźli się między młotem a kowadłem. Gdy usiłują zrealizować swe “zielone” postulaty, narażają się na zarzut, że są doktrynerami niezdolnymi do rządzenia. Ponadto partia ekologiczna idąca na ugodę za bardzo upodabnia się do socjaldemokratów. Wyborcy zaś nie potrzebują małej, polakierowanej na zielono mutacji SPD – wolą głosować na oryginał. Partyjni “realiści” wciąż mają przewagę. “Realistą” jest “zielony” minister spraw zagranicznych Niemiec, wicekanclerz Joschka Fischer, który uważany jest za “tajnego przewodniczącego” partii i nakłania swych bardziej buntowniczo nastawionych kolegów (a zwłaszcza koleżanki) do umiarkowania. Skutek jest taki, że Zieloni zyskali sobie w prawie wszystkich niemieckich mediach opinię giętkich potakiewiczów, którzy zgodzą się na wszystko, aby tylko utrzymać się na szczycie. Druga taka okazja, by porządzić w Niemczech, już im się bowiem nie przytrafi. Zdaje sobie z tego sprawę kanclerz Gerhard Schröder, który niekiedy obcesowo traktuje swego koalicyjnego partnera. Socjaldemokraci nie są bowiem skazani na współpracę z Zielonymi. Według tygodnika “Der Spiegel”, w dłuższej perspektywie kanclerz myśli o koalicji z liberałami z FDP, którzy w wyborach w Nadrenii Północnej-Westfalii odnieśli spektakularny sukces, zdobywając 10% głosów, o 3% więcej niż Zieloni. Gdyby Schröderowi udało się doprowadzić do sojuszu z liberałami, zrealizowałby swą ulubioną koncepcję “nowego centrum”. Co najważniejsze, przy takiej “czerwono-żółtej” konstelacji politycznej chrześcijańscy demokraci, szybko odradzający się po “aferze czarnych kas” Helmuta Kohla, musieliby grzać ławy opozycji przez wiele lat. Teoretycznie ekologowie mogliby wyrwać się z “niewoli babilońskiej SPD” i zawrzeć sojusz z CDU. Według tygodnika “Stern”, Zieloni stanęli przed alternatywą: “Alians z chadekami albo polityczna przepaść”. Dla wielu ekologów, osiwiałych w długoletniej walce z “systemem Kohla”, perspektywa podania ręki konserwatystom to jednak prawdziwy koszmar. “Czarno-zielona” koalicja CDU i ekologów jest więc na razie mało prawdopodobna. Zieloni nie mają pola
Tagi:
Krzysztof Kęciek









